piątek, 28 grudnia 2018

Trzydziesty pierwszy

Londyn, 25.12.2019 r.

 Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy w znacznie większym gronie niż miało to miejsce w ubiegłym roku. Z Hiszpanii przylecieli rodzice Kepy oraz oczywiście Abi. Moja mama oraz Toni miały ręce pełne roboty, ale nie narzekały, tylko z radością pichciły tradycyjne potrawy. Kiedy chciałam pomóc zostałam odesłana z kwitkiem. Miałam nie wchodzić nikomu w drogę, ani nie pałętać się pod nogami. Siedziałam naburmuszona na kanapie myśląc, że do niczego się nie nadaję. Kepa stał nade mną niczym kat, za co nagradzałam go nieprzyjemnymi spojrzeniami. John oczywiście mu wtórował, bez tego nie byłby sobą.
Nie jestem obłożnie chora, pozwólcie mi coś zrobić! – jęknęłam czując smakowite aromaty napływające z kuchni.
Pozwalamy ci leżeć i odpoczywać – powiedział Kepa zachowując stoicki spokój. – Rosie, rodzisz za nieco ponad miesiąc, więc musisz się oszczędzać!
Oszczędzam się już od jakiegoś czasu! – prychnęłam. – Jesteście okropni – Oburzyłam się i założyłam ręce na piersi robiąc nadąsaną minę.
Czy Toni też była nie do wytrzymania, gdy poród zbliżał się wielkimi krokami? – Kepa skierował to pytanie do Johna, który pokiwał głową.
Nie przypominaj mi o tym, błagam! – parsknął. – Dostawałem po głowie za byle co! Gdy byłem w domu kazała mi wychodzić, gdy byłem poza domem wiecznie narzekała, że mnie nie ma… Dziękuję Bogu, że mam to już za sobą!
Jesteś okropny – stwierdziłam. – Ty też twierdząc, że jestem nie do wytrzymania! – Fuknęłam w stronę narzeczonego, który jedynie wzniósł oczy ku górze, zapewne prosząc o więcej cierpliwości. – Chcę już urodzić! – Stwierdziłam rozpaczliwie patrząc na swój wielki brzuch.
My też tego chcemy! Uwierz mi, my też tego chcemy, Rosie – mruknął Kepa, po czym ulotnił się z salonu zostawiając mnie w towarzystwie Johna.
Nic nie mów – uprzedziłam go widząc, że już otwiera usta, by podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami. – Pierwsze dwa tygodnie za tobą… Jak się czujesz panie trenerze? – Zapytałam czując poruszające się maleństwa.
Z początku myślałem, że sobie nie poradzę… Obawiałem się reakcji niektórych chłopaków, zwłaszcza tych, z którymi jeszcze nie tak dawno grałem, ale niepotrzebnie. Przyjęli tę wiadomość z uciechą, a po pierwszym treningu David i Eden zlali mnie i Franka szampanem, więc… Nie jest źle! – oznajmił dumnie gładząc mój brzuch. – Dają ci nieźle popalić, prawda?
Prawda – jęknęłam. – Ale już niedługo… Już niedługo będę mogła tulić je do piersi, co wynagrodzi mi wszystko – Stwierdziłam.
Ani się obejrzysz, a już nadejdzie ta chwila – pocałował mnie w czoło i wyszedł do jadalni, by w towarzystwie pozostałych domowników udekorować stół. Już niedługo…

 Po świątecznym obiedzie większość domowników kręciła głową, gdy moja mama proponowała deser. Ja jednak nie mogłam odmówić skosztowania jej wypieków, co spotkało się z rozbawionym wzrokiem Kepy. Wzruszyłam niewinne ramionami pałaszując kawałek ciasta. Omiotłam spojrzeniem moją rodzinę. Wszyscy byli szczęśliwi, wszyscy byli zdrowi, zadowoleni oraz pełni miłości. Uśmiechnęłam się pod nosem do moich myśli. Kochałam tych ludzi bezgranicznie, a oni kochali mnie. Byłam szczęściarą, bo posiadałam ich wszystkich, bo wszyscy byli blisko. Święta Bożego Narodzenia to magiczny i piękny czas. Popatrzyłam na pięknie przystrojoną choinkę oraz na nierozpakowane jeszcze prezenty. Popatrzyłam na śnieg, który delikatnie prószył na zewnątrz. Popatrzyłam na kominek, w którym wesoło trzaskały płomienie. Popatrzyłam na Kepę, na Johna, Toni, moich rodziców, na Abi, na rodziców Kepy i wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. Ogarnęło mnie uczucie ciepła oraz bezpieczeństwa. Rodzina. Jedno słowo oznaczające tak wiele. Ja, Kepa i nasze maluchy…
Rosie, to prawda, że Emerson rozstał się ze swoją dziewczyną? – spytała Abi siadając obok mnie i nakładając sobie na talerz porcję słodkości.
Prawda – potwierdziłam upijając łyk soku. – A czemu pytasz? – Uniosłam jedną brew ku górze patrząc na nią uważnie.
Tak tylko – niedbale wzruszyła ramionami. Zauważyłam, jak próbuje ukryć rumieńce, które pojawiły się na jej policzkach.
Podoba ci się?! – pisnęłam.
Co? Och, może tylko troszkę – odpowiedziała zawstydzona. – Ale to bez znaczenia, bo Kepa i tak nigdy na to nie pozwoli…
Kepa nie ma nic do gadania!
W jakiej sprawie? – zainteresował się znikąd pojawiając się obok nas. – Spowiadać się!
Ani mi się śni – prychnęła Abi, a Kepa posłał jej srogie spojrzenie. Parsknęłam śmiechem przypominając sobie wzrok Johna, kiedy nas nakrył. – Dobrze, podoba mi się twój kolega – Powiedziała w końcu spuszczając głowę. Pogłaskałam ją po włosach dodając jej otuchy.
Który? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Emerson – wyszeptała bawiąc się swoimi dłońmi.
Emerson?! – Kepa zbladł w jednej chwili. – Ani mi się śni!
Kochanie, naprawdę nie masz w tej sprawie nic do gadania – oznajmiłam słodko.
Jak to nie mam? – oburzył się.
Normalnie! Śmiałeś się z Johna, a teraz zachowujesz się tak, jak on! – stwierdziłam fakt oczywisty.
Abi jest moją młodszą siostrzyczką!
Jestem już dorosła!
Coś cię z nim łączyło! Całowałaś się z nim! – wybuchnął.
Ty sypiałeś z Andreą, więc się nie wypowiadaj – wytknęłam mu język świętując zwycięstwo. Kepa fuknął coś pod nosem, po czym poszedł do bliźniaków. – Już masz jego błogosławieństwo – Wyszczerzyłam się do Abi.
Cudownie mieć cię w rodzinie!

Londyn, 09.02.2020 r.

