piątek, 23 listopada 2018

Dwudziesty siódmy

Azerbejdżan, Baku, 29.05.2019 r.

 Stadion Olimpijski w Baku. Finał Ligi Europy 2019. Chelsea kontra Barcelona. W towarzystwie Izabel z nerwami napiętymi do granic możliwości obserwowałam grę Niebieskich oraz z niepokojem patrzyłam na wynik spotkania. Chłopcy z Londynu przegrywali jedną bramką, a do końca pozostało zaledwie dwadzieścia pięć minut! Wiedziałam, że wygrywając Mistrzostwo Anglii zapewnili sobie awans do Ligi Mistrzów, ale odniesienie zwycięstwa w tym finale było dla nich szalenie ważne. Dla mnie i Izabel również. Natacha oraz Adriana zrezygnowały z wyjazdu do Azji, ale nie dziwiłam się im. Opieka na dziećmi robiła swoje. Teraz z pewnością oglądały ten mecz w telewizji obgryzając paznokcie. Skupiałam uwagę na grze, co jakiś czas zerkając w kierunku bramki Kepy. Spisywał się dziś znakomicie, jednak przy golu strzelonym przez przeciwnika nie miał szans. Sezon temu Barcelona wyeliminowała Chelsea z Ligi Mistrzów, więc miałam nadzieję na małą zemstę. Zresztą odpadnięcie zespołu z Katalonii z tej elitarnej rozgrywki napawało mnie satysfakcją i z wielką radością chciałam celebrować ich dzisiejszą porażkę. Dziesięć minut przed końcem meczu sympatycy Chelsea na czele ze mną i Izabel wrzasnęli z radości, gdy piłkę do bramki wpakował Eden. Był remis. Jeszcze tylko jeden gol… Piłkarze Barcelony zaczęli faulować coraz bardziej. Wrzeszczałam ile sił w płucach, aby przekrzyczeć kibiców Katalończyków, co jednak nie było łatwym zadaniem. Do ich uciszenia przydałoby się jedno celne trafienie. Parę sekund przed końcem spotkania sędzia podyktował Chelsea rzut rożny. Zacisnęłam mocno kciuki, gdy piłka podana przez Williana trafiła prosto pod nogi Mateo. Ten nie wahając ani chwili idealnie trafił do bramki Stegena dając Niebieskim prowadzenie oraz zwycięstwo w finale! Wpadłam w ramiona Izabel wariując ze szczęścia. Widziałam dumę malującą się na jej twarzy, co absolutnie mnie nie dziwiło. W końcu jej mąż strzelił gola na wagę zwycięstwa! Na boisku Niebiescy gratulowali piłkarzom Barcelony, jednak później zaczęli po sobie skakać świętując wygraną. Radość, jaką właśnie odczuwałam była nie do opisania. Kiedy puchar za zwycięstwo w finale powędrował w ręce Azpiego nawet nie próbowałam ukryć łez. Byłam z nich dumna. Podołali pokonując faworyzowanych od samego początku Katalończyków. Kilka chwil później udałam się
z Izabel oraz innymi partnerkami piłkarzy na murawę. Nie oglądając się za siebie wpadłam wprost w ramiona narzeczonego.
Gratuluję, kochanie! – pisnęłam i pocałowałam go w usta. – Jestem z ciebie cholernie dumna! – Krzyknęłam przytulając się do niego.
Dziękuję, było warto – zaśmiał się dając mi całusa w policzek. – Ten puchar oraz medal są dla ciebie, Rosie – Powiedział. – Sama jesteś moją największą nagrodą – Dodał po kilku sekundach. Pociągnęłam nosem czując ogarniające mnie zewsząd wzruszenie.
Kocham cię, Kepa!

Londyn, 06.08.2019 r.

 – Toni… Powiedz mi, ale szczerze… Przytyłam? – spytałam bratową, która popijała kawę przeglądając katalogi z sukniami ślubnymi. Miałam akurat przerwę w pracy i korzystając z niej przekładałam z miejsca na miejsce kolorowe wazony.
Czy ja wiem? – zamyśliła się lustrując moją sylwetkę uważnym wzrokiem. – Może troszkę – Dodała po chwili zastanowienia.
Gdzie? – dopytałam nie próbując ukryć uśmiechu, który wkradł się na moje usta.
Na brzuszku – odpowiedziała marszcząc brwi zdziwiona moim zachowaniem. Kiedy dotarł do niej sens wypowiedzianych przez siebie słów zerwała się z krzesła. – Rosie! Jesteś w ciąży?! – Pisnęła zakrywając usta dłonią.
Ja… Chyba tak – wykrztusiłam. – Przed pracą zrobiłam dwa testy ciążowe i oba wyszły pozytywnie… Poza tym czuję to – Zaśmiałam się. – Za dwa dni mam wizytę u ginekologa, będziesz mi towarzyszyć?
Oczywiście, że tak! – w podskokach podbiegła do mnie i przytuliła z całych sił. – Jeśli to faktycznie prawda to gratuluję ci z całego serca!
Dziękuję! Dowiedziałaś się, jako pierwsza – powiedziałam odwzajemniając jej uścisk. – Tylko nie wypaplaj Johnowi, bo oszaleje!
Za kogo ty mnie masz, co? – oburzyła się.
Hej! Przed oświadczynami Kepy prawie się wygadałaś – przypomniałam jej, na co jedynie wytknęła mi język. – Dobrze, że John w porę zatkał ci usta.
Przecież nie mogłabym zepsuć wam tej chwili! Poza tym później skutecznie mnie uciszył – westchnęła błogo.
Toni!!!
Jak widać, wy też nie próżnowaliście! – odpyskowała, a ja chcąc nie chcąc musiałam przyznać jej rację. – Czy to nie cudowne, że nosisz w sobie małego Kepę? – Rozmarzyła się, a ja odruchowo dotknęłam lekko wystającego brzuszka.
Albo małą… – powiedziałam cicho. Oprzytomniałam dopiero wtedy, gdy uświadomiłam sobie, że moja przerwa dobiegła końca. Za dwa dni będę mieć pewność…

Londyn, 08.08.2019 r.

 Z widocznym na twarzy napięciem wpatrywałam się ekran monitora. Lekarka w skupieniu wykonywała badanie, co chwilę marszcząc brwi, a ja każdą mijającą sekundą denerwowałam się coraz bardziej. Toni cierpliwie trzymała mnie za rękę w skupieniu obserwując poczynania kobiety. Westchnęłam ciężko, gdy kolejna minuta upłynęła w niepewności. Za niedługo będzie po wszystkim. Za niedługo dowiem się prawdy, dowiem się, czy noszę pod sercem owoc naszego uczucia. Uczucia mojego i Kepy…
Proszę spojrzeć – po kilku minutach ciszy odezwała się lekarka. – O, tutaj – Wskazała, a ja drżąc z emocji wykonałam polecenie.
To dziecko? – spytałam ledwo słyszalnie.
Dzieci – poprawiła mnie uśmiechając się.
Słucham? Może pani powtórzyć? – dopytałam będąc pewna, że się przesłyszałam.
Nie jedno dziecko… Dwoje dzieci – powtórzyła cierpliwie pokazując mi na ekranie dwa punkciki wykonujące ruchy. Dopiero teraz zauważyłam…
O, Boże, Rosie! – pisnęła Toni mocniej ściskając moją dłoń.
Ja… – zaczęłam, ale nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej. Zafascynowana wpatrywałam się w te małe punkty chcąc zapamiętać, jak najwięcej z tej magicznej, jedynej i niepowtarzalnej chwili. – To naprawdę moje dzieci… – Szepnęłam.
Tak – pani doktor pokiwała głową. – To pani dzieci. Trzynasty tydzień, więc jeszcze nie można ustalić płci, ale w przyszłym miesiącu zapewne będzie to możliwe – Mówiła dalej, a mnie było stać jedynie na kiwanie głową na znak, że rozumiem. Nadal byłam w szoku, nadal nie mogłam w to uwierzyć. Dzieci. Bliźniaki. – Chce pani posłuchać bicia ich serc? – Zadała pytanie.
Oczywiście – wydukałam. Zamknęłam oczy oddychając głęboko. Po chwili usłyszałam bicie malutkich serduszek moich dzieci. Tego było już dla mnie za wiele. Łzy, które od momentu zobaczenia tych malutkich punkcików na ekranie gromadziły się w moich oczach teraz spływały mi z twarzy, chowając się w moich włosach. Z czułością dotknęłam brzuszka wsłuchując się w najpiękniejszą i najbardziej wzruszającą melodię na świecie...

