piątek, 31 sierpnia 2018

Siódmy

Londyn, 01.09.2018 r. 

 W drodze do mieszkania Andrea trajkotała wesoło o wszystkim, co jej ślina na język przyniesie, między innymi o tym, jak bardzo za mną tęskniła. Nie wiem, gdzie się podziała dziewczyna, która tydzień temu obwiniała mnie o całe zło tego świata, bo na pewno nie siedziała teraz obok mnie. Zaciskałem dłonie na kierownicy klnąc w myślach na samego siebie. Powinienem się cieszyć, że wróciła, że przemyślała sobie wszystko, a zamiast tego myślałem o Rosaline. O tym, co między nami zaszło, o tym, że mieliśmy się dziś spotkać i szczerze porozmawiać i o jej smutnych oczach, gdy parę minut temu zobaczyła mnie w objęciach Andreii. W co ja się wpakowałem, do cholery? Musiałem porozmawiać z Rosaline. Musiałem. Gdy wjechałem na parking odetchnąłem głęboko kilka razy, po czym spojrzałem na Andreę.
Coś się stało? – spytała zaniepokojona. Dużo się stało. Za dużo. – Czemu nie wysiadasz?
Bo jestem umówiony z Davidem – skłamałem. Częściowo.
Akurat dziś? Kiedy wróciłam? – zrobiła nadąsaną minę, a ja modliłem się w duchu o cierpliwość.
Kiedy umawiałem się na dziś z kolegą z drużyny nie miałem pojęcia o twoim powrocie – oznajmiłem najspokojniej, jak się tylko dało. – Mogłaś dać mi znać, kiedy wracasz.
Wtedy nie miałbyś niespodzianki – mruknęła.
Takiej, jak tego dnia, kiedy wróciłem do domu po meczu i kiedy zamiast ciebie zastałem jedynie karteczkę z wyjaśnieniem, że wyjechałaś, bo postanowiłaś przemyśleć kilka spraw? – zironizowałem. Byłem wściekły i wyżywałem się na Andreii. Wiedziałem, że będę tego żałować, ale w tym momencie miałem to gdzieś.
Nie musisz być aż takim dupkiem, Kepa – wrzasnęła i wyszła z samochodu trzaskając drzwiami. Świetnie. Brawo Arrizabalaga. Rań Rosaline, rań Andreę... Rań wszystkich wokoło. Zanim włączyłem się do ulicznego ruchu wysłałem Rosaline wiadomość, że nasze spotkanie bez względu na wszystko jest aktualne. Kiedy odpisała, że będzie czekać mimowolnie kącki moich ust powędrowały w górę. Co ona ze mną zrobiła?

 Po przekroczeniu progu kawiarni od razu zlokalizowałem sylwetkę Rosaline. Siedziała przy znajomym stoliku, zamyślona wpatrywała się w okno, a w dłoniach nerwowo mięła serwetkę. Przełknąłem głośno ślinę i podszedłem do niej. Drgnęła, gdy usłyszała odsuwające się krzesło.
Cześć – odezwałem się niepewnie usadawiając się naprzeciwko niej.
Cześć – odpowiedziała uśmiechając się nerwowo. – Nic jeszcze nie zamawiałam, bo nie wiem, czy pijasz kawę o tej godzinie... – Zaczęła.
Raczej nie, ale dziś mogę zrobić wyjątek – zaśmiałem się mając nadzieję, że to choć trochę rozluźni atmosferę. Odrobinę podziałało, bo lekko się uśmiechnęła. – Latte Macchiato? – Dopytałem, a ona pokiwała głową. Poszedłem złożyć zamówienie, a kiedy ponownie zjawiłem się przy stoliku Rosaline, jakby zapadła się w sobie.
Kepa... Proszę, miejmy już tę rozmowę za sobą... – powiedziała patrząc na mnie błagalnie. Jej oczy były takie smutne...
Masz rację – potwierdziłem, choć nie miałem pojęcia od czego zacząć. – To, co zaszło między nami u ciebie w mieszkaniu... – Zacząłem – Nie chcę powiedzieć, że to było błędem, bo tak nie twierdzę... Chociaż mam dziewczynę i powinienem nienawidzić siebie za to, że całowałem się... Że robiłem inne rzeczy z inną... – Mówiłem. – Ale nie żałuję tego, Rosaline. Śmiem twierdzić, że w tamtym momencie oboje pragnęliśmy tego, jak niczego innego, ale...
Ale nie powinniśmy – dokończyła. – Wiem, że masz dziewczynę, Kepa. Wiem, że gdyby sprawy zaszły za daleko to oboje mielibyśmy wyrzuty sumienia do końca życia... – Oznajmiła. – Jednak, ja też tego nie żałuję i nie potrafię się zdecydować, jak nazwać naszą relację... – Mruknęła spuszczając wzrok. Odruchowo położyłem swoją dłoń na jej dłoni i delikatnie pogłaskałem.
Stałaś się dla mnie ważna w tak krótkim czasie, że sam nie potrafię tego ogarnąć – rzekłem zgodnie z prawdą. – Dobrze się dogadujemy, dobrze czujemy się w swoim towarzystwie... I za cholerę nie chcę tego tracić, nie chcę tracić ciebie, Rosaline... Nie wiem, czy po tym, co zaszło mam prawo nazywać cię przyjaciółką, bo przyjaciele nie robią ze sobą żadnej z tych rzeczy, które my robiliśmy... Jednak jest Andrea, ja mam Andreę... – Plątałem się. Kocham moją dziewczynę, kocham ją. Więc dlaczego w tym momencie jestem na nią tak cholernie wściekły? Dlaczego prawie ją zdradziłem...? – Nie jesteś mi obojętna, Rosaline – Powiedziałem w końcu.
Tak... Ty również nie jesteś mi obojętny, Kepa... – wyszeptała ledwo słyszalnie. Czy właśnie ją zraniłem? – Jednak wiem, że masz Andreę, wiem, że ją kochasz i to, co zaszło niczego między nami nie zmienia. Po prostu stało się i tyle – Beznamiętnie wzruszyła ramionami. – Rozumiem to.
Nie chcę cię krzywdzić... – szepnąłem. – Nie chcę mieć na karku całej drużyny, łącznie z twoim bratem... – Mruknąłem, a ona pierwszy raz odkąd się dziś zobaczyliśmy zaśmiała się szczerze i głośno.
Nie musisz się o to martwić... I nie krzywdzisz mnie. Masz mętlik w głowie, ja również, ale może nie decydujmy teraz o niczym? Po prostu... Niech będzie tak, jak było. A jeśli coś zacznie się zmieniać to wtedy zaczniemy się martwić, dobrze? – spytała.
Dobrze – przytaknąłem.
Zbieramy się? Chyba się zasiedzieliśmy, a zdaje się, że twoja dziewczyna dziś wróciła...
Jakkolwiek to teraz zabrzmi to wcale nie spieszy mi się, żeby wracać do domu... Do niej. Chyba muszę ochłonąć, bo dalej jestem na nią wściekły – wyrzuciłem z siebie.
W takim razie... Może mnie odprowadzisz? – zaproponowała nieśmiało, a ja przystałem na tę propozycję z ochotą. Z kawiarni wyszliśmy pogrążeni w ciszy, ale ta cisza zupełnie nam nie przeszkadzała. Była wyjątkowa. Przy pożegnaniu niezdarnie przytuliłem dziewczynę do siebie, co przyjęła cichym chichotem. Każde z nas poszło w swoją stronę, każe z nas z podobnymi myślami i mętlikiem w głowach...

Londyn, 03.09.2018 r. 

 Krążyłam pod siedzibą Cobham Training Centre czekając na Edena. Miał do mnie sprawę życia i śmierci, a bezczelnie się spóźniał. Swoją drogą z jego spraw i pomysłów nigdy nie wychodziło nic dobrego... Odetchnęłam z ulgą, kiedy spostrzegłam piłkarzy wychodzących z treningu. Niektórzy byli zmordowani, niektórzy nie, jeszcze inni opuszczali to miejsce rechocząc, jak nienormalni. Oczywiście w tej ostatniej grupie znajdował się Eden z Davidem. Czemu mnie to nie dziwiło? Kepa przechodząc obok przystanął na moment, żeby się przywitać i wymienić kilka uśmiechów. Czy konieczne jest wspominanie o tym, że gdy się tak do mnie uśmiechał miękły mi kolana, a serce chciało wyskoczyć z piersi? Chyba nie.
Rosaline, jak dobrze, że jesteś! – tymi słowami przywitał mnie Hazard. – Jeśli się zgodzisz uratujesz mnie przed rozwodem – Powiedział, a stojący obok mnie Arrizabalaga parsknął głośnym śmiechem. Cóż, widocznie był już wprowadzony w całą sprawę.
Czyżby pani Hazard w końcu poszła po rozum do głowy? – spytał David, a Eden posłał mu oburzone spojrzenie.
Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Natacha nie chce się z tobą rozwodzić? – wolałam dopytać, bo z nim to nigdy nic nie wiadomo!
Oczywiście, że nie! Taką mam przynajmniej nadzieję – dodał pod nosem, a ja spojrzałam na niego zdezorientowana. – Och, chodzi o to, że ostatnio na mnie krzyczy, że ją zaniedbuję, i że nie pamiętam o rzeczach ważnych, co oczywiście jest nieprawdą, ale nie wypada kłócić się z kobietą, prawda?
Prawda... Do rzeczy, Eden!
Na dowód tego, że nie zapomniałem o rocznicy naszej pierwszej randki postanowiłem zabrać ją na kolację do restauracji, ale...
Mam się zająć waszymi synkami? – spytałam kończąc jego katusze. – To twoja sprawa życia i śmierci?
A mogłabyś?! – rozpromienił się.
Oczywiście! Przecież wiesz, że ich uwielbiam! – zaśmiałam się.
Wciąż zastanawiam się, dlaczego...
Eden! – krzyknęłam i zdzieliłam go po łbie.
Żartowałem!
No ja myślę! – powiedziałam poprawiając włosy. I to był mój błąd...
Hej! Co ty masz na szyi? – zapytał podchodząc bliżej mnie. – Kto ci to zrobił? – Poruszył charakterystycznie brwiami, a ja jedyne na co miałam w tej chwili ochotę to zapaść się pod ziemię ze wstydu.
Nic nie mam i nikt mi nic nie zrobił – oznajmiłam szukając wsparcia w Kepie, ale o tym wsparciu mogłam pomarzyć. Stał obok i uśmiechał się, jak ostatni dureń.
Niech no tylko John się dowie – parsknął David. – Niech no tylko się dowie!
Daj spokój, Luiz – jęknęłam. – To, o której mam u was być? – spytałam Edena, na co udzielił mi wyczerpującej odpowiedzi. Pożegnałam się z nim i odprowadziłam wzrokiem Davida, który cały czas rzucał mi sugestywne spojrzenia i odwróciłam się do Kepy. – Widzisz, co narobiłeś?
Przepraszam, ale nie myślałem wtedy o tym – szepnął. – Podwieźć cię? – Zaproponował, a ja zorientowałam się, że ten zdrajca Luiz właśnie odpalił swój samochód i ruszył uśmiechając się do mnie szeroko. Przysięgam, kiedyś go zabiję!
Jeśli to nie problem, to skorzystam – powiedziałam, a on otworzył mi drzwi od strony pasażera, co przyjęłam uśmiechem. Zdawałam sobie sprawę z tego, że raczej powinnam stronić od jego towarzystwa, ale chęć przebywania blisko niego była silniejsza ode mnie. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, nie wiem, kim się dla siebie staniemy, ale dopóki jest to możliwe chcę być obok... Chcę cieszyć się jego bliskością, chcę z nim rozmawiać, chcę z nim żartować, śmiać się, oddychać tym samym powietrzem... Cholera, kocham go. 