 Zostałam odholowana do mieszkania Davida, bo Kepie zachciało się robić zakupy. Do porodu został tydzień, więc nie było mowy o tym, by zostawił mnie samą. Zresztą już od miesiąca nie odstępował mnie na krok chodząc za mną jak cień. Dobrze, że z toalety mogłam korzystać samodzielnie!
Jak się miewa słonica i jej małe słoniątka? – tymi słowami przywitał mnie mój przyjaciel. Zgrzytnęłam zębami wchodząc do środka. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że Kepa powstrzymuje wybuch śmiechu. – Tylko żartowałem!
Nie wierzę w twoje żarty! – odkrzyknęłam dostrzegając krzątającego się w kuchni Edena. – Wy dwaj razem? Jak ja mam to przeżyć? – Załamałam ręce z trudem siadając na krześle barowym.
Co tak skrzypnęło?! – zainteresował się Luiz wchodząc do pomieszczenia. – Ach, już myślałem, że coś złamałaś!
Hej! To, że mam ogromny brzuch i że trochę przytyłam nie upoważnia cię do nabijania się ze mnie! – powiedziałam chwytając w dłoń banana.
Widzę, że cierpisz na brak seksu – Eden otaksował spojrzeniem mnie i trzymany przeze mnie owoc.
Eden! – warknęłam odkładając banana do miski. – Jak Natacha z tobą wytrzymuje?
Ona nie może wytrzymać beze mnie! – odparł dumnie.
Powątpiewam – mruknęłam pod nosem. – Mam nadzieję, że Kepa szybko upora się z tymi zakupami… Nie chcę tutaj zwariować! – Oznajmiłam czując skurcz. Zmarszczyłam brwi, ale zbagatelizowałam to. David wdał się w jakąś bezsensowną wymianę zdań z Edenem, a ja poszłam skorzystać z łazienki. Poczułam zaniepokojenie, gdy skurcze zaczęły się nasilać i pojawiać się z regularną częstotliwością. Ogarnęła mną panika, ale nie mogłam się jej poddać. – David, Eden! – Krzyknęłam łapiąc się za brzuch. Przybiegli wymieniając między sobą zatroskane spojrzenia.
Rosie… – zaczął niepewnie David. – Myślałem, że poszłaś do łazianki… Tymczasem chyba nie zdążyłaś z niej skorzystać, co nie? – Dopytał, a ja z trudem przełknęłam ślinę.
Ty imbecylu! – Eden zdzielił go po głowie. W innych okolicznościach parsknęłabym śmiechem, ale w tym momencie do śmiechu było mi bardzo daleko. – Rosie rodzi! Wody jej odeszły!
Co… Ale jak to?! Jak to rodzi?! – pisnął Brazylijczyk. – Gdzie jest Kepa?! Czy on pojechał robić te zakupy na drugi koniec Londynu?! – Zaczął panikować.
Po prostu zabierzcie mnie do szpitala i zadzwońcie po niego! Błagam, ja naprawdę zaczęłam rodzić! – krzyknęłam, by dać im do zrozumienia, że sprawa jest niezwykle poważna. Pierwszy oprzytomniał David. Wziął mnie na ręce stękając głośno. Nie wiem, jakim cudem zszedł ze mną po schodach i umieścił mnie w samochodzie. Eden biegł za nim wrzeszcząc do telefonu. Przymknęłam powieki oddychając miarowo. Kepa, gdzie jesteś?!

 Gwiżdżąc pod nosem wpakowałem zakupy do bagażnika. Wchodząc do samochodu zakląłem siarczyście widząc migający ekran telefonu. Dziesięć nieodebranych połączeń od Edena i piętnaście od Davida. Z ciężko bijącym sercem wybrałem numer tego pierwszego.
No nareszcie! – po drugiej stronie usłyszałem spanikowany głos Belga. – Czyś ty rozum postradał?! Robiłeś te zakupy w kopalni, albo w miejscu, gdzie nie ma zasięgu?!
Zostawiłem telefon w samochodzie! Mów, o co chodzi! – zażądałem włączając się do ulicznego ruchu. Zatłoczony Londyn, korki… Nic nowego!
Rosie zaczęła rodzić! – krzyknął do mnie, przy okazji wrzeszcząc na Davida, by nie skręcał tak gwałtownie. – Jedziemy do szpitala!
Co?! Jak to zaczęła rodzić?! – pisnąłem dodając gazu.
Normalnie! Najwidoczniej maluchom zachciało się wcześniej poznać świat!
Jak ona się czuje?
Stary, nie zadawaj tak idiotycznych pytań!
Dlaczego? – zdziwiłem się. – Wszystko w porządku?
Mówisz do ojca trójki dzieci! – wrzasnął. – Kto wie, może niedługo czwórki, ale wierz mi na słowo, nie zadawaj takich pytań!
Natacha jest w ciąży?! – zacisnąłem dłonie na kierownicy czując, że kręci mi się w głowie od tych wszystkich rewelacji.
Nie wiem, nie łap mnie za słówka, tylko przyjeżdżaj, bo Rosie ma ochotę nas zabić!
Wcale się jej nie dziwię – mruknąłem. – Postaram się być, jak najszybciej! – Zapewniłem rozłączając się. Nie miałem pojęcia, jak przecisnę się przez zatłoczone miasto, ale wiedziałem jedno. Musiałem być przy Rosie.

 Niecałą godzinę później, jak szalony wpadłem na szpitalny korytarz. David siedział na krześle zielony na twarzy, Eden klepał go po ramieniu, spanikowany John chodził tam i z powrotem, jedynie Toni trzymała rękę na pulsie.
Urodziła już? – wysapałem omiatając wzrokiem zgromadzone towarzystwo. – Dowieźliście ją żywą?
Oczywiście, że tak! – oburzył się David.
Jeszcze nie urodziła – powiedziała Toni obdarzając mnie zatroskanym spojrzeniem. Chwilowo odetchnąłem z ulgą. Ale tylko chwilowo! Gdy minuty zamieniły się w godziny pełne niepewności nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Oddałbym wszystko, by wiedzieć, co się dzieje! Z chwilą, w której usłyszałem otwierające się drzwi zamarłem.
Który z panów jest tatusiem? – zapytała uśmiechnięta pielęgniarka.
Ja – odpowiedziałem słabo.
Gratuluję panu! Pani Rosie urodziła przed chwilą dwa śliczne maluchy… Zarówno one, jak i mamusia mają się dobrze – poinformowała mnie. Uszczęśliwiony David wpadł w ramiona Edena, John zalał się łzami szukając pocieszenia u żony. – Zapraszam za mną – Zwróciła się do mnie, po drodze podając mi fartuch. Z emocji nie mogłem go na siebie włożyć, ale z pomocą pielęgniarki udała mi się ta sztuka. Delikatnie pchnąłem drzwi sali, w której leżała Rosie. Widok, jaki zastałem momentalnie złapał mnie za serce. Moja ukochana. Kobieta mojego życia. Moja Rosie trzymająca w ramionach dwa maleństwa.
Rosie… – zacząłem podchodząc bliżej. – Ja…
Wiem, co chcesz powiedzieć – posłała mi zmęczony uśmiech. Zmęczony, ale szczęśliwy. – Chodź tutaj, ktoś chce cię poznać – Zaśmiała się. Stanąłem obok jej łóżka, a wzruszenie odebrało mi mowę. Bliźniaki. Córeczka i synek. Moje dzieci. Nasze dzieci.
Jesteś moją bohaterką – szepnąłem przez łzy. Pocałowałem ją w czoło, po czym nachyliłem się nad maluchami, by im również skraść całusy. Rosie zrobiła mi miejsce, bym usiadł obok niej. Objąłem ją ramieniem i razem, urzeczeni wpatrywaliśmy się w nasze dzieci. – Są idealne – Powiedziałem cicho.
Po takich rodzicach nie mogło być inaczej – oznajmiła z powagą. Przyznałem jej rację. Zaczęliśmy nowy rozdział w życiu. Ja i Rosie. Ja, Rosie oraz nasze dzieci. Ariana i Philipp. My. Rodzina. Byłem spełniony, miałem wszystko…


***

Witam!