 Z uśmiechem przemierzałam ulice Londynu kierując się do mieszkania, które od momentu zaręczyn dzieliłam z Kepą. Zgodnie stwierdziliśmy, że tak będzie dla nas najlepiej. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego dnia na powiedzenie Kepie o tym, że zostaniemy rodzicami. Dokładnie rok temu, jak burza wpadł do mojej kwiaciarni prosząc o bukiet dla Andreii. Dokładnie rok temu sprawił, że nie mogłam przestać o nim myśleć, marzyć, śnić. Ten rok przyniósł tak wiele niespodziewanych zmian. Odnalazłam w Kepie miłość. Odnalazłam w nim mężczyznę, z którym chcę dzielić każdą sekundę życia. Odnalazłam w nim przyjaciela, kochanka. Odnalazłam w nim samą siebie. Dzięki niemu naprawdę poznałam, co znaczy miłość. Dzięki niemu nauczyłam się kochać. Nauczyłam się nie poddawać, tylko walczyć o swoje do samego końca. Pierścionek zdobiący mój palec oraz dzieci żyjące w moim brzuchu były tego doskonałym dowodem. Zbliżając się do mieszkania z ulgą dostrzegłam zaparkowany na parkingu samochód Kepy. W podskokach pokonałam schody wchodząc do środka.
Cześć, kochanie! – krzyknął pojawiając się przede mną w uroczym fartuszku. – Kolacja zaraz będzie gotowa – Oznajmił całując mnie w policzek.
To dobrze, bo zgłodniałam – powiedziałam uśmiechając się szeroko.
W takim razie postaram się, aby była jak najszybciej – zaśmiał się znikając w kuchni. Sama udałam się do sypialni i przemyciłam zdjęcie z badania do kieszeni moich dżinsów. Gdy weszłam do jadali spostrzegłam udekorowany stół, na którego środku stał wazon z herbacianymi różami.
Pamiętałeś… – westchnęłam, kiedy postawił przede mną parujący talerz.
O tym, że wręczyłem ci herbacianą różę w ramach przeprosin za nasz pierwszy pocałunek? – spojrzał na mnie unosząc jedną brew ku górze. – Z perspektywy czasu zastanawiam się, jak mogłem w ogóle za to przepraszać!
Nie wiem, ale miałam ochotę cię wtedy zabić – powiedziałam nawijając makaron na widelec.
Szczerość to podstawa – stwierdził zajmując się jedzeniem. Delektowaliśmy się nim w ciszy, która była przerywana jedynie brzękiem sztućców. – Smakowało ci? – Spytał, gdy skończyłam jeść.
Oczywiście – potwierdziłam gładząc się po brzuchu. Naszym dzieciom też smakowało… – Kepa… – Zaczęłam, kiedy wstałam od stołu. – Muszę ci coś powiedzieć.
Zamieniam się w słuch – podszedł do mnie, a ja niepewnie zagryzłam dolną wargę. – Coś się stało, Rosie?
Na jakiś czas musimy wstrzymać się z planowaniem ślubu – oznajmiłam obserwując jego reakcję. Zbladł w jednej chwili.
Dlaczego? Co się stało? Nie chcesz za mnie wyjść? O, Boże! Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że chcesz ode mnie odejść? – zaczął panikować, a ja nie mogąc się powstrzymać parsknęłam śmiechem.
Oczywiście, że nie! Skąd ten pomysł? – prychnęłam.
W takim razie nic już z tego nie rozumiem – westchnął bezradnie, a ja niewiele myśląc chwyciłam jego dłoń w swoją i położyłam na lekko zaokrąglonym brzuszku. Wzięłam głęboki oddech.
Jestem w ciąży, Kepa. Za pół roku zostaniemy rodzicami – wyznałam czekając na jego reakcję. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem, marszczył brwi, na przemian otwierał i zamykał usta. – Kepa? – Spytałam niepewnie.
Rosie… Naprawdę? – wydukał, a jego oczy momentalnie się zaszkliły. – Jesteś w ciąży?
Jestem – potwierdziłam pokazując mu badanie ultrasonograficzne. – Bliźniaki – Dodałam po chwili, a on zalał się łzami wpatrując się w zdjęcie ukazujące mu nasze dzieci.
Nie wiem, co powiedzieć… – wychrypiał, a po chwili porwał mnie w ramiona okręcając mnie wokół własnej osi. – Kocham cię, Rosie! – Wykrzyczał, a ja zaśmiałam się w głos. – Co ja mówię, kocham was! – Poprawił się odstawiając mnie na ziemię. Klęknął przede mną i podniósł do góry mój podkoszulek. Z czułością pocałował mnie w odkryty brzuch, a ja poczochrałam go po włosach.
A my kochamy ciebie, tatusiu…

Londyn, 09.08.2019 r.

 Wraz z Kepą czekałam na Johna, aby przekazać mu radosną nowinę. Po przekroczeniu progu Toni uściskała mojego narzeczonego za wszystkie czasy. Kepa przyjął gratulacje z dumnym uśmiechem na twarzy dziękując jej. Po godzinie nerwowego oczekiwania do domu wszedł zmęczony John.
Och, cześć wam – przywitał się, gdy nas zobaczył. – Co was do nas sprowadza? – Spytał ziewając.
Chęć zobaczenia mojego ukochanego braciszka? – odpowiedziałam, a Toni parsknęła do swojej szklanki z sokiem.
Wyszczekana, jak zwykle – John jedynie przewrócił oczami siadając na kanapie. – No, co tam?
Chcemy ci coś powiedzieć – oznajmiłam w końcu, a podekscytowana bratowa podskakiwała w miejscu, jak wariatka. John spojrzał na nas z pytajnikami w oczach. – Jestem w ciąży, braciszku… Zostaniesz wujciem! – Przekazałam mu, a on zapiszczał, jak mała dziewczynka. Kepa stłumił wybuch śmiechu.
Naprawdę?! – wyjąkał wstając. – Gratuluję wam! – Objął nas mocno szczerząc się szeroko.
To bliźniaki – rzucił Hiszpan, gdy John uspokoił się na chwilę.
Bliźniaki? – powtórzył patrząc na nas z szeroko otwartymi ustami. – Bliźniaki?!
Tak! – na potwierdzenie pokazałam mu zdjęcie USG, a on zaczął oglądać je z każdej możliwej strony.
Jakbym cofnęła się w czasie! – westchnęła Toni zaglądając zza jego ramienia. – Ach, panowie, dwa celne strzały za pierwszym razem!
Ma się w sobie to coś – John dumnie wypiął pierś do przodu klepiąc Kepę po ramieniu. Parsknęłam śmiechem obserwując reakcję mężczyzny mojego życia.
Tak, to niewątpliwy sukces – skomentował obejmując mnie. – Chcieliśmy was również  o coś prosić… – Zaczął, a ja kiwnęłam głową, by mówił dalej. – Zgodzicie się zostać rodzicami chrzestnymi jednego z dzieci? – Spytał, a małżeństwo zgodnie pokiwało głowami.
To dla nas zaszczyt! – wychlipała Toni. – Dziękujemy wam!
Moja mała dziewczynka – westchnął John czochrając mnie po włosach. – Moja mała dziewczynka będzie miała swoje małe dzieci…
Już ma – wtrąciła Toni, a ja zaśmiałam się głośno. Dzieci moje i Kepy. Nasze dzieci…

 Obserwując śpiącą Rosie dziękowałem Bogu, że rok temu wszedłem do jej kwiaciarni. Nigdy bym nie przypuszczał, że to jedno wydarzenie tyle zmieni w moim życiu. Przeprowadzka do Londynu okazała się być dla mnie strzałem w dziesiątkę. Wygrałem z Chelsea dwa trofea, odnalazłem kobietę swoich marzeń, za pół roku zostanę tatą bliźniaków… Położyłem dłoń na jej lekko zaokrąglonym brzuszku, a ona westchnęła przez sen. Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście oraz w to, w jaki błogostan wprowadza mnie ta kobieta. To dzięki niej nauczyłem się kochać, to dzięki niej zrozumiałem, czym naprawdę jest miłość. Kochałem w niej wszystko. Kochałem jej błyszczące zielone oczy, kochałem kolor jej włosów, kochałem jej szczery uśmiech oraz głośny śmiech. Kochałem jej zaangażowanie, jej doping, który zawsze dodaje i będzie dodawał mi skrzydeł. Kochałem budzić się wtulony w nią, kochałem widzieć ją rozespaną, kochałem zasypiać u jej boku. Kochałem jej usta oraz to, gdy w zdziwieniu marszczyła nos. Kochałem jej dobre serce, kochałem jej dobroć, czułość, delikatność, opiekuńczość. Kochałem obserwować ją w towarzystwie dzieci. Kochałem ją za to, że pokochała mnie. Kochałem ją za to, że obdarowała mnie największym z możliwych szczęść. Z czułością pogłaskałem jej ciążowy brzuch dając znać dzieciom, że zawsze, do końca będę opiekował się nimi i ich mamą...