***

Witam! 

Wiem, że tak na dobrą sprawę z ich rozmowy nie wynikło prawie nic, ale tak ma być :D 
Na szczęście mam jeszcze miesiąc wakacji, więc mam nadzieję, że wena mnie nie opuści :D Właśnie przed chwilą wymyśliłam część następnego rozdziału, więc może pojawi się w niedzielę :) 

Pozdrawiam ;* 

wtorek, 28 sierpnia 2018

Szósty

Londyn, 30.08.2018 r. 

 Odgłos burzy z piorunami nigdy nie należał do moich ulubionych. Siedziałam na parapecie z kubkiem gorącej herbaty z cytryną w rękach i wpatrywałam się w granatowe niebo. Najbliższa ulica świeciła pustkami, ale nie dziwiłam się temu, bowiem padający deszcz i gwałtowny wiatr zdecydowanie nie zachęcał do opuszczania ciepłych mieszkań. Westchnęłam głęboko opierając się o szybę, gdy niespodziewanie rozległ się dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się gości. Nie o tej porze. Zeskoczyłam z parapetu, odstawiłam kubek na stolik, po czym wyszłam z sypialni sprawdzić, kto się do mnie dobija o tej godzinie. Prawie dostałam zawału, gdy przez judasza dostrzegłam Kepę. Szybko otworzyłam drzwi.
Cześć... Mogę wejść? – spytał szczękając zębami, a ja natychmiast wpuściłam go do środka. – Nie przeszkadzam ci?
Nie, nie – powiedziałam. – Urządziłeś sobie spacer w taką pogodę? – Spytałam.
Kiedy wyszedłem z domu jeszcze nie padało – odparł. – A gdy zaczęło padać, grzmieć i wiać postanowiłem przyjść do ciebie, bo mieszkasz najbliżej – Wyjaśnił drapiąc się po głowie.
Rozumiem – mruknęłam. – Jesteś cały przemoczony i przemarznięty... Może hm... Zdejmiesz z siebie ubrania? – Podsunęłam nieśmiało czerwieniąc się.
Chciałabyś – uśmiechnął się zadziornie.
Och, Kepa... – pokręciłam głową. – Chyba mam w mieszkaniu jakieś ubrania Johna, w razie czego, więc mogę ci je odstąpić – Zaproponowałam.
Dobrze, dziękuję, z chęcią skorzystam – powiedział, a ja wróciłam do sypialni i otworzyłam szafę w celu poszukania ciuchów brata. Gdy znalazłam jakieś dresy i podkoszulek wróciłam do salonu, gdzie zastałam Kepę odzianego tylko w bokserki. Przełknęłam głośno ślinę gapiąc się na niego znacznie dłużej niż powinnam. Chrząknęłam ze zdenerwowania, po czym podałam mu ciuchy. – Dziękuję... Mogę skorzystać z łazienki?
Jasne, jest na końcu korytarza – wskazałam mu drzwi, co przyjął z uśmiechem. Udałam się do kuchni i nastawiłam wodę wyciągając z szafki kolorowy kubek. Gorąca herbata na pewno mu pomoże. Kiedy zalałam herbatę wrzącą wodą uświadomiłam sobie, że nie sprzątnęłam prania z łazienki, co oznaczało, że na pralce walała się moja bielizna. Zażenowana pokręciłam głową. Że też o tym nie pomyślałam! Gdy weszłam do salonu z parującym kubkiem Kepa siedział już wygodnie na kanapie. – Zrobiłam ci herbatę – Powiedziałam stawiając przed nim kolorowe naczynie.
Dziękuję! Naprawdę cholernie zmarzłem – oznajmił wzdrygając się teatralnie. Kąciki moich ust momentalnie powędrowały ku górze.
Chcesz koc? – zaproponowałam nieśmiało ze zdenerwowania bawiąc się dłońmi. Co się ze mną działo do cholery?
Nie, nie trzeba... Twoja obecność mi wystarczy – rzucił obserwując moją reakcję.
Wprowadzasz mnie w zażenowanie – oświadczyłam. – Tak się nie robi! – Dodałam żartobliwym tonem, na co jedynie się zaśmiał.
Robi, robi... Hm... Może w sumie dałabyś ten koc? Może obejrzelibyśmy sobie jakiś film? – spytał niepewnie. Spojrzałam na niego upewniając się, czy nie żartuje, ale kiedy zorientowałam się, że to poważna propozycja z uśmiechem kiwnęłam głową.
Wybór horroru, podczas gdy za oknem w najlepsze szalała burza z piorunami zdecydowanie nie był dobrym pomysłem. A przynajmniej dla mnie! Kepa z zafascynowaniem wpatrywał się w ekran telewizora, ja przykryta kocem kuliłam się ze strachu. Oczywiście nie przyznałam się, że się boję... Bo po co? Jednak w pewnym momencie spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem.
Z czego się śmiejesz? – zapytałam, choć doskonale znałam odpowiedź.
Z ciebie – odpowiedział. – To takie urocze zjawisko, kiedy siedzisz skulona pod kocem udając twardą dziewczynkę, która niczego się nie boi – Zaśmiał się, a ja walnęłam go w głowę dekoracyjną poduszką. – Ej! Za co to?
Za żywota! – wytknęłam mu język.
Jeśli chcesz możesz się przytulić – zaproponował, a ja niewiele myśląc skorzystałam z tej niewątpliwie kuszącej propozycji. Położyłam głowę na jego ramieniu rozkoszując się jego zapachem, a on mocno mnie objął. Uśmiechnęłam się do swoich myśli. Takie oglądanie to ja rozumiem! Po upływie godziny moje tortury nareszcie się skończyły. Chociaż... Wtulać się w niego mogłabym cały czas... – Przetrwałaś jakoś? – Zadał pytanie wyłączając telewizor.
Oczywiście, że tak! – odparłam. – Było znacznie lepiej niż się spodziewałam.
Bo służyłem ci swoim ramieniem – oznajmił. Podniosłam głowę, żeby na niego spojrzeć i odpyskować, ale wtedy jego spojrzenie przewierciło mnie na wylot. Wpatrywaliśmy się w swoje oczy chyba odrobinę zbyt długo, bo nim się spostrzegłam zaczął się nade mną nachylać. Czułam jego oddech, był tak blisko... Niewiele myśląc zaskakując tym jego i przede wszystkim siebie poderwałam się ze swojego miejsca i usiadłam na nim okrakiem. Wyzywająco przygryzłam dolną wargę. – Och, Rosaline... – Jęknął, po czym złączył swoje usta z moimi. Wszystko we mnie krzyczało z radości. Odpowiedziałam na jego pocałunek, który znacznie pogłębił. Nasze języki wyszły sobie na spotkanie doskonale do siebie pasując. Westchnęłam przeciągle, kiedy zaczął skubać skórę na mojej szyi. Nie zastanawiając się nad tym, co robię ściągnęłam z niego podkoszulek, po czym schylając się lekko, zaczęłam całować jego umięśniony tors. Gdy do tej wędrówki dołączyłam również język stęknął obejmując moje pośladki dłońmi. Chcąc się zrewanżować podciągnął mnie delikatnie i pozbawił mnie koszulki służącej mi za piżamę. Uśmiechnął się zadziornie na widok moich piersi zakrytych czerwonym stanikiem, po czym zanurzył w nich twarz dostarczając mi niezwykłej przyjemności za pomocą warg oraz języka. Poczochrałam jego włosy kołysząc się raz w przód, raz w tył, co zaowocowało tym, że poczułam go pod sobą. Kepa na moment oderwał się od moich piersi jęcząc zmysłowo, gdy moja dłoń powędrowała w dół... Nim się spostrzegłam leżałam pod nim piszcząc, gdy bezczelnie rozchylił kolanem moje uda. Przymknęłam na chwilę powieki, aby rozkoszować się chwilą... Która brutalnie została przerwana przez sygnał przychodzącego połączenia. Spojrzałam w bok, tuż obok mnie wibrował telefon Kepy. Andrea. Otrzeźwienie przyszło w jednej sekundzie. Zepchnęłam go z siebie klnąc w myślach na własną głupotę. Szybko założyłam na siebie koszulkę, a on spoglądał zdezorientowany to na mnie to na migający telefon.
Odbierz – prychnęłam kpiąco, po czym weszłam do sypialni mocno trzaskając drzwiami. Co tu się właśnie stało? Co tu właśnie miało się stać...? Po krótkiej chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Próbowałam je zbagatelizować, ale nie ustawało. – Daj mi spokój – Warknęłam, w końcu je otwierając.
Rosaline... Przepraszam – westchnął patrząc na mnie z autentycznym wyrazem bólu na twarzy.
Przestań mnie do cholery jasnej za wszystko przepraszać! – krzyknęłam. – Nie wyrzucam cię, bo cholerna pogoda pogorszyła się jeszcze bardziej, a twoje cholerne ubrania nie wyschły, więc możesz się przespać na tej cholernej kanapie – Powiedziałam mierząc go nieprzyjemnym wzrokiem.
Dziękuję – mruknął spuszczając głowę.
Nie masz za co – zironizowałam, po czym zamknęłam mu drzwi przed nosem. Rzuciłam się na łóżko i ukrywając twarz w poduszkach zaczęłam płakać.

Londyn, 31.08.2018 r. 