Mam nadzieję, że ten rozdział czytało Wam się równie przyjemnie, jak mi się go pisało :) 

Szczęśliwego Nowego Roku! <3 



Do napisania w 2019! 

https://ukryte-pragnienie.blogspot.com/ zapraszam na prolog! :) 

Pozdrawiam ;* 

niedziela, 23 grudnia 2018

Trzydziesty

Londyn, 07.12.2019 r.

 Z markotną miną wpatrywałam się w towarzystwo, które John zaprosił na swoją imprezę urodzinową. Jęknęłam bezgłośnie, gdy niezawodny David wcisnął mi do ręki szklankę z sokiem pomarańczowym.
Wypchaj się z tym soczkiem – syknęłam. – Torturujecie mnie! Urządzacie karaoke, dzikie tańce, wyjecie, jakby obdzierano was ze skóry, a ja… A ja biedna mam to przetrwać na trzeźwo?! – Oburzyłam się.
Nikt ci nie kazał zachodzić w ciążę – odparł mrugając do mnie. Trzepnęłam go w głowę na tyle mocno, na ile mogłam sobie pozwolić.
To wina Kepy – mruknęłam wbijając w ukochanego oskarżycielskie spojrzenie.
Co jest moją winą? – zapytał podchodząc do mnie. Podchodząc… Chwiejąc się! – Nie patrz tak na mnie, to John mnie tak urządził!
Nieprawda! – krzyknął mój stuknięty braciszek. – Nie wlewałem ci alkoholu do gardła na siłę!
To raczej Kepa wlewał coś do gardła Ros… – zaczął Eden, a ja zakrztusiłam się pitym właśnie sokiem. – Wtedy też się tak krztusisz? – Poruszył charakterystycznie brwiami, a ja miałam ochotę eksplodować.
Czy z łaski swojej możesz przestać interesować się moim życiem seksualnym? – spytałam słodko, z trudem wstając z kanapy.
Wszystko w porządku? – zainteresował się mój narzeczony. W kąciku jego ust czaił się diaboliczny uśmieszek. Doskonale wiedziałam, o czym teraz myśli!
Tak – odparłam siląc się na spokój. – Idę poszukać sobie normalniejszego towarzystwa – Prychnęłam zmierzając w stronę Toni oraz Christine, które znęcały się nad Frankiem próbując wyciągnąć z niego jakiekolwiek informacje.
Nic wam nie powiem – szedł w zaparte. – John też nie piśnie ani słówka, prawda przyjacielu?! – Zawołał, a ja spojrzałam na przyjaciółki zdegustowana.
Zalali się w trupa, nie ma co na nich liczyć – westchnęła pani Lampard. – Przydałby ci się teraz alkohol, prawda?
Nawet nie wiesz, jak bardzo! – jęknęłam łapiąc się za brzuch. Skrzywiłam się nieznacznie myśląc, że nie zostanie to przez nikogo zauważone, ale nie doceniłam Toni i jej sokolego wzroku. – Wszystko w porządku! – Uspokoiłam ją. – Po prostu… Maluchy za bardzo szaleją – Wyjaśniłam.
Chcesz odpocząć? Położyć się? – spytała z troską, a ja twierdząco pokiwałam głową. – Bez obaw, nie powiem nic Kepie – Dodała widząc moje spojrzenie. – Zresztą… Jest w takim stanie, że jego obecność w niczym ci nie pomoże.
Oni wszyscy są w takim stanie! – powiedziałam bezgłośnie wchodząc do swojego pokoju w domu brata. – Ale przynajmniej ponabijam się jutro z Kepy i z jego kaca – Zaśmiałam się na samą myśl. Christine i Toni popatrzyły po sobie porozumiewawczo, po czym zostawiły mnie samą. Myślałam, że przez hałas panujący na dole nie zasnę, ale zapadłam w sen, gdy tylko moja głowa dotknęła miękkiej poduszki. Zdecydowanie tego potrzebowałam…

Londyn, 11.12.2019 r.

 Ze względu na lekkie ciążowe dolegliwości zdecydowałam, że dzisiejszy mecz Ligi Mistrzów pomiędzy Chelsea a Valencią obejrzę w domu. Przeczuwałam, że nie będzie to łatwe spotkanie. Ba! To było spotkanie o wszystko. Niebiescy po pierwszym wygranym meczu, jednym remisie oraz trzech porażkach z rzędu znacznie skomplikowali sobie sytuację w grupie. Wierzyłam w nich. Wierzyłam, że są w stanie odnieść zwycięstwo i awansować dalej. Wiedziałam, jak ważne jest to dla nich wszystkich, dla Kepy… Usadowiłam się wygodnie na kanapie, tak by wielki brzuch nie zasłaniał mi telewizora i w skupieniu wysłuchałam hymnu Champions League, który rozbrzmiał na Stamford Bridge. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy sędzia gwizdnął po raz pierwszy. Wstąpiła we mnie nadzieja, że wszystko ułoży się po naszej myśli, gdy Niebiescy od początku przejęli kontrolę nad piłką. A, gdy strzelili gola nie posiadałam się z radości. Przecież jeszcze nic nie jest stracone, wszystko może się wydarzyć… I wydarzyło się. Parę minut przed końcem pierwszej połowy spotkania goście doprowadzili do wyrównania. Jęknęłam bezgłośnie obserwując Kepę, który bezradnie wyciągnął piłkę z siatki. Czułam jego złość, wiedziałam, jak wysokie stawia sobie cele, wiedziałam, że chce być najlepszy w swoim fachu. Przymknęłam powieki głaszcząc się po brzuchu. Bliźniaki wyczuwając mój dotyk zaczęły się rozpychać walcząc o dominację.
Jeśli to ma pomóc w odniesieniu zwycięstwa, to możecie kopać mnie z całych sił – powiedziałam cicho obserwując piłkarzy wchodzących na murawę. Drugą połowę czas zacząć! Starałam się oddychać miarowo, tak jak uczyli mnie w szkole rodzenia, jednak widząc to, co się dzieje nie byłam w stanie zapanować nad przyspieszonym oddechem oraz emocjami, które mną targały. Druga połowa zupełnie nie przypominała tej pierwszej. Piłkarze Chelsea jakby zapadali się w sobie. Nie atakowali, tylko cofali się z piłką. Wyglądali tak, jakby stracili całkowitą nadzieję, tak jakby się poddali. Z przerażeniem patrzyłam, jak Kepa w odstępie niecałych piętnastu minut puścił trzy gole. Serce biło mi niesłychanie szybko, miałam wrażenie, że tłucze mi się o żebra, jakby protestowało, jakby chciało wyrazić swój sprzeciw. Zaklęłam siarczyście pod nosem słysząc ostatni gwizdek sędziego. Piłkarze Valencii zaczęli skakać po sobie celebrując awans do rundy pucharowej. Natomiast Niebiescy… Żal było na nich patrzeć! Spoglądali po sobie niepewnie, nie rozumiejąc, co właśnie się stało. Moje spojrzenie powędrowało w kierunku Kepy. Stał z rękami na biodrach. Pustym wzrokiem wpatrywał się w kolegów oraz w kibiców, którzy opuszczali stadion. Po chwili zwiesił głowę i udał się do szatni. Starłam łzę, która spłynęła mi po policzku. Do cholery jasnej, nie tak to miało wyglądać!