***

Witam! 

Bardzo podoba mi się ten rozdział i mam nadzieję, że po przeczytaniu go będziecie miały podobne odczucia :) 
Końcówkę pisało mi się dość ciężko, ale to wszystko przez Kepę i jego pozy do zdjęć... :D 



(Dobra robota! :D)

Pozdrawiam ;* 

sobota, 17 listopada 2018

Dwudziesty szósty

Londyn, Stamford Bridge, 04.05.2019 r.

 Wraz z Johnem, Toni oraz bliźniakami czekałam na rozpoczęcie spotkania pomiędzy Chelsea a zespołem z Watford. Ten mecz miał zdecydować o wszystkim. Była to przedostatnia kolejka Premier League. Niebiescy od połowy marca utrzymywali się na czele tabeli wyprzedzając swoich najgroźniejszych rywali, czyli Manchester City oraz Liverpool. Dzisiejsze spotkanie miało rozstrzygnąć, kto zostanie Mistrzem Anglii. Nerwowe oczekiwanie oraz napiętą atmosferę czuć było w powietrzu. Dziewczyny wraz z pociechami siedziały w loży VIP, ja jednak z tego zrezygnowałam, bowiem chciałam być bliżej boiska oraz chłopaków. Miałam ogromną nadzieję, że Chelsea wyjdzie z tego spotkania zwycięsko. Wierzyłam w nich i wierzyłam w to, że dziś, po raz siódmy będą świętować tytuł Mistrzów Kraju. Dwa miesiące temu moi rodzice wrócili z podróży dookoła świata z mnóstwem wspomnień oraz pozytywnej energii. Gdy poznali Kepę zakochali się w nim od pierwszego wejrzenia, a moja rodzicielka stwierdziła, że to po niej odziedziczyłam gust. Doszło również do spotkania mojej rodziny z rodziną Kepy. Obawiałam się tego, jednak zupełnie niepotrzebnie. Kepa trzymał rękę na pulsie i skutecznie mnie uspokajał, szczególnie wtedy, gdy na własnej skórze odczuwał skutki mojego poddenerwowania. Powoli dobiegł również koniec roku szkolnego bliźniaków. Sytuacja Summer została unormowana, ale dopiero po interwencji Johna, który chcąc nie chcąc dowiedział się o wszystkim poprzez telefon od nauczycielki mojej chrześnicy. Mało brakowało, a puściłby szkołę z dymem, ale na szczęście Toni wykazała się rozsądkiem. Niestety chłopcy z jej klasy podburzani przez głównego winowajcę naśmiewali się z niej coraz bardziej i nic sobie z tego nie robili. Summer Rose przeżywała ciężkie chwile, ale z naszym wsparciem doszła do siebie. Oglądanie komedii z Kepą oraz wspólne zajadanie lodów wprawiało ją w dobry nastrój i stwierdziła, że w przyszłości doskonale sprawdzi się w roli taty. Nigdy nie zapomnę uśmiechu, jaki wkradł się na jego usta w tamtej chwili. Sama szczerzyłam się, jak idiotka na samo wspomnienie. Cóż, może kiedyś… Otrząsnęłam się ze swoich myśli, gdy sędzia gwizdnął po raz pierwszy rozpoczynając mecz o wszystko. Rywale walczyli o utrzymanie pozycji w połowie tabeli, więc nie było mowy o gładkim zwycięstwie. Gra toczyła się od jednego rzutu różnego do drugiego, co jednak nie przekładało się na wynik. Po trzydziestu pięciu minutach mogłam śmiało stwierdzić, że ani trochę nie podobał mi się ten mecz. Piłkarzom puszczały nerwy, były faule oraz niepotrzebne dyskusje z sędzią, które tylko podsycały tę niezdrową atmosferę. Pod koniec pierwszej połowy Pedro niefortunnie sfaulował przeciwnika w polu karnym. Arbiter bez chwili wahania podyktował jedenastkę, a ja mocno zacisnęłam kciuki obserwując Kepę przygotowującego się do obrony. Po chwili piłka została rzucona w światło bramki, a Hiszpan doskonale ją wyczuł i obronił! Wrzasnęłam z uciechy wpadając w ramiona Johna.
Jest najlepszy! – pisnęłam rozradowana. Toni parsknęła śmiechem, ale nic nie powiedziała. – O Boże, jak on to zrobił!
Klasa sama w sobie – John z uznaniem pokiwał głową, a sędzia dał znak, że pierwsza połowa właśnie dobiegła końca. Remis do szatni. Miałam nadzieję, że w kolejnych czterdziestu pięciu minutach gry skuteczność Niebieskich znacznie się poprawi. Byłem kłębkiem nerwów, podobnie, jak John. Toni próbowała choć trochę nas uspokoić, ale po kilku nieudanych próbach poddała się skupiając uwagę na dzieciach. Wytknęłam jej język, na co jedynie spiorunowała mnie wzrokiem i odpłaciła się tym samym. Parsknęłam śmiechem, ale mój kochany braciszek przywrócił mnie do rzeczywistości sprzedając mi dość mocnego kuksańca w żebra. – Wychodzą! – Wrzasnął przekrzykując tłum.
Widzę! – prychnęłam. Pierwsze minuty drugiej połowy były senne, piłkarze Chelsea nie potrafili przebić się przez obrońców Watford. Modliłam się, aby ktoś w końcu strzelił gola. Kilka sekund później sędzia, po faulu na Marcosie odgwizdał rzut wolny. Do jego wykonania ustawił się sam poszkodowany oraz David. Zacisnęłam mocno kciuki, aby to właśnie Brazylijczyk posłał piłkę w światło bramki. Tak też się stało. Luiz huknął, jak miał to w zwyczaju dając Chelsea prowadzenie. Krzyknęłam z uciechy wraz z całym stadionem bijąc przyjacielowi brawo. Jego pierwszy gol w sezonie! Parę razy, po tym jak przeciwnicy otrząsnęli się ze starty groźnie zrobiło się pod bramką Kepy. Hiszpan jednak popisał się świetnymi interwencjami powodując szeroki uśmiech na mojej twarzy. Do końca meczu pozostało zaledwie kilka chwil. Jeśli Niebiescy utrzymają to jednobramkowe prowadzenie… Kibice eksplodowali z radości, gdy Eden podwyższył wynik spotkania na 2-0. Pisnęłam zakrywając usta dłonią. Gwizdek sędziego oznaczający koniec meczu. Piłkarze wpadający sobie w ramiona. Krzyk, wiwat, brawa, owacje na stojąco. Hymn. Oszalałam ze szczęścia uwieszając się na Johnie. Chelsea wygrała. Chelsea na własnym stadionie, w domu zapewniła sobie tytuł Mistrza Anglii. Czy mogło istnieć coś wspanialszego…?

 – Rosie! – wrzasnął Kepa pojawiając się przede mną. – Migiem widzę cię na murawie, raz dwa, tip top! – Powiedział chwytając mnie za rękę. – Wiem, że do tej pory celebrowała tytuł Mistrza Anglii, jako twoja siostra, ale… – Zaczął zwracając się do Johna.
Ale w tym roku zrobi to będąc twoją dziewczyną – dokończył mój brat posyłając mu uśmiech.
Już niedługo – mruknęła pod nosem Toni, a John zakrył jej usta dłonią. Spojrzałam na nich, zdziwiona ich zachowaniem.
Śmigaj na murawę młoda, wiem, że zawsze marzyłaś o takiej chwili! – krzyknął John popychając mnie do przodu.
Jesteście dziwni – skomentowałam, po czym zeszłam za Kepą na murawę, na której roiło się już od partnerek piłkarzy wraz z dziećmi.
Ciocia Rosie!!! – Samy podbiegł do mnie na swoich krótkich nóżkach i przytulił się do mojej nogi. – To już trzecie mistrzostwo tatusia! – Powiedział podekscytowany, a ja pogłaskałam go po blond główce.
Chwali się przed tobą, że nauczył się liczyć – parsknął Eden trzymając na rękach Leo. Obok Natachy dumnie kroczył Yannis. Martina z Carlotą spacerowały po murawie trzymając za rękę Adrianę oraz Azpiego.
Eden! – oburzyła się Natacha. – Jeszcze jedno słowo, a… – Zaczęła, ale nie pozwolił jej skończyć.
Daj spokój, chyba należy mi się nagroda za dzisiejsze spotkanie – mrugnął do niej poruszając brwiami, a ja parsknęłam śmiechem widząc zażenowaną Natachę.
I tak go kochasz – zwróciłam się do niej, co potwierdziła nadal piorunując męża wzrokiem. – Och, kochanie uroczo wyglądasz z dzieckiem na rękach! – Pisnęłam widząc Samy’ego wtulonego w szyję Kepy.
Wiem – potwierdził skromnie. – Nie mogę się doczekać, aż będę tak chodził z naszymi dziećmi – Szepnął skradając mi całusa. Spojrzałam na niego ckliwie, na co jedynie zaśmiał się pod nosem. Chwilę później na specjalnie przygotowanej scenie piłkarze, z Azpim jako kapitanem wznieśli do góry Puchar za zdobycie Mistrzostwa Anglii. Na stadionie po raz kolejny zabrzmiał nasz hymn, który zaczęłam głośno śpiewać razem z kibicami. Nie próbowałam ukryć łez wzruszenia, bo i po co? Ciężko harowali na ten sukces, więc zasłużyli by celebrować tę chwilę wraz z najbliższymi. Gdy Puchar powędrował w ręce Kepy, a on gestem dłoni wskazał na mnie, przekazując, że to właśnie mi go dedykuje poczułam się tak, jakbym unosiła się nad ziemią. Ten dzień nie mógł być cudowniejszy…