 Obudziłam się z bólem głowy oraz z piekącymi oczami. Nie wiedziałam, co jest tego przyczyną, ale gdy przypomniałam sobie wydarzenia ubiegłego wieczoru wszystko zrozumiałam. Kepa. Jego obecność, jego zapach, jego bliskość, jego pocałunki, dotyk jego dłoni na moim ciele... Mimowolnie jęknęłam czując, jak ponownie zbiera mi się na płacz. Niechętnie wyszłam spod ciepłej kołdry stawiając bose stopy na zimnej podłodze. Spojrzałam na zegarek i z ulgą stwierdziłam, że mam jeszcze dość sporo czasu do otwarcia kwiaciarni. Wyszłam z sypialni niepewna, czy jestem gotowa na spotkanie z Kepą, ale gdy tylko weszłam do salonu zorientowałam się, że jestem sama. Poczułam dziwny ból w sercu, ale zbagatelizowałam go. Ubrania Johna leżały złożone na kanapie. Niewiele myśląc wzięłam do rąk koszulkę, w której chodził i spał i wtuliłam się w nią. Boże, byłam taka żałosna! Musiałam zrobić sobie kawę, aby choć trochę się rozbudzić. Kiedy przekroczyłam próg dostrzegłam na stole przygotowane śniadanie i przyczepioną na lodówce karteczkę.
„Przepraszam, że wyszedłem bez słowa, ale musiałem zbierać się na trening. Nie chciałem Cię budzić, bo słodko spałaś. Zrobiłem Ci śniadanie w ramach przeprosin... Koniecznie musimy porozmawiać o tym, co wczoraj zaszło pomiędzy nami... Całuję, Kepa.”
O tym, co zaszło pomiędzy nami... Dałam się ponieść chwili kompletnie zapominając o Andreii. On zresztą tak samo... Nawrzeszczałam na niego, choć tak naprawdę sama to zaczęłam. Ale czułam, że on pragnie tego w równym stopniu, co ja, zresztą później sam to udowodnił. Gdyby nie ten telefon to pewnie zdradziłby ze mną swoją dziewczynę, czego jestem pewna nie wybaczyłby sobie do końca życia. Byłam taka głupia pakując się w to wszystko. Wiedziałam, że jest zajęty, a mimo to zakochałam się w nim... Zrezygnowana pokręciłam głową. Zjadłam przygotowane przez Kepę śniadanie, wypiłam kawę, po czym udałam się do łazienki. Weszłam pod prysznic czekając aż woda się nagrzeje. Kiedy gorący strumień wody zaczął spływać po moim ciele poczułam, jak moje mięśnie się rozluźniają. Jednocześnie wiedziałam, że zmywam z siebie jego zapach, jego dotyk...

Londyn, Stamford Bridge, 01.09.2018 r. 

 Mieliśmy porozmawiać po dzisiejszym meczu, więc teraz siedząc, jak na szpilkach oczekiwałam jego końca, choć dopiero się zaczął. Kolejny rywal, z którym przyszło się nam mierzyć to Bournemouth. Całym sercem wierzyłam w wygraną Niebieskich. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy spostrzegłam zbliżającą się Izabel.
Cześć! – uśmiechnęła się szeroko, co natychmiast odwzajemniłam. – Trochę się spóźniłam, ale te korki... – Mruknęła spoglądając na murawę, by zobaczyć swojego męża, który właśnie miał piłkę przy nodze.
Cześć – odparłam wesoło. – Doskonale to rozumiem – Zaśmiałam się, po czym poczułam, jak przytula mnie mocno do siebie. Stadion eksplodował z radości.
Mój wspaniały mąż! – krzyknęła patrząc, jak Mateo celebruje swoją pierwszą bramkę zdobytą dla Chelsea. – Co za emocje!
Należało mu się! – powiedziałam zgodnie z prawdą. W dwóch ostatnich meczach grał fenomenalnie, więc radość Izabel rozumie się samo przez się. – Zasłużył na nagrodę – Szepnęłam konspiracyjnie, na co jedynie trzepnęła mnie w ramię.
Bardzo śmieszne! – prychnęła rozglądając się wokół. – Hej, czemu jestem jedyną kobietą wspierającą dziś swojego mężczyznę? – Spytała.
Nie mam pojęcia – odparłam wzruszając ramionami.
Dobrze, że nie ma dziewczyny Kepy... Pewnie by przeżywała, że ma tak mało do roboty... – mruknęła, a ja chcąc nie chcąc musiałam się zaśmiać.
I całe szczęście! – oznajmiłam. – Niech nasi strzelą jeszcze parę bramek, tak dla świętego spokoju... Izabel zgodziła się ze mną. Całą przerwę spędziłyśmy na rozmowie nawiązując ze sobą coraz bliższy kontakt. W drugiej połowie Niebiescy, za sprawą Edena podwyższyli wynik spotkania na 2:0. Ostatecznie mecz zakończył się takim rezultatem.
Rosaline... Zejdziesz ze mną do szatni? Chciałam tam poczekać na Mateo, a samej trochę mi głupio... – spytała niepewnie, na co jedynie kiwnęłam głową. – Dziękuję!
Zeszłyśmy za piłkarzami. Miałam się spotkać z Kepą w kawiarni, do której udaliśmy się za pierwszym razem.
Cześć, Marchewko! – usłyszałam, po czym poczułam ręce Davida oplatające moją szyję.
Chcesz mnie udusić?! – krzyknęłam uwalniając się z jego uścisku. – Gdzie masz Brunę? – Spytałam, bo nie powiem, już dawno nie widziałam jego dziewczyny.
Jest na Marsie – zachichotał z własnego głupiego żartu, którego oczywiście nie zrozumiałam. W przeciwieństwie do Izabel, która parsknęła głośnym śmiechem. – Bruno Mars, ciemnoto! – Dodał widząc moją minę. Boże...
Tak, Izabel, witaj w moim świecie – mruknęłam wypatrując sylwetki bramkarza. W sumie nie wiem, po co. Kiedy wyszedł z szatni wraz z Mateo moje serce podskoczyło. Posłał mi zdezorientowane spojrzenie, zapewne nie spodziewał się mojego widoku tutaj. Jednak, gdy ruchem głowy wskazałam na Izabel pokiwał ze zrozumieniem głową. W pewnym momencie zamarł wpatrując się w coś, co było poza moim zasięgiem.
Kepa! – pisk Andreii poniósł się echem po korytarzu wypełnionym piłkarzami. – Tęskniłam! – Mówiąc to uwiesiła mu się na szyi, a ja mrugając szybko próbowałam pozbyć się pojawiających się naprędce łez. Izabel z irytacją przewróciła oczami. Kiedy podszedł do nas Mateo, pożegnaliśmy się z innymi i wyszliśmy nie odwracając się za siebie. Andrea wróciła. Nici z naszej szczerej rozmowy. Nici z wszystkiego... 


***

Witam! 

Postanowiłam Was dłużej nie męczyć, więc dodaję dziś nowy rozdział :) Połowę miałam już napisaną, więc reszta jakoś poszła :D Spodziewałyście się? :D ^^ 
Mam nadzieję, że się podoba! :) W opowiadaniu już wrzesień, więc niestety będę musiała zacząć improwizować z wynikami meczów :D 

Pozdrawiam ;* 

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Piąty

Londyn, 25.08.2018 r.

 Westchnąłem przeciągle i zająłem się pakowaniem torby na jutrzejszy wyjazdowy mecz. Próbowałem nie zwracać uwagi na fochy Andreii, ale było to dość trudne. Od rana zachowywała się dziwnie, o niczym nie można było z nią porozmawiać, a gdy tylko napomykałem coś o meczu jedynie niezadowolona mruczała pod nosem. Kiedy widząc, co robię rzuciła mi zirytowane spojrzenie nie wytrzymałem. Cisnąłem koszulką o łóżko i policzyłem w duchu do dziesięciu prosząc o cierpliwość.
Kochanie, co się stało? – zacząłem od tej strony mając nadzieję, że trochę się rozchmurzy.
Nic się nie stało – powiedziała unikając mojego wzroku.
Andrea... – jęknąłem. – Jesteśmy ze sobą już bardzo długo, więc ten etap już chyba mamy za sobą, prawda?
Nic mi nie jest, Kepa – powtórzyła z naciskiem, a ja z irytacji przewróciłem oczami.
Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać, to nie – prychnąłem powracając do wcześniejszej czynności.
Po prostu tęsknię za Hiszpanią – mruknęła. – Ty masz nową drużynę, nowych kolegów, już się tutaj zadomowiłeś... A ja nie mam nikogo! – Powiedziała oskarżycielskim tonem.
A więc o to chodzi...
Przecież rozmawialiśmy już o tym... Nie raz, nie dwa... – westchnąłem. – Wiem, że na początku nie chciałaś się przeprowadzać, ale myślałem, że mamy to już za sobą...
To myśl sobie tak dalej – prychnęła odwracając się ode mnie plecami.
Andrea, nie zachowuj się, jak dziecko – rzuciłem w przestrzeń. – Poza tym... To trochę twoja wina, że nie masz tutaj nikogo. O ile dobrze pamiętam na imprezie zorganizowanej przez Davida dziewczyny próbowały nawiązać z tobą bliższą znajomość, ale ty wolałaś kręcić nosem i trzymać się blisko mnie! – Nie wytrzymałem i dałem się ponieść emocjom.
Nie wrzeszcz na mnie! Myślisz, że było mi tam łatwo? Myślisz, że czułam się komfortowo przebywając w ich towarzystwie, podczas gdy one znają się już długie lata i doskonale się rozumieją?!
Chyba właśnie na tym polega nawiązywanie nowych znajomości – zironizowałem, a ona ze złości zacisnęła pięści. – Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi, Andrea.
Czasami jesteś taki wkurzający! Nic nie rozumiesz! Przyjechałam tu z tobą, bo cię kocham, a ty... – krzyknęła.
A ja co? Myślisz, że nie doceniam tego, że zostawiłaś Hiszpanię, wszystko, co tam miałaś i przeprowadziłaś się ze mną do Anglii? Myślisz, że kocham cię mniej? Twoje zarzuty są zupełnie bezpodstawne!
Nie chce mi się z tobą rozmawiać! – wrzasnęła w biegu chwytając swoją torebkę.
Mi z tobą też! – odkrzyknąłem, kiedy wyszła ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Do cholery, dlaczego ona mi to robi? Dlaczego nie potrafi zrozumieć tego wszystkiego? Dlaczego nie potrafi cieszyć się razem ze mną...?

Newcastle upon Tyne, 26.08.2018 r. 

 Wjeżdżając do miasta, w którym za parę godzin mieliśmy rozegrać trzeci mecz w sezonie rozmyślałem o swojej dziewczynie. Gdy wróciła wczoraj późnym wieczorem nie odezwała się do mnie ani słowem, kiedy kładliśmy się spać odsunęła się na sam brzeg łóżka. Nie potrafiłem jej zrozumieć. Zdawałem sobie sprawę z tego, że przeprowadzając się ze mną zostawiła za sobą prawie wszystko, co miała, ale to nie usprawiedliwiało jej przed zrzucaniem winy na mnie. Sam dobrze znałem jedynie moich kolegów z reprezentacji, niektórych lepiej poznałem na imprezie u Davida, a z resztą cały czas się docieramy. To nie jest tak, że tylko ona czuje się zagubiona. Dziewczyny obecne w domu Davida próbowały nawiązać z nią kontakt, ale Andrea miała to w głębokim poważaniu, więc... Odgoniłem od siebie te myśli skupiając się jedynie na meczu. Niepotrzebnie czytałem niepochlebne opinie na swój temat po meczu z Arsenalem. Niektórzy „kibicie” chyba nie potrafili zrozumieć, że wtedy to był zaledwie mój drugi mecz w Premier League. Trener zaufał mi wystawiając mnie w podstawowym składzie już w pierwszym meczu. Wtedy zachowałem czyste konto, lecz w moim debiucie na Stamford Bridge puściłem dwa gole. Przy pierwszym piłka musnęła mnie po rękach, przy drugim nie miałem szans... Wiedziałem jednak, że nie mogę się tym przejmować. Wyciąganie wniosków, że jestem do niczego mimo tylu zapłaconych za mnie pieniędzy po dwóch meczach było kompletną bzdurą. Jestem profesjonalistą, któremu zawsze zależy na dobru całego zespołu. Koniec końców przecież wygraliśmy tamto spotkanie i byłem pewien, że w tym dzisiejszym również odniesiemy zwycięstwo. Trudny rywal, ciężki stadion, ale damy radę. Byłem o tym przekonany. Kiedy autokar zaparkował przed obiektem ściągnąłem z uszu słuchawki i podążyłem do wyjścia. Tak, to z pewnością będzie wygrany mecz...