 Czekałam na Kepę wpatrując się w sufit. Próbowałam zasnąć, ale niepokój o jego stan skutecznie mi to uniemożliwił. Przekręcałam się z boku na bok, co chwilę dotykając brzucha, tak jakby miało mi to przynieść jakiekolwiek ukojenie. W końcu, gdy wskazówki zegara ukazały północ usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Przełknęłam głośno ślinę czekając na dalszy rozwój sytuacji. Kepa wszedł do sypialni najciszej, jak potrafił.
Nie śpię – oznajmiłam zapalając lampkę. – Czekałam na ciebie – Westchnęłam.
Niepotrzebnie – uciął siadając na łóżku. – Chcesz się zadawać z takim nieudacznikiem, jak ja? – Parsknął nie patrząc na mnie.
Kepa, co ty mówisz? – wyjąkałam zaskoczona. – Przecież to nie twoja wina!
Puściłem cztery gole, więc jest to moja wina! – wybuchnął. Przetrwałam ten atak lekko dotykając jego ramienia. – Zostaw mnie, proszę! – Jęknął.
Nie zostawię cię, bo nie tego potrzebujesz w tej chwili – powiedziałam stanowczo. – Kepa, spójrz na mnie – Poprosiłam łagodnie.
Nie wiesz, czego potrzebuję – warknął. Po kilku sekundach zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. – Przepraszam, Rosie, jestem taki beznadziejny!
Kepa… – zaczęłam zmuszając go, by na mnie spojrzał. Jego oczy były zaczerwienione. Zabolało mnie serce. Zabolała mnie dusza. – Kepa…
Nic nie mów – uciął wychodząc z sypialni. Westchnęłam ciężko opadając na poduszki. To będzie długa i nieprzespana noc…

Londyn, 12.12.2019 r.

 Po przebudzeniu odruchowo spojrzałam na miejsce obok. Było puste. Jęknęłam sięgając po telefon znajdujący się na szafce, by sprawdzić godzinę. Kilka minut po dziewiątej. Westchnęłam uruchamiając internet, aby przeczytać najnowsze informacje. Zbladłam w jednej sekundzie. „Maurizio Sarri zwolniony z funkcji trenera The Blues!” Wyskoczyłam z łóżka, jakby się paliło. Znalazłam Kepę w salonie. Siedział skulony na kanapie obracając telefon w dłoni.
Już wiesz? – zapytał cicho, a ja pokiwałam głową. – To też moja wina!
Kochanie, co ty wygadujesz? Wczorajsza przegrana to przegrana całej drużyny, nie tylko twoja! Nie możesz się również obwiniać o zwolnienie Maurizio, bo to kompletny absurd!
Gdybyśmy wygrali, gdybym nie przepuścił czterech goli, to zachowałby posadę!
Ale stało się inaczej. Kepa, posłuchaj mnie… – zaczęłam siadając obok niego. – To właśnie jest polityka Chelsea. To jest polityka Romana. Gdy widzi, że coś jest nie tak, gdy widzi odpadnięcie z Ligi Mistrzów w takim stylu, to od razu przechodzi do działania nie patrząc na konsekwencje. W tamtym sezonie wygraliście Mistrzostwo Anglii oraz Ligę Europy, więc jego apetyt znacznie się zwiększył, ale w tym sezonie nic nie idzie po jego myśli. Zdecydował się zwolnić Maurizio, bo to tak bardzo w jego stylu. Darzę go sympatią oraz wielkim szacunkiem, ale czasami nie rozumiem jego decyzji. Pamiętasz, co stało się z Roberto? Jako pierwszy wygrał z Chelsea Ligę Mistrzów, Roman go ubóstwiał, bo w końcu dał mu upragnione trofeum, a gdy rok później Chelsea pod jego dowodzeniem odpadła w fazie grupowej, tak jak wy teraz, nie wahał się ani chwili. Zwolnił go. – Powiedziałam oddychając z trudem. – Nie obwiniaj się, proszę cię!
Jestem beznadziejny – brnął w zaparte. – Okej, może to nie moja wina, tylko wynik całej drużyny, jednak dałem sobie wbić cztery gole! Jak mam stać się jednym z najlepszych popełniając tak rażące błędy?
Kepa – szepnęłam przytulając się do jego dłoni. – Jesteś jeszcze młodym bramkarzem, ciągle się rozwijasz, uczysz się… Jestem przekonana, że pewnego dnia staniesz się legendą tego klubu, tak samo jak Petr… Jestem pewna, że staniesz się legendą, tak jak twój idol Iker… Tylko nie możesz się załamywać, jasne? – Spojrzałam na niego srogo, a on pokiwał głową. – Ufasz mi?
Ufam ci, Rosie i dziękuję ci – powiedział cicho obejmując mnie. Wplątałam dłonie w jego włosy delikatnie je czochrając. – Jesteś najwspanialsza!

