Święta
Bożego Narodzenia spędziliśmy w znacznie większym gronie niż
miało to miejsce w ubiegłym roku. Z Hiszpanii przylecieli rodzice
Kepy oraz oczywiście Abi. Moja mama oraz Toni miały ręce pełne
roboty, ale nie narzekały, tylko z radością pichciły tradycyjne
potrawy. Kiedy chciałam pomóc zostałam odesłana z kwitkiem.
Miałam nie wchodzić nikomu w drogę, ani nie pałętać się pod
nogami. Siedziałam naburmuszona na kanapie myśląc, że do niczego
się nie nadaję. Kepa stał nade mną niczym kat, za co nagradzałam
go nieprzyjemnymi spojrzeniami. John oczywiście mu wtórował, bez
tego nie byłby sobą.
–
Nie jestem obłożnie chora, pozwólcie
mi coś zrobić! – jęknęłam czując smakowite aromaty
napływające z kuchni.
–
Pozwalamy ci leżeć i odpoczywać –
powiedział Kepa zachowując stoicki spokój. – Rosie, rodzisz za
nieco ponad miesiąc, więc musisz się oszczędzać!
–
Oszczędzam się już od jakiegoś czasu!
– prychnęłam. – Jesteście okropni – Oburzyłam się i
założyłam ręce na piersi robiąc nadąsaną minę.
–
Czy Toni też była nie do wytrzymania,
gdy poród zbliżał się wielkimi krokami? – Kepa skierował to
pytanie do Johna, który pokiwał głową.
–
Nie przypominaj mi o tym, błagam! –
parsknął. – Dostawałem po głowie za byle co! Gdy byłem w domu
kazała mi wychodzić, gdy byłem poza domem wiecznie narzekała, że
mnie nie ma… Dziękuję Bogu, że mam to już za sobą!
–
Jesteś okropny – stwierdziłam. – Ty
też twierdząc, że jestem nie do wytrzymania! – Fuknęłam w
stronę narzeczonego, który jedynie wzniósł oczy ku górze,
zapewne prosząc o więcej cierpliwości. – Chcę już
urodzić! – Stwierdziłam rozpaczliwie patrząc na swój wielki
brzuch.
–
My też tego chcemy! Uwierz mi, my też
tego chcemy, Rosie – mruknął Kepa, po czym ulotnił się z salonu
zostawiając mnie w towarzystwie Johna.
–
Nic nie mów – uprzedziłam go widząc,
że już otwiera usta, by podzielić się ze mną swoimi
spostrzeżeniami. – Pierwsze dwa tygodnie za tobą… Jak się
czujesz panie trenerze? – Zapytałam czując poruszające się
maleństwa.
–
Z początku myślałem, że sobie nie
poradzę… Obawiałem się reakcji niektórych chłopaków,
zwłaszcza tych, z którymi jeszcze nie tak dawno grałem, ale
niepotrzebnie. Przyjęli tę wiadomość z uciechą, a po pierwszym
treningu David i Eden zlali mnie i Franka szampanem, więc… Nie
jest źle! – oznajmił dumnie gładząc mój brzuch. – Dają ci
nieźle popalić, prawda?
–
Prawda – jęknęłam. – Ale już
niedługo… Już niedługo będę mogła tulić je do piersi, co
wynagrodzi mi wszystko – Stwierdziłam.
–
Ani się obejrzysz, a już nadejdzie ta
chwila – pocałował mnie w czoło i wyszedł do jadalni, by w
towarzystwie pozostałych domowników udekorować stół. Już
niedługo…
Po
świątecznym obiedzie większość domowników kręciła głową,
gdy moja mama proponowała deser. Ja jednak nie mogłam odmówić
skosztowania jej wypieków, co spotkało się z rozbawionym wzrokiem
Kepy. Wzruszyłam niewinne ramionami pałaszując kawałek ciasta.