Londyn, 26.08.2018 r. 

 Zmęczony, ale szczęśliwy przekroczyłem próg mieszkania. Tak, jak przewidywałem... Wygraliśmy! Mecz był niezwykle ciężki, mimo tego, że dominowaliśmy na boisku pierwszy gol dla nas padł dopiero w drugiej połowie. Później, po dość kontrowersyjnej sytuacji puściłem gola, ale ostatecznie zwyciężyliśmy 1:2, co bardzo mnie cieszyło. Trzy wygrane mecze. Dziewięć cennych punktów. Uśmiechnąłem się stawiając torbę na podłodze wyłożonej ciemnymi panelami. Postanowiłem nie hałasować i nie budzić Andreii, więc cicho przemieściłem się do kuchni w celu wypicia szklanki wody. Kiedy wszedłem do sypialni zdziwiłem się – była pusta. Zmarszczyłem brwi. Gdzie do cholery jasnej o tej godzinie mogła podziewać się moja dziewczyna? Przecież jeszcze wczoraj zarzekała się, że nikogo tutaj nie zna... Nie wiem, co mnie podkusiło, ale podszedłem do szafy i otworzyłem ją. Kilka jej ubrań zniknęło... Walizka spoczywająca na dnie szafy również. Uciekła ode mnie? Wyprowadziła się bez słowa? Zrezygnowany opadłem na miękki materac. Wtedy w oczy rzuciła mi się karteczka zostawiona na stoliku nocnym. „Musiałam wyjechać na parę dni do Hiszpanii, aby przemyśleć kilka spraw i zastanowić się, co zrobić dalej... Przepraszam, że informuję Cię w taki sposób. Kocham Cię na zawsze, Andrea.” 
Przymknąłem powieki nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć... Sen nadszedł momentalnie. 

Londyn, 27.08.2018 r.

 Przeciągnęłam się leniwie otwierając oczy. Uśmiechnęłam się na widok promieni słonecznych przedzierających się przez fioletowe rolety. Miałam dziś wolne! Wstałam z łóżka, wykonałam poranną toaletę i poszłam do kuchni nastawiając wodę na kawę. Wczorajszy dzień spędziłam z moją szaloną rodzinką. Najpierw wybraliśmy się na długi spacer do najstarszego parku wchodzącego w skład królewskich parków w Londynie – St. James's Park. Nie wiem, dlaczego ale zawsze, gdy przebywałam w tym miejscu urzekał mnie most, z którego można zobaczyć wschodnią stronę Pałacu Buckingham otoczoną drzewami oraz fontannami. Mój kochany Londyn... Pogoda dopisywała, dzieciaki szalały, a ja byłam zajęta rozmową z bratem i bratową oraz podziwianiem widoków oraz innych spacerujących rodzin. Zjedliśmy wspólny obiad w restauracji The Yacht London z pięknym widokiem na London Eye, po czym wróciliśmy do domu idealnie na mecz Chelsea z Newcastle. Zwycięski mecz. Kolejny. Bardzo cieszyłam się z tak dobrej postawy piłkarzy. Oby tak dalej! Na dziś zaplanowałam małe zakupy, a później błogie lenistwo. Kiedy wyszłam z mieszkania na świeże powietrze od razu wpadłam na wysokiego mężczyznę. Nie musiałam podnosić wzroku, aby wiedzieć, kto to.
Cześć, Arrizabalaga – powiedziałam uśmiechając się. – Co cię do mnie sprowadza?
Cześć, Terry – odpowiedział. – Chciałem się z tobą zobaczyć i pogadać tak po prostu... Pomyślałem, że odprowadzę cię do pracy, jeśli nie masz nic przeciwko – Wyjaśnił.
Masz pecha, dziś nie pracuję – zaśmiałam się, a on po chwili dołączył do mnie. – Ale wybieram się na małe zakupy, więc jeśli tylko masz ochotę możesz mi towarzyszyć.
Zakupy spożywcze, czy... – zaczął ze zbolałą miną.
Te drugie – wyszczerzyłam się szeroko widząc jego reakcję. – Jeśli nie chcesz, to nie ma problemu, możemy najpierw się przejść, a później każde pójdzie w swoją stronę – Rozsądnie zaproponowałam taki układ.
Nie, nie... Z chęcią pójdę z tobą, a nuż może ci w czymś doradzę – oznajmił, a ja spojrzałam na niego powątpiewając. – Hej, co tak patrzysz? Nie wierzysz mi?
Wierzę, wierzę! Z chęcią się przekonam! – parsknęłam. Zaśmiewając się głośno z wypowiadanych żartów, mijając wiecznie spieszących się gdzieś ludzi wylądowaliśmy w jednym z centrów handlowych. Wpadłam w wir zakupów, a Kepa cierpliwie chodził za mną doradzając mi w wyborze odpowiednich ciuchów. Zaimponował mi staniem w spokoju przed przebieralniami. Cóż, widocznie miał w tym wprawę... – Co powiesz o tej? – Wyszłam z przebieralni w czarnej bluzce ze sznurowanym dekoltem patrząc na niego niepewnie. Wiem, że być może nie był to najrozsądniejszy pomysł, ale potrzebowałam w swojej garderobie kilku „odważniejszych” bluzek i szczerze powiedziawszy potrzebowałam również fachowej oceny z męskiego punktu widzenia. A to, że tym facetem był akurat Kepa...
Wow – mruknął tylko, gdy mnie zobaczył. – Podoba mi się, naprawdę – Powiedział lustrując moją sylwetkę z góry na dół.
Dziękuję, w takim razie biorę! – oznajmiłam z entuzjazmem. Po zapłaceniu stwierdziłam, że należy mu się nagroda za taką cierpliwość, więc zabrałam go na kawę i ciacho. – To mów, o czym chciałeś ze mną porozmawiać – Rzuciłam upijając łyk z filiżanki.
Hm... Chodzi o Andreę – zaczął. – Wyjechała na kilka dni do Hiszpanii...
Dlaczego? – spytałam nie do końca wiedząc, czy chcę znać odpowiedź.
Napisała, że potrzebuje spokoju, aby przemyśleć kilka spraw... Tak, napisała mi to – dodał spostrzegając moje zdezorientowane spojrzenie.
Spokoju od ciebie? – zdziwiłam się. – Chyba nie rozumiem.
Andrea nadal nie może się przystosować... Nie ma tutaj nikogo znajomego oprócz mnie... Tęskni za domem, za ojczyzną i nie winię jej za to, ale nie podjęła żadnych prób, aby cokolwiek z tym zrobić. Od początku miała problem z przeprowadzką, zresztą sama wiesz... – powiedział nawiązując do naszego pierwszego spotkania.
Tak, to fakt, że nie próbowała nawiązać bliższej znajomości z którąkolwiek z nas, wtedy u Davida... – potwierdziłam. – Wiesz, mogę starać się ją zrozumieć, mi też zapewne byłoby ciężko podjąć taką decyzję, przeprowadzić się i zostawić rodzinę, ale... Czy to aż tak wielkie poświęcenie? Ja dla ukochanego zrobiłabym wszystko i cieszyłabym się możliwością rozpoczęcia wraz z nim, wspólnie, nowego rozdziału w życiu... – Oznajmiłam po namyśle. Kepa jedynie pokiwał głową na znak, że rozumie, co miałam na myśli. Nie dodał jednak nic więcej, więc w milczeniu dokończyliśmy kawę i ciacho. Wziął torby z moimi zakupami i odprowadził mnie pod same drzwi wejściowe.
Dziękuję ci za miło spędzony czas, Rosaline – na pożegnanie pocałował mnie w policzek, co przyjęłam szerokim uśmiechem.
Ja tobie również, Kepa – odwzajemniłam jego miły gest dotykając ustami jego policzka. Pomachałam mu jeszcze, po czym w skowronkach weszłam do mieszkania. Życie jest takie piękne, kiedy spędza się czas z mężczyzną swoich marzeń... Z Kepą. 


***

Witam!

Jest i pierwsza poważna kłótnia, jest i ponowne spotkanie głównych bohaterów ;) Podobało się? :D Mam nadzieję, że tak ;) Mogę zdradzić, że w kolejnym nie zabraknie emocji... ^^


(Wykonane własnoręcznie, kilka lat temu, we wspomnianym St. James's Park ;))

Pozdrawiam ;*

piątek, 24 sierpnia 2018

Czwarty

Londyn, 21.08.2018 r. 

 Dlaczego zgodziłam się z nim pójść na tę cholerną kawę? Dlaczego po prostu nie odmówiłam tłumacząc się nadmiarem obowiązków? Dlaczego sama skazywałam się na męki i zadręczanie, które niewątpliwie nadejdą po tym spotkaniu? Jak miałam przed nim udawać, że te wszystkie komplementy, którymi mnie obdarzył nie zrobiły na mnie najmniejszego wrażenia? Jak miałam swobodnie czuć się w jego towarzystwie, po tym, jak zachowywał się w stosunku do mnie, po tym, jak mnie pocałował? Bezradnie pokręciłam głową. Byłam taka głupia!
Już jesteśmy – oznajmiłam po chwili ciszy zatrzymując się obok wejścia do kawiarni. – Często tutaj przychodzę, więc mogę zapewnić, że się nie rozczarujesz – Posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił.
W takim razie wierzę ci na słowo – zaśmiał się przepuszczając mnie w drzwiach. – Jaką polecasz? – Zapytał rozglądając się po przytulnym wnętrzu.
Latte Macchiato – odparłam bez wahania.
To w takim razie wezmę dwie... Wspominałaś, że wybierasz się na lunch, więc może chcesz do tego jakieś ciacho? – zaproponował, a ja gwałtownie pokręciłam głową. – Dlaczego?
Ja... Hm... – mruknęłam zastanawiając się, jak uniknąć odpowiedzi na to pytanie, ale po chwili zdecydowałam się postawić na szczerość. – Po prostu unikam słodyczy – Wyjąkałam speszona.
Ty? Unikasz słodyczy? Chyba nie rozumiem... – zaczął przyglądając mi się uważnie. – Boże, Rosaline, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się odchudzasz? – Zaśmiał się głośno przyprawiając mnie o większe niż dotychczas zażenowanie. – Naprawdę? – Zrobił wielkie oczy spostrzegając moją reakcję.
Tak, naprawdę – powiedziałam. – Po prostu mam ogromne kompleksy i nic na to nie poradzę...
Kompleksy? Ty? Naprawdę nie masz żadnych powodów, aby tak twierdzić! – stwierdził z pełnym przekonaniem. – Masz świetną kobiecą figurę, zdecydowanie zaokrągloną tam, gdzie trzeba – Szepnął pochylając się nade mną.
Kepa... – jęknęłam otumaniona zapachem jego perfum. Jego zapachem.
Wiem, wiem, przepraszam! – rozłożył bezradnie ręce, na co mimowolnie kąciki moich ust powędrowały ku górze. – Ale jak nie dasz się namówić na ciacho to się obrażę!
Dobrze, dobrze! – poddałam się odchodząc, aby zająć jedyny wolny stolik znajdujący się przy oknie. Kepa poszedł złożyć zamówienie, a ja westchnęłam ciężko. Mam kobiecą świetną figurę, zaokrągloną tam, gdzie trzeba? Zaśmiałam się cicho i posłałam mu szeroki uśmiech, gdy podszedł do stolika.
Za niedługo dostaniemy swoje zamówienie – oznajmił. – Może opowiesz mi coś o sobie, skoro już spędzamy ze sobą ten czas?