 – Musimy wam coś powiedzieć – oznajmił John wskazując na siebie i na Franka. Razem z Toni, Christine oraz Kepą popatrzyliśmy na nich wyczekująco. Siedzieliśmy w salonie, w domu mojego braciszka, a ci dwaj stali nad nami z założonymi rękami.
Czyżby wielka tajemnica w końcu miała wyjść na jaw? – mruknęła Toni głaszcząc mnie po brzuchu. Uśmiechnęłam się na ten gest.
Tak – odparł Frank. – John, może ty zaczniesz? – Zaproponował patrząc na swojego przyjaciela. Mój braciszek przejął pałeczkę. Co tu się dzieje?!
Zdaję sobie sprawę, że wszyscy ostatnio zauważyli nasze dziwne zachowanie… Lecz był ku temu powód. Jestem… A w zasadzie byłem do dzisiejszego poranka asystentem trenera Aston Villi. Tak samo, jak Frank do dzisiejszego poranka był trenerem Derby…
Byliście? Nic z tego nie rozumiem – Christine posłała im zdezorientowane spojrzenie przytulając Patricię do piersi.
Od paru miesięcy, w tajemnicy, przygotowywałem się do objęcia, kiedyś w przyszłości posady trenera… – kontynuował John, a ja uchyliłam usta.
Nie! – pisnęłam, czując do czego zmierza. Pozostali spojrzeli na mnie zdziwieni.
Tak – powiedział Frank uśmiechając się szeroko.
Robiłem dodatkowe kursy, jednak nie przypuszczałem, że szansa objęcia tak wielkiego klubu pojawi się tak szybko…
O Boże – wyrwało się Kepie, do którego dotarło, co zamierzał powiedzieć John.
Roman powiadomił nas dziś rano o zwolnieniu Maurizio… I zaproponował nam, mi i Frankowi posady… Mi, jako pierwszego trenera. Frankowi, jako mojego asystenta. Nie wahaliśmy się ani chwili. Tak więc…
Zostałeś trenerem Chelsea! – wybuchła Toni łapiąc się za serce. Christine zareagowała podobnie wpatrując się z niedowierzaniem w swojego męża.
Tak, zostałem trenerem Chelsea – potwierdził John spoglądając na nas uważnie. Toni rzuciła mu się na szyję, ja pisnęłam z radości, a Kepa zbladł. Nie mógł wydusić z siebie słowa, za co go nie winiłam. W końcu nie codziennie dowiaduje się, że jego przyszły szwagier, wujek jego dzieci będzie również jego trenerem. Do spółki z Frankiem.
Jestem w szoku – przyznał po paru minutach głębokiej zadumy. Parsknęłam śmiechem widząc jego minę. Frank przyniósł z kuchni szampana specjalnie zakupionego na tę okazję. John wcisnął mi do ręki szklankę z sokiem. Zgrzytnęłam zębami.
Gratuluję wam! – pisnęła Christine racząc się trunkiem. Po chwili wraz z córeczką tonęła w objęciach Franka. 
Tak, tak, ja również! – oznajmił Kepa. – Pewnie nie mam co liczyć na taryfę ulgową?
Nigdy w życiu – parsknął John, a ja uderzyłam go w ramię. – Żartuję, żartuję! Wyobrażacie sobie miny innych, gdy się dowiedzą? – Rozmarzył się.
Na pewno będą wniebowzięci! – prychnął pod nosem mój narzeczony. – Tak jak ja, oczywiście!
Pogłaskałam go po głowie dodając mu otuchy, po czym spojrzałam na Johna i Franka.
I poczułam cholerną dumę. Czułam, że nadchodzi początek czegoś nowego. Czegoś dobrego. Posłałam bratu uśmiech ocierając łzę. Odwzajemnił go nie mówiąc nic więcej. Rozumieliśmy się bez słów. A słowa w takiej chwili były zbędne…


***

Witam!

Zaskoczyłam? :D Mam wielką nadzieję, że tak! ^^ 

Wesołych Świąt, Kochane! <3 


(Ja bym nie pogardziła takim prezentem od Kepy hihi ^^ <3) 

Pozdrawiam ;* 

niedziela, 16 grudnia 2018

Dwudziesty dziewiąty

Hiszpania, Ondarroa, 03.10.2019 r.

 – Wszystkiego najlepszego, kochanie! – krzyknęła mama Kepy wchodząc do salonu z tortem w rękach. – Niech się spełnią twoje marzenia! – Dodała odstawiając ciasto na stolik.
Moje marzenia już się spełniły… – powiedział spoglądając na mnie i na mój już sporych rozmiarów brzuch. – Chociaż… Nie wszystkie, więc niech będzie – Mówiąc to zdmuchnął dwadzieścia pięć kolorowych świeczek.
Jesteś już tak stary, że to aż nieprzyzwoite – oznajmiła Abi, a jej starszy brat spiorunował ją wzrokiem. Sama parsknęłam śmiechem, wygodnie moszcząc się na kanapie.
Nie śmiej się ze mnie, sama będziesz mieć tyle lat za nieco ponad miesiąc! – zwrócił się do mnie, a ja w odpowiedzi wystawiłam mu język.
Braciszku… Kobietom nie wypomina się wieku! – prychnęła Abi, siadając obok mnie i podając mi talerzyk z kawałkiem pysznego tortu.
Dziękuję! – uśmiechnęłam się do niej szeroko i zaczęłam pałaszować deser.
Aż ci się uszy trzęsą – powiedział kpiąco Hiszpan. – Ale masz rację, jedz, niczego sobie nie odmawiaj… W końcu wyglądasz, jak mały uroczy słonik…
Kepa! – krzyknęłam oburzona, a mój sprzymierzeniec, czyli Abi rzuciła w niego poduszką. – Nie zapędzaj się!
Tylko żartowałem! – niewinnie uniósł ręce do góry.
Synu… Nie żartuj sobie tak z ciężarnej kobiety – zwrócił się do niego pan Peio. – I nie zapominaj o tym, że Rosie nosi pod sercem bliźniaki!
Uwierz mi, tato… Nigdy o tym nie zapomnę, John chwali się tym na prawo i lewo – mruknął, a ja chcąc nie chcąc przyznałam mu rację. – Ale Abi! Korzystając z tego, że jesteśmy tu wszyscy razem, oficjalnie chcielibyśmy cię poprosić, abyś została mamą chrzestną naszej małej księżniczki – Kepa zwrócił się do siostry, a ona uradowana klasnęła w dłonie. Posłałam jej uśmiech, który odwzajemniła. Po chwili jednak mocno nas wyściskała dziękując po tysiąckroć.
A kto będzie tatą chrzestnym? – spytała, a pani María spojrzała na nią srogo. – Tak tylko pytam!
David – odpowiedział jej Kepa. – A dlaczego pytasz? – Przyjrzał się jej uważnie.
Tak tylko… – wzruszyła ramionami. – Myślałam, że może ten przystojny Włoch… Emerson! – Rozmarzyła się, a ja nie wytrzymałam i spostrzegłszy minę Kepy parsknęłam głośnym śmiechem.
Po moim trupie! – zagrzmiał siadając obok mnie. Abi spojrzała na niego zdziwiona, ale nie powiedziała nic więcej. – Jak się czujesz? – Zapytał gładząc mój zaokrąglony brzuch. – Jak się czujecie? – Poprawił się szybko, a ja zmierzwiłam mu włosy.
Najcudowniej na świecie – odparłam, patrząc na jego bliskich. To była prawda. Czułam się tutaj, jak w domu, pan Peio i pani María traktowali mnie, jak członka rodziny… Nie mogło być lepiej. – Te urodziny znacznie różnią się od tych zeszłorocznych, ale…
Są zdecydowanie lepsze… Bo mam ciebie. I dzieci – szepnął, nachylając się, by pocałować mój brzuch. Tym gestem spowodował najszczerszy uśmiech w moim życiu…

Londyn, 10.10.2019 r.