Omiotłam spojrzeniem moją rodzinę. Wszyscy byli szczęśliwi,
wszyscy byli zdrowi, zadowoleni oraz pełni miłości. Uśmiechnęłam
się pod nosem do moich myśli. Kochałam tych ludzi bezgranicznie, a
oni kochali mnie. Byłam szczęściarą, bo posiadałam ich
wszystkich, bo wszyscy byli blisko. Święta Bożego Narodzenia to
magiczny i piękny czas. Popatrzyłam na pięknie przystrojoną
choinkę oraz na nierozpakowane jeszcze prezenty. Popatrzyłam na
śnieg, który delikatnie prószył na zewnątrz. Popatrzyłam na
kominek, w którym wesoło trzaskały płomienie. Popatrzyłam na
Kepę, na Johna, Toni, moich rodziców, na Abi, na rodziców Kepy i
wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. Ogarnęło mnie uczucie
ciepła oraz bezpieczeństwa. Rodzina. Jedno słowo oznaczające tak
wiele. Ja, Kepa i nasze maluchy…
–
Rosie, to prawda, że Emerson rozstał
się ze swoją dziewczyną? – spytała Abi siadając obok mnie i
nakładając sobie na talerz porcję słodkości.
–
Prawda – potwierdziłam upijając łyk
soku. – A czemu pytasz? – Uniosłam jedną brew ku górze patrząc
na nią uważnie.
–
Tak tylko – niedbale wzruszyła
ramionami. Zauważyłam, jak próbuje ukryć rumieńce, które
pojawiły się na jej policzkach.
–
Podoba ci się?! – pisnęłam.
–
Co? Och, może tylko troszkę –
odpowiedziała zawstydzona. – Ale to bez znaczenia, bo Kepa i tak
nigdy na to nie pozwoli…
–
Kepa nie ma nic do gadania!
–
W jakiej sprawie? – zainteresował się
znikąd pojawiając się obok nas. – Spowiadać się!
–
Ani mi się śni – prychnęła Abi, a
Kepa posłał jej srogie spojrzenie. Parsknęłam śmiechem
przypominając sobie wzrok Johna, kiedy nas nakrył. – Dobrze,
podoba mi się twój kolega – Powiedziała w końcu spuszczając
głowę. Pogłaskałam ją po włosach dodając jej otuchy.
–
Który? – wycedził przez zaciśnięte
zęby.
–
Emerson – wyszeptała bawiąc się
swoimi dłońmi.
–
Emerson?! – Kepa zbladł w jednej
chwili. – Ani mi się śni!
–
Kochanie, naprawdę nie masz w tej
sprawie nic do gadania – oznajmiłam słodko.
–
Jak to nie mam? – oburzył się.
–
Normalnie! Śmiałeś się z Johna, a
teraz zachowujesz się tak, jak on! – stwierdziłam fakt oczywisty.
–
Abi jest moją młodszą siostrzyczką!
–
Jestem już dorosła!
–
Coś cię z nim łączyło! Całowałaś
się z nim! – wybuchnął.
–
Ty sypiałeś z Andreą, więc się nie
wypowiadaj – wytknęłam mu język świętując zwycięstwo. Kepa
fuknął coś pod nosem, po czym poszedł do bliźniaków. – Już
masz jego błogosławieństwo – Wyszczerzyłam się do Abi.
–
Cudownie mieć cię w rodzinie!
Londyn,
09.02.2020 r.
Zostałam
odholowana do mieszkania Davida, bo Kepie zachciało się robić
zakupy. Do porodu został tydzień, więc nie było mowy o tym, by
zostawił mnie samą. Zresztą już od miesiąca nie odstępował mnie
na krok chodząc za mną jak cień. Dobrze, że z toalety mogłam
korzystać samodzielnie!
–
Jak się miewa słonica i jej małe
słoniątka? – tymi słowami przywitał mnie mój przyjaciel.
Zgrzytnęłam zębami wchodząc do środka. Nie musiałam się
odwracać, by wiedzieć, że Kepa powstrzymuje wybuch śmiechu. –
Tylko żartowałem!
–
Nie wierzę w twoje żarty! –
odkrzyknęłam dostrzegając krzątającego się w kuchni Edena. –
Wy dwaj razem? Jak ja mam to przeżyć? – Załamałam ręce z
trudem siadając na krześle barowym.