 Nawet nie wiem, kiedy zleciał nam wspólnie spędzony czas. Było o wiele przyjemniej, niż mogłabym się spodziewać. Próbowałam zagłuszyć w sobie fakt, że jestem zakochana w mężczyźnie siedzącym naprzeciwko mnie. Był wygadany, uprzejmy, sympatyczny, miły i czarujący. Nie raz, nie dwa wybuchałam śmiechem z jego opowieści z gry w Athletic Bilbao oraz ze zgrupowań reprezentacji. On również wyciągnął ze mnie sporo informacji, mimo że zbytnio nie lubiłam o sobie mówić. Podczas tego przeciągającego się lunchu doszłam do wniosku, że mogłabym tak spędzić resztę życia, lecz natychmiast mentalnie uderzyłam się w głowę. On ma dziewczynę, z którą jest szczęśliwy!
Chyba się zasiedzieliśmy – powiedział nagle spoglądając na zegarek. – Zbieramy się?
Chyba musimy – przyznałam mu rację. – Być może pod kwiaciarnią nie stoją zniecierpliwieni klienci – Zaśmiałam się biorąc pod uwagę tę ewentualność. Zawtórował mi, po czym pomimo moich protestów uregulował rachunek.
Odprowadzę cię – oznajmił, gdy wyszliśmy na powietrze. Ach, wspaniały Londyn tętniący życiem w każdej sekundzie! – Chyba, że masz coś przeciwko...
Nie, skądże. Szkoda, że kolejny mecz gracie na wyjeździe – dodałam po chwili zastanowienia.
Kochasz przebywać na Stamford Bridge, prawda? – zadał oczywiste pytanie.
Oczywiście, że tak! – potwierdziłam natychmiast. – Tak, jak powiedział ci Azpi... Mieszkam na tym stadionie praktycznie od dziecka, John zaszczepił we mnie miłość do Chelsea. Znam wszystkich piłkarzy, z większością pozostaję w przyjacielskich, a nawet rodzinnych stosunkach... Więc traktuję ten stadion, jak drugi dom – Rzekłam spoglądając na niego ukradkiem.
Nie trudno się dziwić – przyznał mi rację. – Spotkamy się jeszcze kiedyś, tak jak dziś? – Spytał, kiedy znaleźliśmy się pod drzwiami mojej kwiaciarni.
Jeśli tylko będziesz miał na to ochotę – posłałam mu uśmiech doskonale zdając sobie sprawę z tego, że godząc się na to pogarszam swoją, i tak niełatwą sytuację.
Cieszę się. A teraz lecę, bo muszę jeszcze wpaść do domu, a później na trening... Inaczej Maurizio urwie mi głowę! – na pożegnanie objął mnie przyjacielsko, co momentalnie odwzajemniłam. Cudownie było tak przytulać się do niego, rozkoszować się jego bliskością, czuć jego zapach...

Londyn, 24.08.2018 r. 

 Przemierzałam tak dobrze znane mi ulice Londynu kierując się do domu brata. Skorzystałam z zaproszenia na obiad, bo szczerze nie chciało mi się gotować dla siebie samej. Przez telefon John wspomniał o jakiejś niespodziance, ale nie miałam pojęcia, o co chodzi. Znając mojego braciszka mogło chodzić o wszystko. Ulice Londynu, jak zawsze były pełne ludzi. Ludzi spieszących się do pracy, ludzi wracających z pracy, matek z wózkami, matek z dziećmi uczepionymi ich rąk, mężczyzn w garniturach ze skórzaną teczką w dłoni zmierzających na spotkania biznesowe... W tym wszystkim byłam ja. Niczym nie wyróżniająca się dwudziestoczteroletnia Rosaline, kwiaciarka, o płomiennorudych włosach. Ze świetną kobiecą figurą, zaokrągloną tam, gdzie trzeba. Po skończonej dziś wcześniej pracy szybko udałam się do domu, aby się przebrać i poprawić makijaż. Zdecydowałam się iść pieszo do domu brata i bratowej. Choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że na nogach podróż ta potrwa prawie półtorej godziny to potrzebny mi był taki spacer, aby oczyścić umysł. Miałam to szczęście, że mieszkałam w dzielnicy Fulham, która była dzielnicą mieszkalną, pełną domów szeregowych i czynszowych. I oczywiście dzielnicą, w której mieściła się siedziba Chelsea. Kupując tutaj mieszkanie wygrałam los na loterii. Teraz, spacerując podziwiałam tak dobrze znaną mi okolicę. Profesjonalnie wyglądające wystawy sklepowe zachęcały do odwiedzin. Zapach smażonego jedzenia oraz okolicznych fast foodów drażnił moje nozdrza przypominając mi o tym, że oprócz śniadania nic dziś nie jadłam. Po ulicach śmigały samochody. Ogrody o ekstrawaganckim dizajnie wzbogacały nieskazitelnie przejrzystą estetykę oraz niezaprzeczalne piękno tej okolicy. To był mój dom. Jest i zawsze będzie. Byłam tego pewna. Nim się spostrzegłam mój spacer dobiegł końca, a ja marzyłam o tym, aby usiąść na miękkiej kanapie albo w wygodnym ogrodowym fotelu. Przyzwyczaiłam się do wożenia moich czterech liter samochodem to teraz mam! Z trudem łapiąc oddech dałam znak o swojej obecności. Strzeżona posiadłość miała swoje własne procedury, z którymi zawsze musiałam się zmierzyć. Gdy otworzyła się przede mną brama, jak najszybciej pokonałam odległość dzielącą mnie od drzwi wejściowych i po uprzednim zadzwonieniu dzwonkiem weszłam do środka. Zostałam przywitana szaleńczym okrzykiem bliźniaków oraz Isly i Luny Lampard, co mogło oznaczać tylko jedno.
Frank!!! – pisnęłam, jak wariatka widząc znajomą postać wyłaniającą się z salonu. Szybko do niego podbiegłam i uwiesiłam się na szyi. Frank Lampard. Kolejna żywa legenda Chelsea. Najlepszy przyjaciel mojego brata i mój przyszywany „braciszek”. Kolejny. – Tęskniłam za tobą! – Powiedziałam uśmiechając się szeroko.
Ja za tobą też – odwzajemnił uśmiech, po czym wypuścił mnie ze swoich ramion. Mocno przytuliłam do siebie jego córki, dla których byłam jedną z najfajniejszych cioć, po czym równie mocnym uściskiem przywitałam się z żoną Franka, Christine. Z czułością pogłaskałam jej ciążowy brzuszek, co przyjęła szczerym i ciepłym uśmiechem.
Cudownie was widzieć! – powiedziałam rozpromieniona. – John, udała ci się niespodzianka! – Krzyknęłam, kiedy wyszedł z kuchni ubrany w jeden z fartuszków Toni. Parsknęłam dzikim śmiechem na ten widok, a po chwili dołączyli do mnie Georgie z Summer Rose nabijając się ze swojego taty. Przybiłam im piątki i przywitałam się z bratową.
Mi się zawsze wszystko udaje – dumnie wypiął pierś do przodu, co na co jedynie przewróciłam oczami. – Moja kochana siostrzyczko, dziś też masz w planach spicie mojej żony? – Rzucił rozbawiony.
Wcale jej nie spiłam! – oburzyłam się. – Jak śmiesz mnie o coś takiego posądzać?
Jeśli ty następnego dnia byłaś w takim stanie, jak ona to nic więcej nie mówię – wyszczerzył się pieszczotliwie czochrając mnie po włosach.
Obiad gotowy! – krzyknęła Toni, więc natychmiast popędziłam do kuchni, aby jej pomóc. Christine również do nas dołączyła, ale kategorycznie zabroniłyśmy jej dźwigania czegokolwiek. Zaśmiała się serdecznie i odmaszerowała do ogrodu, w którym mieliśmy zjeść. Po krótkiej chwili wspólnie zasiedliśmy do obiadu rozmawiając o wszystkim i o niczym. Było tak przyjemnie. Rodzinnie. Tak, rodzina to zdecydowanie najodpowiedniejsze słowo.

 Po skończonym obiedzie wylegiwaliśmy się w ogrodzie. Cieszyliśmy się tym pięknym dniem oraz piękną pogodą. Trzeba korzystać póki można! Dzieciaki urzędowały w basenie urządzając sobie wszelkiej maści zawody. A dorosłe towarzystwo, do którego mogłam się zaliczać rozmawiało na nieskończenie wiele tematów. Pytałam Franka, jak się czuje w roli trenera Derby County, pytałam o mecz, który jutro miała rozegrać jego drużyna, pytałam, czy stresuje się ponownym ojcostwem, na co Christine parsknęła śmiechem.
Czy się stresuje? – zakpiła uśmiechając się do męża. – On panikuje gorzej ode mnie!
Nieprawda! – oburzył się. – Po prostu wiem, że to już tuż-tuż i nie mogę się doczekać, kiedy dziecko pojawi się na świecie... – Tłumaczył, co spotkało się z wybuchem śmiechu mojego braciszka.
W dalszym ciągu nie chcecie znać płci? – spytałam Christine, która twierdząco pokiwała głową.
Chcemy mieć niespodziankę – wyjaśniła dotykając brzucha. – Chociaż Frank pewnie marzy o synku... Gdyby został sam z czterema kobitkami mogłoby być różnie – Zaśmiała się.
Dobrze, że u nas jest po równo – powiedziała Toni obserwując bliźniaków w basenie.
Widzisz, kochanie... To również mi się udało – szepnął jej do ucha John, na co strzeliła go po łapach. Parsknęłam w swoją szklankę. – Rosaline, nie nabijaj się! Zobaczymy, jak trafi się tobie! – Wytknął mi język, po czym zajął się rozmową z Frankiem na temat niedzielnego meczu Chelsea z Newcastle.
Twoje niedoczekanie – mruknęłam pod nosem wypijając resztkę soku.
Nie ma, co się z tym spieszyć – dodała Christine. – Chyba, że masz na oku jakiegoś kandydata – Szepnęła konspiracyjnie, a ja poczułam pojawiające się na policzkach rumieńce. – Czyżbym miała rację? – Wyszczerzyła się szeroko. Popatrzyłam na Toni, potem rozejrzałam się, czy Johna nie ma w pobliżu i wprowadziłam Christine w całą sytuację. Słuchała, co jakiś czas potakując. – Jak na moje to on na ciebie leci – Orzekła, gdy skończyłam opowiadać.
Christine! – jęknęłam.
Dobrze gadać, polać jej! – oznajmiła Toni uśmiechając się do przyjaciółki. – Znaczy... Tylko soczku, wiadomo – Dodała niewinnie, na co pani Lampard spiorunowała ją wzrokiem. – Spokojnie, jak już urodzisz i minie odpowiednia ilość czasu to urządzimy taką imprezę, że głowa mała!
A zaprosimy na nią Kepę? – poruszyła charakterystycznie brwiami, na co żartobliwie uderzyłam ją w ramię. – Wpadłaś po uszy, Rosaline – Stwierdziła fakt oczywisty, a mi nie pozostało nic innego, jak tylko przyznać jej rację. Dobrze, że miałam wokół siebie tych wszystkich ludzi. Inaczej nie wiem, jak poradziłabym sobie z zaistniałą sytuacją, ale czując ich wsparcie oraz miłość wiedziałam, że dam sobie radę ze wszystkim.