 – Kepa, gdzie ty mnie ciągniesz? – mruknęłam potykając się na chodniku. – Nic nie widzę! – Poskarżyłam się.
To zrozumiałe skoro masz opaskę na oczach – zaśmiał się głośno, a ja na oślep próbowałam trącić go w ramię, jednak nie trafiłam. – Próbujesz bić się z powietrzem?
Kepa!
No już, już, nie gniewaj się… Już prawie jesteśmy na miejscu – oznajmił. Położył swoje dłonie na moich biodrach prowadząc mnie naprzód. – Gwarantuję ci, że tę randkę będziesz pamiętała przez całe życie – Powiedział zatrzymując się w pewnym momencie.
Jesteś niezwykle tajemniczy – stwierdziłam. Byłam cholernie ciekawa tego, co wymyślił tym razem. Miałam ochotę zerwać z oczu tę przeklętą opaskę, ale Kepa wyjawił mi, że muszę uzbroić się w cierpliwość. Prychnęłam, jak rozjuszona kotka. Gdyby to było takie proste!
Jesteśmy na miejscu – mruknął. – Może pomogę ci ściągnąć ze stóp szpilki? – Zaproponował.
Czemu? – spytałam zdezorientowana. – Kepa, gdzie my jesteśmy?
Tak jakby na trawie, więc może być ci trochę niewygodnie – rzekł i nie czekając na moją decyzję pozbył się niepraktycznego obuwia.
Na trawie? Zaraz! Przyprowadziłeś mnie na stadion? – dopytałam cicho.
Może tak, może nie – odparł ponownie mnie prowadząc. Po upływie kilku chwil znowu się zatrzymaliśmy. – Już – Westchnął oddychając ciężko. Nic z tego nie rozumiałam. – Jesteś gotowa?
Jestem! Jeszcze jedna chwila niepewności, a przysięgam, że… – nie dokończyłam bowiem w końcu pozbył się opaski z moich oczu. Pisnęłam zaszokowana. Oczywiście, że znajdowaliśmy się na Stamford Bridge. Stałam naprzeciwko trybun, z widoczną na krzesełkach nazwą stadionu. Pod nią na białym płótnie rozpościerał się wielki niebieski napis: „Zostaniesz moją żoną?”Uchyliłam usta nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Łzy popłynęły zanim zdołałam je powstrzymać. Zakryłam twarz dłońmi nie wiedząc, jak poradzić sobie z tymi nowymi emocjami.
Rosie? – dobiegł mnie głos Kepy. – Wiem, że jesteś w szoku, ale… Tak jakby klęczę przed tobą czekając na odpowiedź – Mruknął. Jego słowa natychmiast mnie otrzeźwiły. Odwróciłam się lekko spoglądając na niego. Klękał. Trzymał w dłoni aksamitne czerwone pudełko z pięknym, błyszczącym pierścionkiem w środku. Patrzył na mnie niepewnie.
Tak! O Boże, tak, tak, tak! – krzyknęłam jednocześnie podskakując w miejscu. – Tak, Kepa, zostanę twoją żoną! – Pisnęłam ocierając łzy. Na darmo. Rozpłakałam się od nowa, gdy zobaczyłam łzy w jego oczach, w chwili gdy wkładał mi pierścionek na palec. – Jest piękny – Wyszeptałam oczarowana.
Nawet najpiękniejszy pierścionek nie jest w stanie przyćmić twojego blasku – szepnął scałowując moje łzy. – Rosie… W tym momencie uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – Powiedział z pełnym przekonaniem.
A ty uczyniłeś mnie najszczęśliwszą kobietą… – rzuciłam mu się na szyję wdychając jego zapach. – Kocham cię, Kepa.
A ja kocham ciebie, wariatko – zaśmiał się. Po chwili nasze usta złączyły się w pocałunku pełnym miłości. – Chcesz odpowiednio uczcić nasze zaręczyny? – Wymruczał mi do ucha ściskając moje pośladki.
Tylko jedno ci w głowie! – oburzyłam się, jednak pod wpływem dotyku jego ust na mojej szyi poddałam się. Jęknęłam czochrając jego włosy.
Tak właśnie myślałem – westchnął sprawnym ruchem pozbywając się mojej sukienki.
Nie myśl, tylko działaj – ponagliłam go odpinając guzik po guziku jego koszulę. Parę sekund później obok naszej garderoby znalazły się również jego spodnie. Pchnął mnie lekko, a ja wygodnie położyłam się na murawie. Zawisł nade mną obdarzając moje ciało pocałunkami. Dotykiem dłoni doprowadzał mnie do szaleństwa. Spragnieni siebie nawzajem odrzuciliśmy na bok bieliznę, aby zatracić się w sobie bez zbędnych przeszkód.
Zaczęliśmy na podłodze… – zanucił, po czym złączył nasze ciała w jedność. Jęknęłam pod wpływem intensywności tego doznania. Było nam tak dobrze, było tak znajomo, było tak po naszemu… Nasze oddechy oraz głośne westchnienia mieszały się ze sobą prosząc o więcej. Byliśmy tylko my, zamknięci w uścisku pożądania oraz miłości. Szeptaliśmy swoje imiona patrząc sobie głęboko w oczy. Nad nami jasno świecił księżyc, gwiazdy migotały na niebie, tak jakby chciały uczynić tę chwilę jeszcze bardziej magiczną. Nasze stłumione jęki rozkoszy zmieszały się w jeden, gdy po długim czasie zaczęliśmy szczytować w tym samym momencie. Kepa opadł na mnie owijając sobie kosmyk moich włosów wokół palca. Pogładziłam z czułością jego policzek ciesząc się jego bliskością. – Qué bueno es sentir que suspiro de nuevo… Que tu roce y mi roce juntos forman fuego… – Zaśpiewał, lekko przy tym fałszując. Zaśmiałam się obejmując go mocno.
Delicada llama que nunca se apaga*…


***

Witam! 

Udany ten przeskok w czasie, prawda? ^^



* Jak dobrze jest czuć, że znów wzdycham, że Twoje i moje otarcie tworzą ogień... Delikatny płomień, który nigdy nie zgaśnie...

Pozdrawiam ;*

wtorek, 13 listopada 2018

Dwudziesty piąty

Hiszpania, Ondarroa, 13.11.2018 r.