–
Co tak skrzypnęło?! – zainteresował
się Luiz wchodząc do pomieszczenia. – Ach, już myślałem, że
coś złamałaś!
–
Hej! To, że mam ogromny brzuch i że
trochę przytyłam nie upoważnia cię do nabijania się ze mnie! –
powiedziałam chwytając w dłoń banana.
–
Widzę, że cierpisz na brak seksu –
Eden otaksował spojrzeniem mnie i trzymany przeze mnie owoc.
–
Eden! – warknęłam odkładając banana
do miski. – Jak Natacha z tobą wytrzymuje?
–
Ona nie może wytrzymać beze mnie! –
odparł dumnie.
–
Powątpiewam – mruknęłam pod nosem. –
Mam nadzieję, że Kepa szybko upora się z tymi zakupami…
Nie chcę tutaj zwariować! – Oznajmiłam czując skurcz.
Zmarszczyłam brwi, ale zbagatelizowałam to. David wdał się w
jakąś bezsensowną wymianę zdań z Edenem, a ja poszłam
skorzystać z łazienki. Poczułam zaniepokojenie, gdy skurcze
zaczęły się nasilać i pojawiać się z regularną
częstotliwością. Ogarnęła mną panika, ale nie mogłam się jej
poddać. – David, Eden! – Krzyknęłam łapiąc się za brzuch.
Przybiegli wymieniając między sobą zatroskane spojrzenia.
–
Rosie… – zaczął niepewnie David. –
Myślałem, że poszłaś do łazianki… Tymczasem chyba nie
zdążyłaś z niej skorzystać, co nie? – Dopytał, a ja z trudem
przełknęłam ślinę.
–
Ty imbecylu! – Eden zdzielił go po
głowie. W innych okolicznościach parsknęłabym śmiechem, ale w
tym momencie do śmiechu było mi bardzo daleko. – Rosie rodzi!
Wody jej odeszły!
–
Co… Ale jak to?! Jak to rodzi?! –
pisnął Brazylijczyk. – Gdzie jest Kepa?! Czy on pojechał robić
te zakupy na drugi koniec Londynu?! – Zaczął panikować.
–
Po prostu zabierzcie mnie do szpitala i
zadzwońcie po niego! Błagam, ja naprawdę zaczęłam rodzić! –
krzyknęłam, by dać im do zrozumienia, że sprawa jest niezwykle
poważna. Pierwszy oprzytomniał David. Wziął mnie na ręce
stękając głośno. Nie wiem, jakim cudem zszedł ze mną po
schodach i umieścił mnie w samochodzie. Eden biegł za nim
wrzeszcząc do telefonu. Przymknęłam powieki oddychając miarowo.
Kepa, gdzie jesteś?!
Gwiżdżąc
pod nosem wpakowałem zakupy do bagażnika. Wchodząc do samochodu
zakląłem siarczyście widząc migający ekran telefonu. Dziesięć
nieodebranych połączeń od Edena i piętnaście od Davida. Z ciężko
bijącym sercem wybrałem numer tego pierwszego.
–
No nareszcie! – po drugiej stronie
usłyszałem spanikowany głos Belga. – Czyś ty rozum postradał?!
Robiłeś te zakupy w kopalni, albo w miejscu, gdzie nie ma zasięgu?!
–
Zostawiłem telefon w samochodzie! Mów,
o co chodzi! – zażądałem włączając się do ulicznego ruchu.
Zatłoczony Londyn, korki… Nic nowego!
–
Rosie zaczęła rodzić! – krzyknął
do mnie, przy okazji wrzeszcząc na Davida, by nie skręcał tak
gwałtownie. – Jedziemy do szpitala!
–
Co?! Jak to zaczęła rodzić?! –
pisnąłem dodając gazu.
–
Normalnie! Najwidoczniej maluchom
zachciało się wcześniej poznać świat!
–
Jak ona się czuje?
–
Stary, nie zadawaj tak idiotycznych
pytań!
–
Dlaczego? – zdziwiłem się. –
Wszystko w porządku?