***

Witam! 

Dziś trochę mało Kepy, ale musiałam wprowadzić kolejnych bohaterów ;) Ale później będzie go znacznie więcej, to mogę obiecać :D
Kolejny rozdział pewnie w niedzielę, albo w poniedziałek, bo muszę się meczem natchnąć :D

Wiem, że cały czas zmieniam szablon, ale nie mogę się zdecydować :D 

Pozdrawiam ;*

wtorek, 21 sierpnia 2018

Trzeci

Londyn, 20.08.2018 r. 

 Dzisiejszy dzień w pracy był kompletnym koszmarem. Od momentu przekroczenia progu kwiaciarni o dziewiątej rano nie mogłam się doczekać, aż zegar wybije siedemnastą. Nic mi nie wychodziło. Wszystko leciało mi z rąk. Nie mogłam się na niczym skupić, byłam rozkojarzona, na co niejednokrotnie zwracali mi uwagę niecierpliwi klienci. Byłam zła na samą siebie, że aż tak dałam wyprowadzić się z równowagi. Nie mogłam pojąć tego, jak w tak szybkim czasie mogłam zakochać się w Kepie. Ile ja miałam lat, że zachowywałam się, jak skończona idiotka? Przeklęłam w myślach swoją głupotę. Jego zachowania również nie potrafiłam rozgryźć. Flirtował ze mną, gdy jego dziewczyna była tuż obok nas. Sprawiał, że traciłam łączność ze swoim rozumem... Pocałował mnie. Od sobotniej imprezy nie byłam w stanie myśleć o niczym innym tylko o dotyku jego warg na moich ustach. Odrzuciłam wczorajsze zaproszenie brata na obiad, bo nie chciałam, aby widział mnie w takim stanie. Od razu zbombardowałby mnie pytaniami, na które nie miałam ochoty odpowiadać. Nie wiedziałam, co robić, nie wiedziałam, co myśleć... Wiedziałam tylko tylko, że bezapelacyjnie byłam zakochana w Kepie. Westchnęłam zrezygnowana rozglądając się po wnętrzu mojej kwiaciarni. Jak na początek tygodnia było zdecydowanie zbyt cicho. Ale może to i lepiej? Nie chciałam zrażać do siebie klientów, ba, nie mogłam na to pozwolić. Kiedy nadeszła upragniona przeze mnie godzina z roztargnieniem zaczęłam liczyć dzisiejszy utarg. Nie było tak źle, jak mogłoby się wydawać. Skrupulatnie zapisałam wszystko, sprawdziłam pomieszczenie, po czym z ulgą wyszłam na świeże powietrze zamykając na cztery spusty miejsce mojej pracy. Odszukałam na parkingu samochód, po czym z piskiem opon włączyłam się do ulicznego ruchu. Nie marzyłam o niczym innym, tylko o gorącej kąpieli, zakopaniu się po uszy w kołdrze oraz oglądnięciu jakiegoś łzawego filmu. O tak, zdecydowanie tego było mi trzeba.

 Moje plany spełzały jednak na niczym, bowiem, gdy tylko dotarłam do swojego mieszkania dostrzegłam koczującą pod drzwiami Toni.
Myszko, Johna możesz oszukać wykręcając się pracą i mnóstwem zleceń, ale nie mnie – powiedziała przyglądając mi się z troską. – Chodzi o Kepę, prawda? – Zapytała, a ja pokiwałam głową w geście potwierdzenia. Znalazłam klucze w torebce, po czym otworzyłam drzwi wejściowe zapraszając bratową do środka. 
Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty, wody, wina? – proponowałam, jako świetna gospodyni.
Sądzę, że przyda nam się coś mocniejszego... Zgodzisz się ze mną?
Zgodzę! – potwierdziłam wyciągając czerwone wino oraz dwa kieliszki. Udałyśmy się do salonu wygodnie moszcząc się na miękkiej kanapie. – John wie, gdzie jesteś?
Wie – odparła rozlewając wino do kieliszków. Podała mi jeden, po czym po uprzednim stuknięciu się, wypiłyśmy do dna. – Ale nie zadawał zbędnych pytań – Dodała spostrzegając moje spojrzenie.
To dobrze – westchnęłam z ulgą polewając drugą kolejkę.
Rosaline... Coś się wydarzyło na tej imprezie, prawda? Między tobą, a Kepą?
Och, Toni! Jak ty mnie dobrze znasz – jęknęłam opróżniając kieliszek. Bratowa była w pełnej gotowości i natychmiast uzupełniła szklane naczynie. Opowiedziałam jej to, co wydarzyło się po meczu, a później zaczęłam opisywać imprezę. – A na koniec... Pocałował mnie. Nie namiętnie, czy coś, tylko po prostu delikatnie musnął swoimi wargami kąciki moich ust, ale... Ale to wystarczyło – Chlipnęłam wtulając się w nią. Czule głaskała mnie po włosach nic nie mówiąc. – Zakochałam się w nim, Toni – Wyznałam.
Och, myszeczko... – powiedziała cicho. – Sam do tego doprowadził... – Szepnęła, na co jedynie pokiwałam głową. – Nie rozumiem go... Przecież ma dziewczynę, a świadomie mąci ci w głowie, flirtuje ze sobą, całuje cię...
Chciałam tego uniknąć. Nie chciałam powtórki, nie chciałam drugiego Emersona... Zresztą, jeśli John się o tym dowie, to mnie zabije... – zrozpaczona schowałam twarz w dłonie.
Zachowanie Kepy różni się tym, że od początku wiedziałaś o jego partnerce... Co oczywiście go nie usprawiedliwia. A Johnem się nie przejmuj. Rosaline, jesteś dorosła i masz prawo do popełniania błędów. Masz prawo do zakochiwania się w kim chcesz... Zresztą, jakby istniało na to jakieś zabezpieczenie... Jesteś jego młodszą siostrzyczką i martwi się o ciebie, ale nie ma prawa niczego ci zakazywać – oznajmiła, po czym obie wypiłyśmy kolejny kieliszek. – W razie czego już ja się nim zajmę! – Zaśmiała się głośno, co udzieliło się również mi.
Nie pytam jak! – zachichotałam, za co zostałam ukarana trzepnięciem w głowę. – Ej, to bolało!
Bo miało! – wytknęła mi język. – Chryste, ależ się zasiedziałyśmy! – Mruknęła spostrzegając godzinę na zegarku. Opróżniłyśmy całą butelkę, nie wiedząc kiedy. – Poratujesz bratową jakąś piżamką? – Uśmiechnęła się, co momentalnie odwzajemniłam. Podałam jej jedną ze swoich, po czym pierwsza zniknęłam za drzwiami łazienki. Usłyszałam tylko, jak wykonuje telefon do Johna mówiąc mu, że zostaje u mnie na noc. Podziwiałam ich miłość. Mimo tego wszystkiego, co przeszli, mimo wybryków Johna w przeszłości potrafili na nowo sobie zaufać i zapomnieć o bolesnych wydarzeniach. Kochali się bezgranicznie, czego zawsze im zazdrościłam. Czy i ja doczekam się w swoim życiu miłości, ale takiej jedynej i prawdziwej?

 Oglądając jakąś łzawą komedię romantyczną wraz z Andreą wtuloną w moje ramiona zastanawiałem się, co do cholery jasnej wstąpiło we mnie podczas sobotniej imprezy u Davida. Kiedy, wtedy w tunelu po meczu Azpi przedstawił mi Rosaline byłem w szoku. Nie spodziewałem się, że ta atrakcyjna kwiaciarka może być siostrą Johna Terry'ego. Gdy zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni nie mogłem się pohamować prawiąc jej komplementy. A później... Byłem jedynie mężczyzną, więc od razu rzuciła mi się w oczy. Eksponowała swoje piersi, a ja nie mogłem oderwać od niej wzroku. Kiedy z nią flirtowałem nie przejmowałem się tym, że moja dziewczyna znajduje się w tym samym mieszkaniu, tylko piętro niżej. Kiedy ją pocałowałem w ogóle nie myślałem o niczym. Zwaliłem to na alkohol, bo nie mogłem znaleźć innego racjonalnego wytłumaczenia. Zrezygnowany pokręciłem głową. Koniecznie musiałem ją przeprosić. Nie chciałem bowiem, aby przez moje niestosowne zachowanie pojawiły się między nami jakieś zgrzyty oraz niedomówienia. Miałem Andreę, kochałem ją, więc nie mogłem rozbudzać niepotrzebnych nadziei w innej kobiecie. Jedną już mam, od ładnych paru lat. To z nią chcę się ożenić oraz stworzyć rodzinę. Muszę wytłumaczyć Rosaline swoje szczeniackie zachowanie. Modliłem się tylko, aby słowa, które do mnie powiedziała, o pozbyciu się Andreii były wyłącznie skutkiem złości na mnie. Nic do niej nie czułem. Pozwoliłem sobie na ten flirt i bardzo tego żałowałem. Alkohol tylko dodał mi odwagi, a raczej podkreślił moją głupotę. Mocniej objąłem Andreę postanawiając odwiedzić jutro Rosaline w kwiaciarni.

Londyn, 21.08.2018 r. 