 – Już jesteśmy! – krzyknął Kepa z przestronnego holu. Żeby choć na chwilę uspokoić skołatane nerwy z zaciekawieniem rozglądałam się wokół i podziwiałam wnętrze. Przełknęłam głośno ślinę słysząc kroki na panelach. – Rosaline, uspokój się – Cmoknął mnie w policzek dodając jako takiej otuchy.
Boję się – mruknęłam spuszczając wzrok w dół. – Naprawdę, nigdy nie byłam aż tak zestresowana, jak w tej chwili…
Zupełnie niepotrzebnie – usłyszałam rozbawiony głos, zapewne taty Kepy. – Miło mi cię w końcu poznać, jestem Peio – Przedstawił się posyłając mi pełen ciepła uśmiech.
Taak… Dziękuję! Mi pana również, ja jestem Rosaline – wydukałam. Po chwili, zupełnie się tego nie spodziewając objął mnie serdecznie. Pachniał domem. Momentalnie poczułam, jak kamień ciążący mi na sercu opada i roztrzaskuje się w drobny pył.
Mój syn miał rację… Jesteś piękną kobietą i widzę po twoich oczach, że kochasz go bezgranicznie – oznajmił wypuszczając mnie z objęć.
Dziękuję… – powtórzyłam ponownie. – Tak, to prawda – Przytaknęłam z uśmiechem.
Rosie! – po kilku sekundach tonęłam w mocnym uścisku Abi. – Bardzo się cieszę, że Kepa namówił cię na przyjazd tutaj! – Krzyknęła rozemocjonowana.
Nie było łatwo – zaśmiałam się, a pozostała trójka mi zawtórowała.
Rozgość się, odpocznijcie trochę… Z obiadem zaczekamy, aż mama wróci z pracy – wyjaśnił. Pokiwałam głową na znak zrozumienia.
Rosie, koniecznie musisz poznać pupili Kepy! – Abi chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Po chwili znalazłam się na piętrze niepewna tego, kogo zobaczę.
Abi, daj sobie spokój! – wrzasnął z dołu, jednak sekundę później znalazł się obok nas. – Rosie na pewno chce odpocząć… Na pewno jest zmęczona – Trajkotał, a ja spojrzałam na niego rozbawiona.
Co ty przede mną ukrywasz, Arrizabalaga?
No nie gadaj, że nie powiedział ci o swojej największej pasji! Poza piłką rzecz jasna! – zmierzyła brata krytycznym wzrokiem, po czym prychając pod nosem otworzyła jedne z drzwi. – Oto oni! – Ruchem dłoni wskazała na trzy, znajdujące się w klatkach ptaszki. Ptaszki?
Ptaszki? – spytałam zdezorientowana. – O co chodzi?
Och, bo chodzi o to, że… – zaczął Kepa.
To ja wam nie przeszkadzam, idę pomóc tatkowi w obiedzie! – pisnęła Abi i tyle ją widzieliśmy.
Mała zdrajczyni – mruknął pod nosem, a ja kładąc dłonie na biodrach popatrzyłam na niego z uwagą. – Dobrze… – Wziął głęboki oddech. – Gdy byłem mały tata zaraził mnie swoją pasją… Razem polowaliśmy, wychowywaliśmy i trenowaliśmy ptaki… To jest szczygły, tutaj u nas, w Kraju Basków – Wyjaśnił patrząc za okno.
Przepraszam, możesz powtórzyć? Uczyłeś śpiewać ptaki? Śpiewałeś im? – dopytałam próbując opanować drżenie ciała. Na próżno. Po chwili, nie mogąc się powstrzymać parsknęłam głośnym śmiechem.
Och, dziękuję ci bardzo, Rosie! – fuknął.
Oj no już, nie gniewaj się na mnie! – opamiętałam się w miarę szybko. Otarłam łzy z kącików oczu i spojrzałam na niego ckliwie. – Jesteś uroczy, jak się rumienisz! Ale pochwal się… Skoro wraz z tatą je trenowaliście to wygraliście jakiś konkurs? – Spytałam zaciekawiona.
A i owszem – odpowiedź otrzymałam od taty Kepy, który niespodziewanie zjawił się obok nas. – Gdy Kepa miał dziewięć lat wygrał po raz pierwszy, później powtórzył ten sukces mając lat trzynaście… Oczywiście było jeszcze sporo tych nagród – Poklepał syna po ramieniu. Ten z uśmiechem wpatrywał się w ptaszki.
Nadal nie rozumiem, czemu mi o tym nie powiedziałeś! Jak się nazywają? – dopytałam podchodząc bliżej. Były śliczne!
Oker, Rocky i Raikkonen – odparł z dumą, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Dzieciaki, czas zejść na dół – powiedział po chwili pan Peio. – María wróciła.
Gdy zostawił nas samych jęknęłam bezgłośnie. Kepa mocno ścisnął moją dłoń przekazując mi tym gestem, że wszystko będzie dobrze. Oby naprawdę tak było…

 Wchodząc do jadalni od razu spostrzegłam elegancką kobietę wpatrującą się we mnie z jawną niechęcią. Przełknęłam głośno ślinę szykując się na najgorsze.
Dzień dobry – wyjąkałam robiąc krok w jej stronę. – Jestem Rosaline, miło mi panią poznać – Powiedziałam uśmiechając się do niej niepewnie.
Dzień dobry – odparła oschle. – Witaj synku, miło, że nas odwiedziłeś – Podeszła do Kepy i pocałowała go w policzek. Obok mnie przeszła tak, jakbym nie istniała.
Mamo… – westchnął Kepa, ale jego rodzicielka nic sobie z tego nie zrobiła, tylko usiadła do stołu. Kiedy pan Peio i Abi podali obiad, my również poszliśmy za śladem pani domu. Chwyciłam sztućce i zaczęłam jeść, jednak nie byłam w stanie przełknąć ani kęsa. Potrafiłam zrozumieć jej niezbyt przychylne nastawienie, ale żeby nawet nie zadała sobie trudu, by mnie poznać? Obiad upłynął w gęstej atmosferze. Tata Kepy próbował ratować sytuację, za co byłam mu wdzięczna. Z wielką chęcią odpowiadałam na jego pytania, uśmiechałam się, inicjowałam rozmowę.
Jesteś kwiaciarką, tak? – spytała w pewnym momencie mama Kepy obserwując mnie uważnie.
Tak – oparłam.
Cóż, to niezbyt ambitny zawód. Ukończyłaś jakieś studia, czy może w przyszłości chcesz zostać utrzymanką mojego syna? Andrea, w przeciwieństwie do ciebie miała wyższe wykształcenie… – powiedziała, a ja poczułam się tak, jakbym dostała w twarz.
Mamo! – warknął Kepa podnosząc się z miejsca. – Nie masz prawa obrażać Rosaline, rozumiesz? Kim jesteś, żeby to robić? Kiedy do ciebie dotrze, że Andrea jest moją przeszłością i nic ani nikt nie zmusi mnie do powrotu do niej? Kocham Rosie, Rosie kocha mnie. Jesteśmy razem szczęśliwi… Nie potrafisz tego zaakceptować? Dlaczego? Dlaczego tak usilnie próbujesz zniszczyć moje szczęście? – Wybuchnął. Abi spojrzała na mnie przepraszająco, jakby była cokolwiek winna.
Rozumiem pani niechęć do mnie, ale… Nie rozumiem, co ma na celu obrażanie mnie. Tak, jestem kwiaciarką. Kwiaty i wszystko inne z nimi związane są moją pasją. Mam pracę, którą kocham. Nie potrzebuję studiów, ani wyższego wykształcenia, by osiągnąć coś w życiu, bo już to zrobiłam. Nie obchodzi mnie Andrea, nie obchodzi mnie jej pozycja. Obchodzi mnie to, jak traktowała pani syna, o czym pani zapewne nie wie, bo od razu wzięła jej stronę. Gdybym chciała zostać utrzymanką piłkarza już dawno bym to zrobiła, w końcu obracam się w ich towarzystwie od dziecka. Kocham pani syna najbardziej na świecie, on kocha mnie. Jesteśmy razem i to się nie zmieni. Mam nadzieję, że pewnego dnia zaakceptuje mnie pani i że dojdziemy do porozumienia – wyrzuciłam z siebie, czym wprowadziłam ją w niemałe osłupienie. Pan Peio mrugnął do mnie w uznaniu.
Chodź, Rosaline… Przejdziemy się – Kepa wyciągnął dłoń w moim kierunku, a ja po uprzednim pożegnaniu się z innymi domownikami chwyciłam ją. Z nim wszystko było prostsze.

 W ciszy przerywanej jedynie szumem wiatru spacerowaliśmy po rodzinnej miejscowości Kepy. Gdy wyszliśmy z domu przeprosił mnie za zachowanie swojej mamy, lecz wina nie leżała po jego stronie. Zapewniłam go, że nic mi nie jest, jednak było mi przykro z powodu tego, co mi zarzuciła. Nie znała mnie i nie miała prawa mówić mi takich rzeczy. Będzie niezwykle ciężko przekonać ją do siebie, o ile w ogóle mi się to uda. Na razie byłam w głębokim cieniu Andreii, którą wystawiła na piedestał. Dobrze, że choć Abi i pan Peio mnie polubili. Gdyby nie oni od razu wróciłabym do Londynu.
To mój pierwszy klub piłkarski – powiedział Kepa wskazując na budynek przed nami. – Aurrerá Ondarroa – Westchnął z nostalgią.
Czyli to tutaj zrozumiałeś, że chcesz się rzucać między słupkami, jak wariat? – zaśmiałam się opierając głowę na jego ramieniu.
Tak mi się wydaje – przytaknął. – Wtedy marzenia o byciu bramkarzem w reprezentacji narodowej oraz w jednym z czołowych klubów na świecie wydawały mi się tak odległe… A teraz…
Osiągnąłeś to wszystko dzięki swojemu talentowi, ciężkiej pracy oraz determinacji – oznajmiłam. – Poddawanie się nie leży w twojej naturze.
Zdecydowanie! Gdybym się poddał to nie miałbym ciebie – szepnął mi do ucha, a ja poczułam w sercu niezwykłe ciepło.
Czaruś! – prychnęłam. Zaśmiał się jedynie, po czym udaliśmy się na dalsze zwiedzanie. Ondarroa miała w sobie niezwykły urok. Uliczki, malownicze budynki, woda, która chlupotała wokół… Było tutaj tak spokojnie, tak inaczej niż w moim rodzinnym Londynie. Zachwycałam się widokami i co jakiś czas przystawałam, by zrobić zdjęcia tym zapierającym dech w piersiach miejscom. – Pięknie tutaj! – Oznajmiłam oczarowana, gdy znaleźliśmy się na moście.
To Puente Viejo – wyjaśnił mi Kepa, gdy wpatrywałam się w rozpościerające się przed nami widoki. – Stary kamienny most, z tego, co pamiętam z XVIII wieku. Tata wspominał mi kiedyś, że kilkakrotnie ulegał zniszczeniu. Został oczywiście zrekonstruowany i tylko jego kawałki są oryginalną częścią – Gdy opowiadał słuchałam go w skupieniu. Mogłam śmiało powiedzieć, że zakochałam się w tym miejscu. – Zbierajmy się już, dobrze? Na wieczór przygotowałem coś specjalnego – Puścił mi oczko, a ja zachichotałam.
Dobrze panie przewodniku. Z panem wybiorę się nawet na koniec świata!