–
Mówisz do ojca trójki dzieci! –
wrzasnął. – Kto wie, może niedługo czwórki, ale wierz mi na
słowo, nie zadawaj takich pytań!
–
Natacha jest w ciąży?! – zacisnąłem
dłonie na kierownicy czując, że kręci mi się w głowie od tych
wszystkich rewelacji.
–
Nie wiem, nie łap mnie za słówka,
tylko przyjeżdżaj, bo Rosie ma ochotę nas zabić!
–
Wcale się jej nie dziwię – mruknąłem.
– Postaram się być, jak najszybciej! – Zapewniłem rozłączając
się. Nie miałem pojęcia, jak przecisnę się przez zatłoczone
miasto, ale wiedziałem jedno. Musiałem być przy Rosie.
Niecałą
godzinę później, jak szalony wpadłem na szpitalny korytarz. David
siedział na krześle zielony na twarzy, Eden klepał go po ramieniu,
spanikowany John chodził tam i z powrotem, jedynie Toni trzymała
rękę na pulsie.
–
Urodziła już? – wysapałem omiatając
wzrokiem zgromadzone towarzystwo. – Dowieźliście ją żywą?
–
Oczywiście, że tak! – oburzył się
David.
–
Jeszcze nie urodziła – powiedziała
Toni obdarzając mnie zatroskanym spojrzeniem. Chwilowo odetchnąłem
z ulgą. Ale tylko chwilowo! Gdy minuty zamieniły się w godziny
pełne niepewności nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Oddałbym
wszystko, by wiedzieć, co się dzieje! Z chwilą, w której
usłyszałem otwierające się drzwi zamarłem.
–
Który z panów jest tatusiem? –
zapytała uśmiechnięta pielęgniarka.
–
Ja – odpowiedziałem słabo.
–
Gratuluję panu! Pani Rosie urodziła
przed chwilą dwa śliczne maluchy… Zarówno one, jak i mamusia
mają się dobrze – poinformowała mnie. Uszczęśliwiony David
wpadł w ramiona Edena, John zalał się łzami szukając
pocieszenia u żony. – Zapraszam za mną – Zwróciła się do
mnie, po drodze podając mi fartuch. Z emocji nie mogłem go na
siebie włożyć, ale z pomocą pielęgniarki udała mi się ta
sztuka. Delikatnie pchnąłem drzwi sali, w której leżała
Rosie. Widok, jaki zastałem momentalnie złapał mnie za serce. Moja
ukochana. Kobieta mojego życia. Moja Rosie trzymająca w ramionach
dwa maleństwa.
–
Rosie… – zacząłem podchodząc
bliżej. – Ja…
–
Wiem, co chcesz powiedzieć – posłała
mi zmęczony uśmiech. Zmęczony, ale szczęśliwy. – Chodź tutaj,
ktoś chce cię poznać – Zaśmiała się. Stanąłem obok jej
łóżka, a wzruszenie odebrało mi mowę. Bliźniaki. Córeczka i
synek. Moje dzieci. Nasze dzieci.
–
Jesteś moją bohaterką – szepnąłem
przez łzy. Pocałowałem ją w czoło, po czym nachyliłem się nad
maluchami, by im również skraść całusy. Rosie zrobiła mi
miejsce, bym usiadł obok niej. Objąłem ją ramieniem i razem,
urzeczeni wpatrywaliśmy się w nasze dzieci. – Są idealne –
Powiedziałem cicho.
–
Po takich rodzicach nie mogło być
inaczej – oznajmiła z powagą. Przyznałem jej rację. Zaczęliśmy
nowy rozdział w życiu. Ja i Rosie. Ja, Rosie oraz nasze dzieci.
Ariana i Philipp. My. Rodzina. Byłem spełniony, miałem wszystko…
***
Witam!
Mam nadzieję, że ten rozdział czytało Wam się równie przyjemnie, jak mi się go pisało :)
Szczęśliwego Nowego Roku! <3
Do napisania w 2019!
https://ukryte-pragnienie.blogspot.com/ zapraszam na prolog! :)
Pozdrawiam ;*