 Zdecydowanie przesadziłyśmy wczoraj z alkoholem! Po kąpieli wspólnie zdecydowałyśmy o otwarciu kolejnej butelki wina. Płakałyśmy i śmiałyśmy się na przemian jedząc zamówioną wcześniej pizzę. Takiego wieczoru z Toni, moją najlepszą przyjaciółką potrzebowałam! Jednak teraz, przebywając w pracy zmagałam się z kacem i ciężkim bólem głowy. Mam za swoje! Robiłam porządek na głównej sali, byleby się czymś zająć, by oderwać myśli od Kepy. Usłyszałam otwierające się drzwi, co oznaczało przybycie kolejnego tego dnia klienta.
Cześć, Rosaline... – znajomy głos poniósł się echem po kwiaciarni. Nie mogąc w to uwierzyć odwróciłam się niepewnie. Gdy zobaczyłam przed sobą Kepę wypuściłam z rąk szklany wazon.
Cześć, Kepa – wyjąkałam sięgając po miotłę. Schyliłam się, aby pozamiatać szczątki, ale mnie ubiegł.
Daj spokój, jeszcze się pokaleczysz – powiedział biorąc ode mnie miotłę. – To moja wina, więc pozwól, że to zrobię – Oznajmił sprzątając. Przyglądałam mu się w zdumieniu. Kiedy skończył uśmiechnął się szeroko. – Potrzebuję twojej pomocy.
Co tym razem? – spytałam unikając jego wzroku.
Kwiat na przeprosiny... – wyjaśnił uroczo drapiąc się po głowie.
Jeden? – dopytałam, co szybko potwierdził. – Proszę – Podałam mu herbacianą różę. Wziął kwiat, po czym wręczył go... Mnie. – Boże, Kepa... – Jęknęłam zażenowana.
Przyszedłem tutaj Rosaline, bo chciałem cię przeprosić za moje zachowanie u Davida... Zachowałem się, jak cham i prostak flirtując z tobą, podczas gdy moja dziewczyna była tuż obok. Nie wiem, dlaczego cię pocałowałem, ale wiem, że nie powinienem tego robić... – powiedział z zakłopotaniem. Poczułam dziwny ucisk w brzuchu. I w sercu. Zagryzłam wargę, aby powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. Niech go do cholery jasnej szlag trafi! – Mam nadzieję, że nie zinterpretowałaś tego jakoś inaczej... No wiesz... Że niby coś poczułaś – Mruknął patrząc na mnie niepewnie.
Och, no coś ty! – szybko się otrząsnęłam posyłając mu uśmiech. – Rozumiem, że byłeś pijany i że nie bardzo wiedziałeś, co robisz...
No właśnie – przytaknął zawstydzony. – Bardzo cię polubiłem, Rosaline i nie chcę, żeby nasza znajomość popsuła się przez to jedno wydarzenie.
I wzajemnie – wymruczałam ignorując galopujące serce. Czego ja się spodziewałam?
Dasz się jeszcze zaprosić na kawę? – zaproponował.
Jasne – uśmiechnęłam się. – I tak miałam się zbierać na lunch, więc z chęcią skorzystam, tylko wstawię różę do wody – Rzekłam. Udałam się jeszcze do łazienki, aby poprawić makijaż. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i kpiąco prychnęłam. Kim ja byłam w porównaniu z Andreą? Za kogo się miałam wyobrażając sobie Bóg wie, co? Pocałował mnie pod wpływem alkoholu. I tyle. Historia, jakich pełno. A to, że się w nim zakochałam świadczyło jedynie o tym, jak wielką i naiwną kretynką jestem. 


***

Witam! 

Mam nadzieję, że nie przeszkadza Wam dotychczasowe tempo dodawania rozdziałów :) Korzystam z weny i wolnego czasu, bo po powrocie na studia może być różnie :D

Kto zrozumie facetów? Kto zrozumie Kepę? Bo na pewno nie ja :D 

Pozdrawiam ;* 

niedziela, 19 sierpnia 2018

Drugi

Londyn, Stamford Bridge, 18.08.2018 r. 

 Stadion. Stamford Bridge, Fulham Road, London SW6 1HS. Dom. Drugi dom. Wspólnota. Twierdza. Historia. Tradycja. Łzy szczęścia, łzy rozczarowania. Rozstania i powroty. Ekstaza. Radość. Miłość... Pierwszy mecz sezonu rozgrywany na własnym stadionie zawsze budził we mnie nie małe emocje. Tak też było i tym razem. Siedziałam na stałym miejscu przyglądając się rozgrzewającym piłkarzom Chelsea i Arsenalu. Zauważając Petra wychodzącego z tunelu pomachałam mu wesoło, co natychmiast odwzajemnił posyłając mi uśmiech. Zawsze, odkąd przeszedł do Arsenalu, w ich starciach z Chelsea miałam rozdarte serce. Nie mogłam się przyzwyczaić do jego widoku w koszulce w barwach The Gunners. Dokąd sięgałam pamięcią, on, Frank i Didier traktowali mnie, jak rodzinę. I to było wspaniałe. Nim się spostrzegłam nadeszła godzina meczu. Derby Londynu. Stadion wypełniony po brzegi. Przeważające niebieskie barwy. Gwizdek sędziego. Niebiescy perfekcyjnie weszli w mecz, co zaowocowało bramką Pedro w dziewiątej minucie. Kibice eksplodowali z radości. Dziesięć minut później groźnie zrobiło się pod naszą bramką, a ja obserwowałam Kepę czując dziwny ucisk w brzuchu. Jednak piłkarz Arsenalu zmarnował szansę, którą wykorzystaliśmy. Po podaniu Azpilicuety piłkę do bramki wpakował Alvaro Morata. Prowadziliśmy już 2-0! Jednak, w późniejszej części meczu Kanonierzy złapali z nami kontakt i doprowadzili do wyrównania. Remis do szatni. Po piętnastu minutach przerwy tempo spotkania wzrosło jeszcze bardziej. Piłkarze Chelsea częściej posiadali piłkę przy nodze, jednak Arsenal nie odpuszczał. Denerwowałam się coraz bardziej, bowiem nie chciałam, aby ten mecz zakończył się remisem. I piłkarze również tego nie chcieli. W osiemdziesiątej pierwszej minucie Chelsea za sprawą Marcosa Alonso wyszła na prowadzenie i ten stan utrzymał się do ostatniego gwizdka sędziego. Wygraliśmy 3-2! Derby Londynu dla Chelsea. Londyn jest Niebieski!

 – Marchewko, chodź do nas! – usłyszawszy głos Davida żałowałam, że nie opuściłam stadionu, gdy tylko sędzia obwieścił koniec meczu. – Nie daj się prosić! – Wrzasnął przekrzykując innych.
No właśnie, wiewiórko! – zawtórował mu Eden podchodząc do mnie. Zrezygnowana pokręciłam głową rozglądając się na boki. – Jak Rosaline nie przyjdzie do Edena, to Eden przyjdzie do Rosaline! – Zawył mrugając porozumiewawczo w stronę Luiza. A gdy ci dwaj zaczynają ze sobą współpracować bądź prześcigać w głupich pomysłach to zazwyczaj nie wychodzi z tego nic dobrego.
Dajcie mi spokój! Zmykam do domu – mruknęłam schodząc z trybun. Kepa zniknął w tunelu nie zauważając mnie. I dobrze. Chyba nie byłam gotowa na spotkanie z nim w takich warunkach.
Eden! – krzyknął David. – Bierzmy ją!
Zdezorientowana spojrzałam to na jednego, to na drugiego, po czym pisnęłam głośno, gdy zawisłam w powietrzu. „Loczek” przerzucił mnie przez ramię, jak worek kartofli, a Hazard trzymał mnie za nogi, abym przypadkiem nie zrobiła nikomu krzywdy.
Zabiję was! Obojga! – warknęłam. Przymknęłam oczy, bo wiedziałam, że zabierają mnie do tunelu. Żebym tylko wiedziała po, co! – Darujcie sobie to przedstawienie, błagam! – Jęknęłam, ale oczywiście nic sobie z tego nie robili. Dopiero, kiedy znaleźliśmy się w miejscu prowadzącym do szatni łaskawie odstawili mnie na ziemię. – Od którego mam zacząć?!
To było epickie, stary! – Luiz przybił sobie piątkę z Edenem, po czym zaśmiewając się głośno z tego, co przed chwilą zrobili zniknęli za drzwiami szatni.
Uduszę, poćwiartuję, rozerwę, wypatroszę, zabiję! – prychnęłam wściekle pod nosem, co spotkało się z głośnym śmiechem Azpiego. – To wcale nie jest śmieszne, Azpi – Stęknęłam. Spanikowana spoglądałam w stronę szatni marząc o tym, aby jak najszybciej się stąd ulotnić. Kątem oka dostrzegłam kierującą się w naszą stronę dziewczynę, która łudząco przypominała dziewczynę Kepy. Stukot jej wysokich obcasów boleśnie ranił moje uszy. Przywitała się z moim towarzyszem, a mi posłała sztuczny uśmiech, który również sztucznie odwzajemniłam. Rosaline Terry, pora stąd zwiewać! – Zbieram się, Azpi! – Powiedziałam. – Pozdrów ode mnie obydwie córcie i Adrianę! 
Rosaline, zaczekaj! – usłyszałam, gdy odwróciłam się zmierzając ku wyjściu. Czy przed chwilą otworzyły się drzwi szatni? Nie, nie, nie, tylko nie to! – Chciałbym ci oficjalnie kogoś przedstawić, w końcu praktycznie mieszkasz na tym stadionie od dziecka – Zaśmiał się, a ja w duchu policzyłam do dziesięciu. Może chciał mnie przedstawić Mateo? Proszę, niech to będzie Mateo! Niechętnie zawróciłam podziwiając swoje znoszone trampki. Oczywiście, kiedy podniosłam wzrok przede mną stał nie Mateo, a Kepa Arrizabalaga we własnej osobie. Jeśli skojarzył moją skromną osobę z kwiaciarką, która uratowała mu tyłek i której prawił komplementy to nie dał tego po sobie poznać. Ze zdenerwowania przegryzłam dolną wargę. Zachowywałam się idiotycznie, jak nastolatka, która spotyka swojego idola. Nie mogłam popełnić żadnej gafy, nie przy jego dziewczynie, nie w jego obecności! – Rosaline, poznaj oficjalnie naszego nowego bramkarza, a ty Kepa poznaj ukochaną młodszą siostrzyczkę Johna Terry'ego, którą traktujemy tutaj, jak członka rodziny. – Przedstawił nas sobie Azpilicueta uśmiechając się szeroko.
Cześć, Rosaline – Kepa uśmiechnął się do mnie zadziornie, a ja dopiero wtedy zorientowałam się, że jego dziewczyna na moment się ulotniła. Inaczej nie pozwoliłby sobie na coś takiego. – Miło mi cię poznać – Mruknął wyciągając dłoń.
Cześć, Kepa – odparłam modląc się w duchu, aby mój głos nie wyrażał zbędnych emocji. – Mi ciebie również, witaj oficjalnie w niebieskiej bandzie wariatów i imbecyli – Powiedziałam ściskając jego dłoń. Przyjemny dreszcz wstrząsnął moim ciałem. Co się ze mną działo?! Po chwili zdałam sobie sprawę, że starszy z Hiszpanów gdzieś zniknął pozostawiając nas samych. Kepa nachylił się nade mną wykorzystując tę sytuację. Przełknęłam głośno ślinę, nie wiedząc, co to ma znaczyć.
Doszedłem do wniosku, że twoje imię pachnie, jak róża – mruknął mi do ucha. Rozkoszne ciarki przeszły mi po plecach. Boże... – Uroczo się rumienisz – Dodał, gdy spostrzegł moją reakcję. Przeklęłam w myślach siebie, swoją głupotę i rumieńce pojawiające się wtedy, gdy nie trzeba. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc jedynie niewyraźnie wymruczałam coś pod nosem. Usłyszawszy stukot obcasów Kepa odsunął się ode mnie posyłając uśmiech, którego znaczenia nie mogłam rozszyfrować.
Wiewiórko, jeszcze tu jesteś? – głos Edena potoczył się echem po prawie pustym korytarzu. Arrizabalaga parsknął śmiechem słysząc to przezwisko. Chciałam zapaść się pod ziemię. Teraz, zaraz, natychmiast.
Marchewko, wbijasz do mnie na imprezę, no nie?! – wrzasnął Luiz. – Zresztą nie przyjmuję odmowy! Twój braciszek też będzie, także będzie pilnował, abyś nie robiła niczego głupiego – Szepnął konspiracyjnie. Dlaczego znalazłam się w takiej sytuacji? Dlaczego to wszystko odbywało się przy Kepie? – No i oczywiście Kepa z dziewczyną, Mateo z żoną, Jorginho również, Eden z Natachą oraz Azpi z Adrianą... Trzeba jakoś wejść w ten sezon no nie?!
Się wie! – Dodał swoje trzy grosze Belg, po czym obydwoje parsknęli dzikim chichotem.
Z kim ja się zadaję do cholery?
Hm... Przyjdę – wyjąkałam. – To do zobaczenia, cześć! – Pożegnałam całe towarzystwo. Odprowadzili mnie w akompaniamencie głośnych śmiechów. Jak dzieci! Kiedy wyszłam ze stadionu natychmiast chwyciłam za telefon i wybrałam numer bratowej. Musiałam jej wszystko powtórzyć, a także doradzić się, co mam włożyć na imprezę. Czy postąpiłam słusznie zgadzając się? To się jeszcze okaże...