 Leniwie otworzyłam powieki, gdy promienie słoneczne wpadły do sypialni przez odsłonięte rolety. Mruknęłam niezadowolona, przecierając zaspane oczy. Kiedy spostrzegłam, że Kepy nie ma obok, niechętnie wstałam z ciepłego łóżka wsuwając stopy w kapcie. Udałam się do kuchni, w której zastałam przygotowane śniadanie oraz karteczkę na lodówce z informacją, że już udał się na trening. Spojrzałam na zegarek odnotowując w myślach, że mam jeszcze trochę czasu do otworzenia kwiaciarni. Odruchowo sięgnęłam po kawę, jednak szybko odstawiłam pojemnik na miejsce. Lekarka kategorycznie zabroniła mi picia kawy, co przyjęłam niechętnie, ale zdrowie naszych maluszków było dla mnie najważniejsze. Zrobiłam sobie herbatę i zaczęłam delektować się jedzeniem zrobionym przez mojego narzeczonego. Narzeczonego, który za bardzo nie pochwalał faktu, że nadal pracuję. Nie przemawiały do niego tłumaczenia, że ciąża to nie choroba oraz to, że jeszcze czułam się na siłach, by wykonywać swoje obowiązki. Rozumiałam jego troskę, ale nie byłam stworzona do leżenia, jak kłoda w łóżku, gdy nie było to konieczne. Mój kochany braciszek wziął w tej sprawie stronę Kepy, co przyjęłam oburzeniem. Na szczęście miałam u swego boku Toni, która od czasu do czasu towarzyszyła mi i umilała czas w kwiaciarni. Chociaż na nią mogłam liczyć! Po pół godzinie weszłam do miejsca mojej pracy, a bratowa zjawiła się niedługo później.
Zwariuję z Johnem, zwariuję! – powiedziała na wstępie, opadając ciężko na fotel. – Inaczej… On zwariował!
Co tym razem? – zapytałam przypinając sobie plakietkę z imieniem do koszuli. – Nadal nie chce wyjawić, co knuje wraz z Frankiem?
Oczywiście, że nie! – parsknęła. – Robi się coraz gorszy!
Da się? – prychnęłam robiąc jej kawę. – Nie mam zielonego pojęcia, co oni znów wymyślili…
Z ich pomysłów nigdy nie wychodziło nic dobrego, więc… – westchnęła. – Christine dostaje szału z Frankiem i absolutnie się jej nie dziwię!
Może niedługo się dowiemy, co tym razem wpadło im do główek – mruknęłam.
Oby! – wyraziła nadzieję. – Czasami mam go dość!
Tylko czasami? – zdziwiłam się, a ona zaśmiała się głośno. – Ja mam dość kazań jego i Kepy odnośnie tego, że nie powinnam już pracować… Ileż można słuchać tego samego?
Po prostu… Nie przejmujmy się naszymi facetami. Nie warto! – zawołała upijając łyk kawy. Przyznałam jej rację, szykując bukiet dla klienta.
Termin mam dopiero na luty, więc dopóki czas pozwoli, dopóty będę pracować – oznajmiłam.
I takie podejście do sprawy mi się podoba!

Londyn, 09.11.2019 r.

 Tegoroczne urodziny świętowałam w gronie najbliższych, ze względu na jutrzejszy, wyjazdowy mecz Chelsea. David i Eden zgodnie stwierdzili, że picie przed podróżą oraz ważnym spotkaniem nie skończyłoby się dla nich dobrze, na co zareagowałam zdziwieniem. Zastanawiałam się, kto ich podmienił, bowiem nigdy nie zwracali uwagi na takie szczegóły.
Po prostu oszczędzają siły na moją imprezę urodzinową – powiedział John, gdy skończył jeść pierwszy kawałek tortu.
Twoje urodziny są za miesiąc – przypomniałam gładząc się po brzuchu. Szósty miesiąc dawał mi w kość, ale nie narzekałam. Maluchom najwyraźniej podobało się w środku, bo nie raz, nie dwa dawały upust swojej radości wymierzając mi mocne kopniaki. Ale cudownie było czuć ich ruchy, obserwować, jak rosną, jak się rozwijają… Nie mogłam się doczekać momentu, w którym po raz pierwszy wezmę je w swoje ramiona…
Wiem – mruknął. – Ale to będzie wielka chwila!
Oczywiście, mężusiu – Toni pocałowała go w policzek. – W końcu nie codziennie kończy się trzydzieści dziewięć lat – Dodała słodko, a Kepa parsknął śmiechem.
Stary, ale wciąż jary! – mówiąc to wypiął dumnie pierś do przodu, a ja zażenowana zakryłam twarz w dłoniach.
Powiedz lepiej, co knujesz z Frankiem! – zarządziłam wymachując w jego stronę deserowym widelczykiem. – Nie idzie z wami wytrzymać!
Wszystko w swoim czasie! – oznajmił tajemniczo. – Nic wam nie powiem, choćbyście nie wiem, jak prosili!
Dobrze, już dobrze – wywróciłam oczami, wiedząc że i tak nic nie wskóram.
Strach się bać – mruknął pod nosem Kepa, a Toni w pełni go poparła.
Nie ma czego! – zapewnił John uśmiechając się szeroko. Wymieniłam z bratową zaniepokojone spojrzenia. Nie ma się czego bać? Otóż wcale nie byłam tego taka pewna…

 Późnym wieczorem leżałam wtulona w silne ramiona Kepy. Delektowałam się jego bliskością, zapachem, obecnością…
Myślałaś już nad imionami? – zapytał w pewnym momencie.
Myślałam… A ty?
Ja również, ale dla dziewczynki – powiedział. Spojrzałam na niego w oczekiwaniu, a on westchnął przeciągle odwlekając tę chwilę.
Kepa! – trąciłam go w ramię, tracąc cierpliwość.
Ariana Abigaíl – oznajmił. – Podoba ci się?
Oczywiście, że tak! – pisnęłam całując go w policzek. – Ja wymyśliłam imię dla chłopca i mam nadzieję, że tobie również się spodoba… – Zaczęłam, nerwowo przygryzając dolną wargę.
Rosie!
Philipp John – rzekłam. – Co ty na to?
Kepa uśmiechnął się szeroko, po czym podwinął swoją koszulkę, służącą mi za piżamę.
Cześć, Ariana, cześć Philipp… – szepnął całując mnie w sporych rozmiarów brzuch. Wzruszona otarłam łzę, która spłynęła mi po policzku. – Tu tatuś… Właśnie z mamusią wybraliśmy wam imiona i mamy nadzieję, że się wam spodobają – Dzieci chyba go usłyszały, bo poczułam mocne kopnięcie. – Rozumiem, że tak – Zaśmiał się. – Obiecuję wam, że nigdy was nie zawiodę, że zawsze będę przy was, cokolwiek by się nie działo… Obiecuję, że nigdy niczego nie będzie wam brakowało. Obiecuję, że zapewnię wam bezpieczeństwo i ochronę od pierwszych chwil… Obiecuję, że wraz z mamusią stworzymy wam prawdziwy dom. Że będziemy się wami opiekować, nie zważając na nic. Obiecuję, że będziemy wspaniałą rodziną. Trochę szaloną, ale… Wierzę, że nie będziecie mieć żadnego uszczerbku na psychice przez świrniętych wujków… Nie mogę się już doczekać, aż pojawicie się na świecie, nie mogę doczekać się chwili, w której wezmę was w ramiona i przytulę was do serca… – Mówił, a ja pociągnęłam nosem.
Kepa… – jęknęłam wzruszona. – Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego tatusia dla moich dzieci – Wychrypiałam gładząc jego policzek.
A ja nie mogłem sobie wymarzyć lepszej mamusi – odparł złączając nasze dłonie. Przytuliłam się do niego, będąc w pełni świadoma, że to właśnie w tych ramionach pragnę się budzić do końca świata…


***

Witam! 