 Po godzinie jazdy samochodem dotarliśmy na miejsce. Kepa zaparkował swoje cacko, a ja z szeroko otwartą buzią opuściłam pojazd.
Gdzie my jesteśmy? – szepnęłam urzeczona widokiem zachodzącego słońca.
Zumaia, Playa de Itzurun – odpowiedział zadowolony z siebie. – Nie mogłem cię tutaj nie zebrać – Dodał chwytając moją dłoń w swoją.
Cudnie tu! – pisnęłam.
Jest to jeden z najbardziej spektakularnych obszarów, pionowe klify oraz wapienne ściany bardzo przyciągają zwiedzających, czemu absolutnie nie można się dziwić. Jeśli ktoś się na tym zna, to z góry można obserwować zjawiska geologiczne, zwane fliszami spowodowane erozją morza na przestrzeni lat – powiedział tonem znawcy, a ja chłonęłam każde jego słowo. W życiu, w najmniej oczekiwanych momentach zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego. – Widzisz, jak bardzo złoty jest tutaj piasek?
Widzę – wymruczałam nachylając się, by chwycić garść w dłonie. – Jest to absolutnie urzekające miejsce! – Wykrzyczałam wpatrując się w fale rozbijające się o brzeg oraz wsłuchując się w ich szum zmieszany z szumem wiatru.
Ściągamy buty? – zaproponował, a ja spojrzałam na niego przerażona. Po chwili jednak dotarło do mnie, że znajdujemy się w Hiszpanii i jest to absolutnie normalne zjawisko. – Chyba nie jesteś tchórzem, co? – Poruszył brwiami ściągając obuwie. Oburzona wytknęłam mu język i zrobiłam to samo. Zamoczyliśmy stopy w wodzie ruszając w nieznane.
Dziękuję, że mnie tu zabrałeś – pocałowałam go w policzek zatrzymując się w pewnym momencie. Kepa objął mnie w pasie, a ja oparłam się o niego plecami. Zadowolony cmoknął mnie w szyję. Po krótkiej chwili, jak zaczarowana wpatrywałam się w chowające się na tle Atlantyku słońce.

Ondarroa, 14.11.2018 r.

 Zgodzenie się na pozostanie w domu rodzinnym Kepy do czasu zakończenia kolejnej rundy UEFA Nations League było z mojej strony niezbyt mądrym posunięciem, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę się z tym zmierzyć. Kepa wyjechał z samego rana do Madrytu pozostawiając mnie w towarzystwie jego rodziców oraz Abi. Może przez ten czas jakoś zdołam przekonać do siebie panią Maríę? Odświeżona i ubrana zeszłam na dół z nadzieją, że Abi będzie już na nogach. Moja nadzieja spełzła jednak na niczym, gdy zobaczyłam krzątającą się po kuchni panią domu. Momentalnie zdrętwiałam nie wiedząc, co zrobić. Od razu zostałam rzucona na głęboką wodę.
Dzień dobry – przywitałam się stojąc, jak ostatnia sierota.
Dzień dobry – odpowiedziała i uśmiechnęła się do mnie. Uśmiechnęła? – Rosie… – Zaczęła. – Chciałam cię przeprosić za swoje zachowanie oraz słowa, które wypowiedziałam. Nie miałam prawa… Po waszym wczorajszym wyjściu zrozumiałam, że przesadziłam, a mój kochany mąż tylko mnie w tym utwierdził. Cóż… Przywiązałam się do Andreii przez te pięć lat, jednak wczoraj wieczorem, gdy wróciliście porozmawiałam z Kepą. Przedstawił mi całą sytuację z jego punktu widzenia i doszłam do wniosku, że Andrea również nie była bez winy. Szczęście moich dzieci jest dla mnie najważniejsze. Wiem, że Kepa cię kocha, wiem, że ty kochasz mojego syna. Widzę to. Dlatego… Może zaczniemy naszą znajomość od nowa? – Spytała, a ja z szoku nie wiedziałam, co powiedzieć. – Rosie?
Tak, oczywiście! – oprzytomniałam. – Dziękuję za danie mi szansy!
Nie masz za co, dziecko – podeszła bliżej i objęła mnie. Uśmiechnęłam się ciepło na ten gest. Momentalnie zrozumiałam, że wszystko się ułoży.
Witaj oficjalnie w naszej rodzinie! – usłyszałam głos pana Peio. Zaśmiałam się na te słowa oraz, kiedy spostrzegłam schowaną pod jego ramieniem Abi. – Nic tylko czekać na ślub i wnuki… Niekoniecznie w takiej kolejności – Zachichotał.
Peio!

Ondarroa, 19.11.2018 r.

 Dni spędzone w domu rodzinnym mojego ukochanego zdecydowanie wyszły mi na dobre. Pani María okazała się być niezwykle ciepłą oraz sympatyczną kobietą. Pan Peio był niezłym żartownisiem, a Abi była po prostu sobą. Wspólnie oglądaliśmy zmagania Hiszpanii, najpierw z Chorwacją, a później z Anglią. Podczas tego drugiego spotkania miałam rozdarte serce, ale byłam dumna z Kepy, który został wystawiony w wyjściowym składzie. Nareszcie wygryzł z bramki De Geę! Hiszpania wygrała oba mecze, a ja cieszyłam się radością Kepy. Dziś mieliśmy razem wrócić do Londynu. Mimo tak miło spędzonych tutaj chwil stęskniłam się za moją rodzinką. Gdy żegnałam się z domownikami obiecałam wszystkim, że niedługo na pewno się spotkamy. Cóż, może nawet w większym gronie. Przyrzekli wpaść do Londynu, kiedy tylko znajdą wolny czas. Trzymałam ich za słowo!
Przed waszym wyjazdem ktoś chciałby się z wami zobaczyć… – powiedziała niepewnie pani María, gdy żegnaliśmy się z pupilami Kepy.
Kto? – Arrizabalaga zmarszczył brwi.
Ja – usłyszawszy głos Andreii zamarłam. – Przyjechałam, żeby się pożegnać.
To ja was zostawię – mama Kepy taktownie opuściła pomieszczenie.
Wiem, że między nami już wszystko skończone – zwróciła się do Kepy. – Wiem, że nawaliłam mieszając między tobą, a twoją mamą… Nie miałam do tego prawa. My to już przeszłość...Nie zapomnę o tobie tak łatwo, ale trzeba ruszyć do przodu, prawda? – Spytała, a Kepa pokiwał głową. – Nigdy cię nie polubię, Rosaline, choć kiedyś wydawało mi się, że to zrobiłam – Powiedziała patrząc na mnie.
Nie martw się, ja ciebie też nie – odparłam. Hiszpan stojący obok mnie stłumił chichot.
Tak… Chcę, żebyście tylko wiedzieli, że nie będę już mieszać. Nic tym nie zyskam…
Zostawię was samych – oznajmiłam po chwili. Nie chciałam uczestniczyć w ich pożegnaniu. – Żegnaj, Andrea – Powiedziałam i wyszłam przed dom, gdzie jeszcze raz pożegnałam się z Abi. Parę minut później na zewnątrz wyszedł Kepa taszcząc swoją walizkę.
Załatwione! – zawołał. Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Wizyta w Hiszpanii wypadła znacznie lepiej niż się spodziewałam. Teraz bez przeszkód mogłam wracać do domu z Kepą. – Kocham cię, Rosie.
Ja ciebie też kocham, Kepa…


***

Witam! 