Londyn, 18.08.2018 r. 

 Po jaką cholerę przyjęłam zaproszenie Davida? Jednak będąc już pod drzwiami mieszkania przyjaciela głupio się było wycofać. Modliłam się w duchu, aby Kepy i jego dziewczyny jeszcze nie było. Z ciężko bijącym sercem nacisnęłam dzwonek, a po chwili przywitał mnie śnieżnobiały uśmiech Luiza. Parsknęłam śmiechem wchodząc, jak do siebie. Niepewnie rozejrzałam się po korytarzu, a później po przestronnym salonie, jednak nigdzie nie dostrzegłam Hiszpana. Odetchnęłam z ulgą. Przywitałam się za to z moim stukniętym braciszkiem i Toni, Edenem i jego żoną oraz Césarem i Adrianą. Szybko skalkulowałam w głowie, że brakowało naszych trzech nowych nabytków. David, jako przykładny gospodarz zaproponował nam drinki, więc chętnie skorzystałyśmy z jego oferty. Lepiej się rozluźnić przed czasem! Bratowa obserwowała mnie uważnie uśmiechając się pod nosem, a ja modliłam się w duchu, żeby John niczego nie zauważył. Chybaby mnie zabił! Jęknęłam, gdy dzwonek obwieścił przybycie kolejnych gości. Jak się okazało brakującej trójki wraz z partnerkami. Kepa, a jakże wparował pierwszy, za nim wyłoniła się Andrea na niebotycznie wysokich obcasach oraz kusej sukience. Zemdliło mnie. Poczułam się dziwnie nieatrakcyjna w trampkach, dżinsach oraz, jak mi się teraz wydawało nieco zbyt wydekoltowanej bluzce. Arrizabalaga zauważając mnie posłał uśmiech w moją stronę kierując wzrok na moje wyeksponowane piersi. Aby zamaskować reakcję szybko dopiłam drinka. Pomogło. Na chwilę. Przywitałam się z żoną Jorginho oraz żoną Mateo, Izabel. Z miejsca ją polubiłam! Uśmiechnęła się do mnie ciepło, co natychmiast odwzajemniłam. Podałam jej drinka spostrzegając, że towarzystwo podzieliło się na dwa obozy. Facetów rozmawiających o piłce i o dzisiejszym wygranym meczu oraz kobiet poznających siebie nawzajem. Jedynie Andrea niechętnie dołączyła do nas zostawiając swojego chłopaka. Rozbawiona Izabel przewróciła oczami, na co parsknęłam śmiechem. Wspominałam już, że od razu wpadła mi w oko? Rozmawiałyśmy na wszystkie możliwe tematy doskonale się rozumiejąc. Po kilku głębszych drinkach oraz po spróbowaniu innych trunków, które David zgromadził w swoim mieszkaniu atmosfera zaczęła się rozluźniać. Zdecydowanie tego mi było trzeba! Udając się po kolejne wzmocnienie natknęłam się na mojego braciszka, Luiza i Edena rozmawiających z Kepą. Natychmiastowo chciałam się wycofać, jednak moja obecność została zauważona.
Wiewiórko, chodź do nas! – Krzyknął David.
Nie nazywaj mnie tak, Luiz – jęknęłam speszona. – Tylko mi polej – Dodałam po chwili zastanowienia.
I takie podejście do sprawy mi się podoba! – oznajmił ratując mnie kolejnym drinkiem. Podziękowałam skinieniem głowy starając się nie zwracać uwagi na Kepę. Co było dość trudne...
Nie za dużo już wypiłaś? – wtrącił John, któremu włączył się opiekuńczy tryb. Toni, gdzie jesteś?! – Może już wystarczy, co?
Och, John wyluzuj – powiedziałam. – Wiem, kiedy powiedzieć dość, nie martw się – Uśmiechnęłam się do niego.
No właśnie, staruszku! – parsknął Eden. – My jej nie tkniemy, ani nie damy nikomu skrzywdzić – Obwieścił.
Spokojnie... I tak mam zakaz spotykania się z którymkolwiek z was, więc... – wymruczałam. Arrizabalaga zaśmiał się głośno, na co spojrzałam na niego oburzona. – No, co?
Nic, nic – odparł uważnie lustrując moją sylwetkę wzrokiem, co spotkało się z cichym gwizdem Davida. Na szczęście jedynie ja go usłyszałam! – Wracam do Andrei, pewnie się zastanawia, gdzie się podziewam.
Jakby cały wieczór cię nie pilnowała – parsknęłam uśmiechając się do niego krzywo.
Nic nie odpowiedział, jedynie posłał mi spojrzenie, od którego zarumieniłam się po same cebulki włosów. – Luiz, polej! – Przyjaciel natychmiast spełnił moją prośbę, a ja oddaliłam się z pełną szklanką w kierunku moich towarzyszek. – No jestem! – Zawołałam pojawiając się obok nich. Jak na komendę usłyszałyśmy głośny śmiech dziewczyny Kepy.
Jak uśmiecha się tak szeroko, to mam wrażenie, że wylecą jej przednie zęby – szepnęła Izabel, na co zgodnie z Toni parsknęłyśmy do swoich szklanek. – No... Tak tylko mówię – Dodała niewinnie, jednak w jej oczach pojawiły się diabelskie ogniki.
Och, Izabel już cię lubię!

 Gdy ponownie dołączyła do nas dziewczyna Kepy posłała mi nieprzyjemne spojrzenie, które mimowolnie odwzajemniłam. Po chwili, tłumacząc się skorzystaniem z łazienki opuściłam Toni i Izabel, i udałam się na piętro. Tutaj było znacznie spokojniej niż na dole, gdzie David z Edenem urządzili karaoke. Kiedy usłyszałam Azpiego śpiewającego „Call me maybe” stwierdziłam, że dzisiejszego wieczoru już nic mnie nie zaskoczy. Pomyliłam się w momencie, w którym zderzyłam się z czyjąś twardą klatą. Nie czyjąś. Kepy. Czy ja już wspominałam, że w czarnej opinającej jego ciało koszuli wyglądał nieziemsko przystojnie i cholernie pociągająco?
Powinnaś dostać zakaz nie spotykania się z którymś z nas, ale noszenia takich bluzek – oznajmił bezczelnie zaglądając mi w dekolt.
A ty... Powinieneś dostać zakaz chodzenia w takich koszulach! – odpyskowałam chichocząc odrobinę zbyt głośno, zapewne z powodu wypitego alkoholu, który przyjemnie krążył po moim organizmie.
Cóż za błyskotliwa odpowiedź, Rosaline Terry – mruknął. – Nigdy bym nie przypuszczał, że możesz być siostrą Johna.
A ja nie pomyślałabym, że możesz być bramkarzem Chelsea – oznajmiłam szczerze, co przyjął zadziornym uśmieszkiem. Och, zdecydowanie nie powinien się tak do mnie uśmiechać. Nie, gdy znajdowałam się w takim stanie. A muszę przyznać, że jego obecność działała na mnie podniecająco. – Może zejdź już na dół, bo Andrea zacznie cię szukać – wypaplałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Rosaline Terry, czyżbyś była o mnie odrobię zazdrosna? – wymruczał zbliżając się do mnie na niebezpieczną odległość. Co on robi?!
Jakbym miała o kogo – prychnęłam mimowolnie przygryzając dolną wargę. Co ja robiłam? – Kepa, naprawdę będzie lepiej, jeśli zejdziesz na dół...
Dlaczego? – spytał świdrując mnie wzrokiem. Nachylił się, po czym delikatnie przygryzł płatek mojego ucha. Jęknęłam pod wpływem tego doznania. – Nie chcesz, żebym tak robił? Powiedz tylko jedno słowo, a przestanę – Mówił skubiąc moją szyję ustami. Moje ciało zapłonęło ogniem. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, nie byłam w stanie odepchnąć go od siebie. – Tak myślałem – Zaśmiał się, lekko muskając kąciki moich ust swoimi wargami. Czy on mnie właśnie pocałował?
Kepa... – westchnęłam. – Przestań – Powiedziałam zdobywając się na odtrącenie go ode mnie. – Nie rób tego więcej.
A jeśli będę miał na to ochotę?
To najpierw pozbądź się Andrei – warknęłam wymijając go i schodząc na dół. Musiałam ochłonąć! Wyszłam na taras delektując się świeżym powietrzem. Pocałował mnie. Kepa mnie pocałował, a ja oficjalnie straciłam głowę. Oficjalnie zwariowałam. Oficjalnie... Zrobiłam wszystko, czego obiecałam nigdy nie zrobić. Zakochałam się. Oficjalnie zakochałam się w Kepie. Niech to jasny szlag trafi! 


***

Witam! 

Przed Wami obiecane, ponowne spotkanie głównych bohaterów :D Mam nadzieję, że się podobało haha :D Tak miało być i tak jest... A, co będzie dalej... To się jeszcze okaże :D 
Był najdłuższy napisany prolog, a to jest chyba najdłuższy napisany przeze mnie rozdział, ale chcę wierzyć, że Was nie zanudziłam :D

Dodałam do obsady parę bohaterów, abyście mogły zobaczyć, o kim mowa :) 

Pozdrawiam ;*