W kolejnym rozdziale dowiecie się, co takiego knuje John wraz z Frankiem :) Mam nadzieję, że choć trochę Was zaskoczę haha :D 



(Z przymrużeniem oka ;))

Pozdrawiam ;* 

piątek, 7 grudnia 2018

Dwudziesty ósmy

Londyn, 10.08.2019 r.

 Po pierwszym wygranym przez Chelsea meczu w nowym sezonie Premier League, który obowiązkowo oglądałam z trybun Stamford Bridge poprosiłam Davida, aby po ogarnięciu się przyszedł do mnie i Kepy w odwiedziny. Zgodził się bez wahania, co przyjęłam ciepłym uśmiechem. Nie mogłam doczekać się jego reakcji, gdy dowie się o bliźniakach. Podejrzewałam, że może oszaleć ze szczęścia. Podzieliłam się z Kepą swoimi spostrzeżeniami, a on poparł mnie bez wahania.
Jeszcze rok temu błądziliśmy wokół siebie, a teraz… – zaczęłam przygotowując herbatę. – Teraz wszystko jest inaczej…
Inaczej i lepiej – Kepa położył dłonie na moim brzuchu i pogłaskał go z czułością. – Jesteśmy razem, kochamy się, niedługo zostaniemy rodzicami… Czy do szczęścia potrzeba nam czegoś więcej? – Zastanowił się, a ja odwróciłam się i pogłaskałam go po policzku.
Nie – zaśmiałam się obserwując wesołe iskierki w jego oczach. – Cóż, jesteśmy dla siebie stworzeni, więc ani myśl o tym, aby się ode mnie uwolnić! – Zagroziłam żartobliwie.
Zwariowałaś? – zdumiał się. – Jesteście moim największym szczęściem i nigdy was nie opuszczę – Powiedział doprowadzając do tego, że w moich oczach zaszkliły się łzy.
Nie czaruj już – pociągnęłam nosem. – Chyba David idzie – Mruknęłam usłyszawszy Brazylijczyka nucącego jakąś piosenkę na korytarzu.
Nie chyba, a raczej na pewno – parsknął Kepa i poszedł otworzyć mu drzwi. – Cześć, wchodź, dawno się nie widzieliśmy – Tymi słowami przywitał mojego przyjaciela, a on wszedł do środka zwabiony ciekawością.
No właśnie! – zagrzmiał. – Widziałem się z waszą dwójką na meczu, więc wnioskuję, że skoro nie powiedzieliście mi o, co chodzi wcześniej to…
To to naprawdę coś ważnego – dokończyłam za niego odstawiając na szklany stolik kubek z herbatą.
A, co? – mruknął mrużąc oczy. Spojrzałam na Kepę, a on ruchem głowy przekazał mi, abym wyjawiła Davidowi, o co chodzi.
Jestem w ciąży – uśmiechnęłam się szeroko obserwując jego reakcję. – Bliźniaczej – Dodałam po chwili, a on wpatrywał się w nas, jakby zobaczył ducha.
Naprawdę? – pisnął.
Naprawdę – potwierdziłam sięgając po zdjęcie USG. Wziął je ode mnie i zaczął oglądać z każdej możliwej strony.
Mój Boże! – wykrzyczał. – Moja mała dziewczynka… – Wychlipał, po czym w podskokach podbiegł do nas i wyściskał nas z całych sił. – Tak bardzo wam gratuluję!
Dziękujemy – powiedzieliśmy jednocześnie.
Ach, te wasze rodzinne geny! – westchnął wzruszony nadal spoglądając na zdjęcie. Po chwili spostrzegłam, że ociera łzę z policzka.
Rosaline… – szepnął Kepa. Pociągnął mnie za rękę i dał znak, bym na chwilę wyszła z nim z salonu. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale wykonałam zadanie. – Chciałabyś, aby David był tatą chrzestnym naszego drugiego dziecka? – Zapytał, a ja mimowolnie podskoczyłam w miejscu.
Marzę o tym – przyznałam.
Spójrz tylko na niego… – powiedział. – Miałaś rację mówiąc, że oszaleje ze szczęścia.
Ja zawsze mam rację! – oznajmiłam, po czym stanęłam twarzą twarz z przyjacielem. – David… – Zaczęłam. – Ja i Kepa chcielibyśmy cię poprosić o to, abyś został tatą chrzestnym jednego z dzieci… Zgodzisz się? – Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się szeroko.
Będę zaszczycony!

Londyn, 11.08.2019 r.

 – Chcecie mi powiedzieć, że zmajstrowaliście bliźniaki?! – wybuchnął Eden oglądając zdjęcie USG.
Tak, Eden dokładnie to chcemy ci powiedzieć – przytaknęłam, a Natacha parsknęła śmiechem.
Dwójka za jednym razem… No, no! – gwizdnął pod nosem, po czym uściskał nas mocno. – Gratulacje!
Dzięki, stary – Kepa wyszczerzył do niego swoje zęby. – Zadanie na przyszłość wykonane!
Mówisz, że na dwójce się zatrzymamy? – spytałam narzeczonego, a on lekko zbladł.
Tłumacz się! – Hazard zaśmiał się biorąc na ręce Samy’ego. – Co tam, młody? – Połaskotał go, a on zachichotał wesoło.
Co to? – spytał zaciekawiony wskazując paluszkiem na zdjęcie.
Dzieci – wyjaśnił Eden, a rozbawiona Natacha wywróciła oczami.
Wasze? – zdumiał się patrząc na swoich rodziców. Ukryłam twarz w dłoniach, aby nie wybuchnąć śmiechem. – Już nie będę najmłodszy? – Posmutniał w jednej chwili.
Och, nie! – Natacha zareagowała w samą porę. – Ty już na zawsze pozostaniesz najmłodszy – Oznajmiła głaszcząc jego blond włoski.
Nie mów hop!
Eden!
Jak dzieci – westchnęłam wyciągając ręce w kierunku Samy’ego. Podbiegł do mnie i mocno się przytulił. – To moje dzieci… Moje i wujcia Kepy – Wyjaśniłam mu.
Jesteś w ciąży?
Tak, skarbie – zaśmiałam się dając mu pstryczka w nos.
Ale fajowo! – krzyknął. – W końcu będę mógł się kimś opiekować!
Tak samo, jak rybką, którą podarowaliśmy ci na święta? – mruknął Eden, a zawstydzony Samy spuścił główkę. – Żartowałem, sam zapominałem jej nakarmić – Rzucił, a po chwili uchylił się przed ciosem żony.
Mam nadzieję, że po ślubie nie będziesz mnie tak traktować – Kepa wtulił twarz w moją szyję, a ja parsknęłam.
Nie daj mi do tego powodu – wyszczerzyłam się spoglądając na Edena, który wraz z synkiem uciekali przed Natachą. – Banda wariatów.
Zawsze i na zawsze!