Coś długo wyszło, ale mam nadzieję, że dotrwałyście do końca :) Oficjalnie żegnamy się z Andreą! :D Cieszycie się? ^^ 
Tak, jak zapowiadałam w kolejnym mały przeskok w czasie :) 


(Historia z ptaszkami autentyczna <3)




Pozdrawiam ;* 

piątek, 9 listopada 2018

Dwudziesty czwarty

Londyn, Stamford Bridge, 04.11.2018 r.

 W towarzystwie Izabel, Natachy oraz Adriany oglądałam mecz pomiędzy Chelsea a Crystal Palace. Pierwsza połowa spotkania obfitowała w wiele emocji, czego dowodem była bramka strzelona w trzydziestej drugiej minucie przez Alvaro Moratę. Tradycyjnie przerwę spędziłyśmy na plotkach nie zwracając uwagi na otaczający nas tłum.
Och, Rosie… Ta informacja na pewno cię zainteresuje – zaczęła tajemniczo Natacha, a ja spojrzałam na nią zaciekawiona. – Samy się zakochał – Kiedy to mówiła kąciki jej ust niebezpiecznie drżały.
Och! – jęknęłam zdruzgotana. – Która miała czelność zająć moje miejsce? – Parsknęłam.
Jakaś koleżanka z przedszkola… Nie chce wyjawić nam jej imienia, a za każdym, gdy próbuje to natychmiast milknie – oznajmiła. – Oczywiście Eden stroi sobie z niego żarty, czym wprowadza go w zażenowanie!
Biedny Samy – mruknęłam, a po chwili uśmiechnęłam się szeroko wyobrażając sobie zarumienionego trzylatka. – Chyba nie chcę wiedzieć, jakimi tekstami częstuje go twój wspaniały mąż – Stwierdziłam po chwili, a siedzące obok Izabel z Adrianą parsknęły głośnym chichotem.
Masz rację, nie chcesz wiedzieć – przytaknęła. – Z kolei Leo jest na etapie twierdzenia, że dziewczyny to samo zło… Jak tu nie zwariować? – Załamała ręce szukając w nas współczucia.
A Yannis? – dopytała żona Azpiego. – Bo wiesz… Moja Martina nie przestaje o nim mówić…
To cudownie się składa! Bo Yannis też ciągle o nią wypytuje… Może kiedyś zostaniemy rodziną – zachichotała, a ja wymieniłam rozbawione spojrzenie z Izabel. Piętnaście minut przerwy zleciało nam bardzo szybko. Pierwsze minuty drugiej połowy były niezwykle senne. Ożywiłam się dopiero wtedy, kiedy rywale doprowadzili do wyrównania. Mój chłopak nie miał najmniejszych szans, by obronić tego gola. Aż wyczułam jego złość! – Ach, ten rozgniewany młodzieniec… – Szepnęła pani Hazard, za co trzepnęłam ją w ramię.
Ani słowa więcej – ostrzegłam ją, bowiem wiedziałam do czego pije. Umilkła na chwilę, by po kilkudziesięciu sekundach wrzasnąć z uciechy. Tak, Eden wchodził na boisko. Nim się spostrzegłam zaliczył asystę, a drugiego gola w tym spotkaniu strzelił Alvaro. Przybiłyśmy sobie piątki wymieniając uśmiechy. Pięć minut później Niebiescy za sprawą Pedro prowadzili już 3-1! Na szczęście ten wynik utrzymał się do końca meczu. Jedenasta kolejka Premier League, a Chelsea nadal była niepokonana. Wyszczerzyłam się szeroko do Kepy, który w odpowiedzi posłał mi całusa i zniknął w tunelu. Opuściłam stadion w towarzystwie dziewczyn, z którymi dyskutowałam jeszcze przez pewien czas, dopóki piłkarze nie zaczęli pojawiać się na parkingu. Pożegnałam się ze wszystkimi uściskiem, po czym wsiadłam do samochodu Hiszpana. – Gratuluję kolejnego udanego występu – Cmoknęłam go w policzek, na co zaśmiał się głośno. – Jaką chcesz nagrodę? – Poruszyłam charakterystycznie brwiami, a on ścisnął moje kolano.
Ty jesteś moją nagrodą, Rosaline – powiedział dodając gazu. Radość, którą w tym momencie poczułam była nie do opisania…

Londyn, 09.11.2018 r.

 Po skończonej pracy błyskawicznie udałam się do mieszkania, aby wziąć szybki prysznic. Włożyłam wcześniej przygotowane ciuchy, poprawiłam makijaż, podkręciłam włosy prostownicą i byłam gotowa do wyjścia. Oczywiście mój wspaniały braciszek, jak zawsze się spóźniał. Po co się tak spieszyłam?! Opadłam na kanapę biorąc do ręki prezent urodzinowy, który dziś rano dostałam od moich kochanych bliźniaków. Album z dwudziestoma czterema zdjęciami, ukazującymi mnie wraz z nimi, począwszy od ich narodzin, a skończywszy na wczorajszym oglądaniu meczu. Trafili w dziesiątkę! Chłopcy z Chelsea również podarowali mi wspaniały prezent w postaci kolejnego wygranego meczu w Lidze Europy oraz awansu do fazy pucharowej. Z powodu ich wyjazdu do Białorusi nie widziałam się z Kepą przez dwa dni, jednak już za chwilę miałam wpaść w jego ramiona…
Rosie! Jesteś gotowa?! – niespodziewane pojawienie się Johna sprawiło, że podskoczyłam na kanapie przerażona.
Zwariowałeś imbecylu? – prychnęłam podnosząc się z wygodnego siedzenia. Gdy przechodziłam obok trzepnęłam go w głowę. – Może choć trochę przez to zmądrzejesz – Rzuciłam przez ramię.
Za to ty nigdy nie dorośniesz! – odpyskował, a ja pokazałam mu język. – O tym właśnie mówię – Jęknął wychodząc z mieszkania. Zamknęłam za nami drzwi i w podskokach ruszyłam do jego samochodu. – Uprzedzając twoją chęć rzucenia się na Kepę muszę ci powiedzieć, że jest już u nas w domu – Powiedział zajmując miejsce kierowcy.
Dlaczego? – mruknęłam zapinając pas.
Bo dlatego – odparł włączając się do ruchu. – I nie zadawaj więcej pytań! – Ostrzegł patrząc na mnie groźnie.
Dobrze, już dobrze! Nie musisz sztyletować mnie spojrzeniem! Mam dopiero dwadzieścia cztery lata, chcę jeszcze pożyć – oznajmiłam.
Dla mnie i tak na zawsze pozostaniesz uroczą sześciolatką, szczerzącą się bez dwóch jedynek – parsknął głośnym śmiechem, a ja spojrzałam na niego oburzona.
To ty mi je wybiłeś! – krzyknęłam. – I chwaliłeś się tym przed kolegami! Naprawdę nie wiem, co miałeś wtedy w głowie…
Uwielbiałem ci dokuczać, zresztą ty wcale lepsza nie byłaś! Pamiętam, jak w ramach małej zemsty podbiłaś mi oko, a ja musiałem się z tego gęsto tłumaczyć!
I tak mnie kochasz – uśmiechnęłam się do niego triumfalnie, na co tylko przytaknął wjeżdżając na teren swojej posiadłości. – Ach, imprezę urodzinową czas zacząć!

 Wchodząc do środka słyszałam muzykę, rozmowy oraz głośne śmiechy. W przestronnym holu było gęsto od ludzi. Kepa, Toni, Frank, niestety bez Christine, Eden z Natachą, Azpi z Adrianą, Mateo z Izabel i oczywiście David z dziewczyną, której nie widziałam od bardzo dawna. Przywitałam się ze wszystkimi dziękując, że skorzystali z zaproszenia.
Och, Wiewióreczko, jak moglibyśmy się nie pojawić? – spytał David popijając drinka. Rozbawiona Bruna jedynie przewróciła oczami i poczochrała jego bujne loki.
No właśnie, Marcheweczko! W końcu nie codziennie kończy się dwadzieścia cztery lata… Kiedy ty tak wyrosłaś? – szepnął Eden ocierając niewidzialne łzy. Natacha prychnęła pod nosem, a reszta zaśmiała się głośno. Kepa objął mnie ramieniem i poprowadził do salonu, w którym na samym środku stało ogromne, przewiązane wstążką pudełko.
To prezent od nas wszystkich – wyjaśnił, a ja zdezorientowana spojrzałam na całe towarzystwo, które szczerzyło się szeroko.
Mam się bać? – mruknęłam.
Sama musisz to ocenić! – krzyknął Frank. – Rozwiąż!
Niepewnie podeszłam do pudełka i drżącą ręką chwyciłam wstążkę. Stojąca obok Toni chichotała, jak opętana obserwując moje poczynania. Kiedy tasiemka opadła na podłogę, nie wiedziałam, co robić dalej.
NIESPODZIANKA!!! – odskoczyłam na bok, gdy z pudełka wyskoczył czarnoskóry mężczyzna.
Didier!!! – pisnęłam zaskoczona. Nie mogłam uwierzyć w to, co stało się przed chwilą. Gdy odzyskałam rezon uszczęśliwiona rzuciłam mu się na szyję. Objął mnie mocno uśmiechając się szeroko.
Cześć, Złota Rybko! – parsknął i odstawił mnie na ziemię. – Najlepsze życzenia! – Ucałował moje policzki.
Dziękuję! Wam dziękuję! – powiedziałam głośno przytulając się do Kepy. Zaśmiał się serdecznie i pocałował mnie w skroń.
Dla ciebie wszystko! – oznajmił chwytając drinka.
Jesteś najlepszym urodzinowym prezentem – odezwałam się do Didiera, a on objął mnie w pasie. – Ale dla lepszego efektu mogłeś wyskoczyć w samych bokserkach – Żartobliwie szturchnęłam go w żebra, a on zaśmiał się gromko.
Chciałem to zrobić – mruknął nachylając się. – Ale podejrzewam, że ten młodzieniec… – Wskazał na Kepę. – Mógłby mieć coś przeciwko… – Dodał konspiracyjnym szeptem, na co parsknęłam śmiechem.
Cudownie was tu widzieć we trzech! – zapiszczałam, gdy dołączyli do nas John z Frankiem. – Kocham was!
Wiemy – przytaknął Didier. – Ale nie mów tego głośno, bo nie chcemy zginąć z rąk rozgniewanego Hiszpana!
Już moja w tym głowa, aby nic wam nie zrobił! – zapewniłam ich sięgając po alkohol. – Wybaczą panowie, idę podyskutować z żeńską częścią towarzystwa. A wy zajmijcie się Kepą! – Powiedziałam, ale jęknęłam, gdy zobaczyłam, jakie wymieniają między sobą spojrzenia. – Tylko bez kazań, proszę!

 Po odśpiewaniu tradycyjnego Sto lat zdmuchnęłam świeczki na torcie, patrząc Kepie w oczy. Doskonale wiedziałam, czego pragnę, więc miałam ogromną nadzieję, że moje życzenie się spełni… Kiedy zjedliśmy po kawałku towarzystwo od razu sięgnęło po większą dawkę alkoholu. Jak to dobrze, że przynajmniej nie grają jutro meczu! Starałam się zamienić słowo z każdym, tak aby nikt nie poczuł się urażony. Chociaż z drugiej strony wszyscy się tutaj doskonale znali, więc nie było mowy o niezręczności.
Mam nadzieję, że dziś nie będę musiał opiekować się Davidem – powiedział Eden podsuwając mi drinka pod nos. Parsknęłam do szklanki, a on spojrzał na mnie zniesmaczony.
Nie przypominaj mi o tym, gdy piję! – warknęłam krztusząc się. – Swoją drogą, jak możesz nabijać się ze swojego synka? – Spytałam.
Och, daj spokój! Wcale się z niego nie nabijam! – zaczął się bronić, a ja z powątpiewaniem pokręciłam głową.
Kiedy odbierał go wczoraj z przedszkola to za każdym razem, gdy przechodziła obok nich jakaś dziewczynka pytał, czy to ona! – prychnęła Natacha. – Nie patrz tak na mnie, Samy wszystko mi powiedział!
Mały kapuś – westchnął pod nosem. – Zobaczycie, jeszcze kiedyś mi za to podziękuje!
Jakoś w to wątpię – stwierdziłam, a on obrażony udał się w kierunku Davida. Udałam się do kuchni, w której zastałam Johna, Franka, Didiera i Kepę… – Błagam, powiedzcie, że go nie przesłuchujecie!
Skąd ten pomysł? – John ze zdziwieniem zmarszczył brwi. – Po prostu… Dobrze nam w swoim towarzystwie – Zachichotał.
Kiedy zdążyliście się tak urządzić? – spytałam dostrzegając w jakim stanie znajduje się cała czwórka.
Rosie! Widzisz, co oni narobili?! – w okamgnieniu obok mnie pojawił się David. – Opróżnili dwie flaszki wódki! Sami! Beze mnie! Jak mogliście? – Fuknął oburzony.
Cho no tu! – wybełkotał Didier wyciągając kolejną flaszkę. – Nie mogliśmy o tobie zapomnieć! Davidowi od razu zaświeciły się oczy, a ja wybuchnęłam śmiechem widząc minę Edena, który zjawił się w kuchni.
Miłej zabawy! – mówiąc to opuściłam pomieszczenie wchodząc do salonu, w którym przy akompaniamencie muzyki Azpi tańczył z Mateo. Ich drugie połówki patrzyły na nich z szeroko otwartymi ustami. – Bez alkoholu tego nie przetrwacie! – Krzyknęłam, a niezawodna Toni wcisnęła im w dłonie szklanki z kolorowym trunkiem. – Pijemy za nas! – Zarządziłam, co moje towarzyszki natychmiast podchwyciły. Stuknęłyśmy się szklanymi naczyniami wypijając do dna. – Takie urodziny to ja rozumiem!
Baby we can do it, we can do it all night… Put you’re body right in to it and we doing alright…! – w ułamku sekundy obok mnie pojawił się śpiewający i zalany w trupa Kepa. – Baby we can do it, we can do it all night – Wymruczał mi do ucha przygryzając jego płatek. Odwróciłam się do niego nagradzając jego uroczy śpiew pocałunkiem.
Jak wytrzeźwiejesz, kochanie! – cmoknęłam go w nos, a on spojrzał na mnie niepocieszony.
Dam radę w tym stanie!
Och, nie wątpimy w to! – zachichotała Toni, a ja niewiele myśląc dołączyłam do niej.
Pijemy!!! – zarządził Didier otwierając butelkę szampana, której zawartość wylądowała na nas. Pisnęłyśmy zanosząc się głośnym śmiechem. Oczywiście nie mogłyśmy mu odmówić, więc chwilę później przyjęłyśmy od niego wypełnione kieliszki. Wypiliśmy zdrowie wszystkich tutaj obecnych, nawet Johna i Franka, którzy polegli pod kuchennym stołem. Nie mam pojęcia, do której trwała moja urodzinowa impreza… Wiem tylko, że była najwspanialsza pod słońcem!

Hiszpania, Ondarroa, 13.11.2018 r.

 – Przypomnij mi, dlaczego zgodziłam się na ten szalony pomysł? – mruknęłam wpatrując się w rodzinny dom mojego ukochanego.
Kochanie… – zaczął Kepa obejmując mnie mocno. – Lepszego terminu nie będzie… A musimy mieć to za sobą – Westchnął zakładając mi kosmyk włosów za ucho. Wiedziałam, że miał rację. Wiedziałam, że kolejna przerwa reprezentacyjna doskonale temu sprzyja, ale cholernie się bałam. Nie jego siostry, z którą już zdążyłam się poznać i załapać świetny kontakt. Nie jego taty, który nie ujrzawszy mnie na oczy już zdążył mnie zaakceptować. Bałam się jego mamy. Bałam się tego, że nigdy nie pogodzi się z tym, że Kepa zostawił Andreę dla mnie. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – Zapewnił ściskając mocno moją dłoń.
Powątpiewam… – szepnęłam zagryzając dolną wargę. – A jeśli twoja mama mnie nie polubi? Co wtedy? – Panikowałam.
Rosie… Ona cię pokocha, jestem o tym przekonany. Dajmy jej tylko trochę czasu, dobrze? Na pewno dostrzeże, że jesteś wyjątkową osobą, która pokochała jej syna… Uszczęśliwiasz mnie Rosie, więc to powinno być dla niej najważniejsze. Skinęłam głową na znak zgody. – Ufasz mi?
Ufam – wychrypiałam robiąc krok w przód. Po krótkiej chwili Kepa otworzył drzwi. Z duszą na ramieniu weszłam do środka. Raz kozie śmierć, czy jakoś tak… 


***

Witam!

Impreza urodzinowa Rose udana, tak samo, jak prezent dla niej :) 
Nie mogłam się powstrzymać i zakończyłam w takim momencie ^^ Nie zabijajcie! :D Jeszcze jeden "normalny" rozdział, a później mały przeskok w czasie :) 

I skoro jest to opowiadanie o Chelsea, to nie mogło zabraknąć tutaj tego Pana! <3 



(Który dziś postanowił zakończyć swoją bogatą i piękną sportową karierę)

Dziękuję, Mistrzu! <3 

Pozdrawiam ;*