Londyn, Stamford Bridge, 10.09.2019 r.

 Hymn Ligi Mistrzów rozbrzmiewający na Stamford Bridge zawsze budził we mnie emocje i powodował ciarki na całym moim ciele. Chelsea powróciła do tych elitarnych rozgrywek po roku przerwy. Po roku, w trakcie którego zdobyli Mistrzostwo Anglii oraz wygrali Ligę Europy. Niebiescy wrócili na właściwe tory i miałam ogromną nadzieję, że ich przygoda w tegorocznej edycji nie zakończy się przedwcześnie. Naszym dzisiejszym rywalem była włoska AS Roma. Groźny przeciwnik, ale wierzyłam w to, że pokonamy ich na własnym stadionie. Gdy sędzia gwizdnął po raz pierwszy całą uwagę skupiłam na meczu oraz na piłkarzach wykonujących między sobą imponujące podania. To było coś niesamowitego… Inna liga, inne emocje, inne doznania… Gra toczyła się od jednego rzutu rożnego do drugiego, jednak żadna ze stron nie była bliska oddania celnego strzału. Mimowolnie spojrzałam w kierunku bramki Kepy, dla którego był to debiut w Lidze Mistrzów. Byłam z niego dumna i cieszyłam się jego szczęściem, bowiem, jak nikt inny zasłużył na występ w tych rozgrywkach.
Jutro masz wizytę, prawda? – spytała w pewnym momencie siedząca obok mnie Toni.
Prawda – potwierdziłam odruchowo dotykając zaokrąglonego brzuszka. – Być może uda się już ustalić płeć – Uśmiechnęłam się. – Wiesz, że ci imbecyle… – Mówiąc to wskazałam ręką na biegających po boisku piłkarzy. – Założyli się pomiędzy sobą?
O co? – mruknęła bratowa, jakby nie chcąc poznać odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie.
O to, kogo ustrzelił Kepa… – wyjaśniłam bezradnie rozkładając ręce. – Najwięcej głosów jest za tym, że będzie parka – Oznajmiłam łapiąc się za serce, gdy Kepa w ostatniej chwili wybronił groźny strzał. Kibice nagrodzili go za to gromkimi brawami. Oczywiście dołączyłam do nich głośno skandując imię ukochanego.
Oni nigdy nie dorosną – Toni załamała ręce. – John twierdzi to samo… – Dodała po chwili, a ja zerknęłam na nią zdziwiona. – Twierdzi, że skoro nam urodziła się parka to w waszym przypadku nie może być inaczej.
Czasami się zastanawiam, skąd on się urwał – jęknęłam zrezygnowana. – Jest ode mnie starszy o całe czternaście lat, a zachowuje się, jak…
Nie kończ! – przerwała mi. – Ciesz się, że już z nim nie mieszkasz – Powiedziała, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem. – Ostatnio chodzi dziwnie tajemniczy i ciągle wydzwania do Franka… Nie mam pojęcia, co im strzeliło do głowy tym razem.
Zapewne nic dobrego – mruknęłam pod nosem, kiedy sędzia zakończył pierwszą połowę spotkania. – Christine nic nie wie?
Nie ma pojęcia… Cóż, najwyraźniej musimy poczekać, aż sami nam to wyjawią!
Strach się bać – zaśmiałam się, bowiem wiedziałam, do jakich pomysłów zdolny jest mój kochany braciszek. – Obiecaj, że jak tylko się dowiesz natychmiast powiesz mi, co jest grane!
Och, Rosie… A czy kiedykolwiek było inaczej? – poruszyła charakterystycznie brwiami, a ja przyznałam jej rację. Piętnaście minut przerwy zleciało, jak z bicza strzelił. Nim się zorientowałam rozpoczęła się druga połowa. Niebiescy od razu przejęli kontrolę nad rywalem, co w czterdziestej dziewiątej minucie zaowocowało bramką strzeloną przez Edena. Taki wynik utrzymał się do końca, a ja wraz z Toni oraz piłkarzami cieszyłam się z pierwszego odniesionego zwycięstwa. ‘Cause Chelsea, Chelsea is our name!

Londyn, 11.09.2019 r.

 Siedziałam zniecierpliwiona w poczekalni czekając na Kepę, który spóźniał się już o dobre dwadzieścia minut. Tupałam nogą przeglądając poradniki leżące na stoliku i zagłębiłam się w ich lekturze. Byłam niezmiernie ciekawa, czy już dziś poznamy płeć naszych maleństw. Miałam nadzieję, że tak się stanie, bowiem nie mogłam się już doczekać, aż wpadnę w szał zakupów.
Już jestem! – Kepa wyrósł obok mnie uśmiechając się przepraszająco. – Maurizio dostał jakiegoś szału, nie mam pojęcia, co w niego wstąpiło – Mruknął, a ja spojrzałam na niego zaciekawiona.
Może któryś z was go czymś zirytował – podsunęłam, po czym odłożyłam na miejsce czytaną gazetę. – Wcale by mnie to nie zdziwiło – Wyszczerzyłam się.
W sumie, może masz rację – westchnął. – Ale nie dał tego po sobie poznać…
Bo jest profesjonalistą i dokładnie wie, co robi – powiedziałam. – Denerwuję się – Przyznałam.
Hej, skarbie… Nie masz czym, naprawdę. Przecież wszystko jest dobrze. Jestem przekonany, że już za moment dowiemy się, kogo nosisz pod sercem – dodał mi otuchy, a ja spojrzałam na niego ckliwie. Po chwili z gabinetu wyszła lekarka zapraszając nas do środka. Kepa przepuścił mnie w drzwiach posyłając starszej kobiecie uśmiech. Odwzajemniła go studiując wyniki moich badań.
Wydaje się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku – rzekła zakładając okulary w drucianej oprawie. – Jestem pewna, że chcą państwo poznać płeć, więc zapraszam panią na fotel… Być może dopisze nam szczęście – Zaśmiała się. Wykonałam jej polecenie. Kepa stanął obok i ścisnął moją dłoń. Lekarka w skupieniu zaczęła wykonywać badanie, a mnie dopadło wzruszenie, gdy ujrzałam na monitorze nasze maleństwa. Spojrzałam na narzeczonego, w którego oczach tliły się łzy. – Proszę spojrzeć… Tutaj mamy dziewczynkę – Oznajmiła po chwili, a ja uśmiechnęłam się szeroko.
Moja mała księżniczka – szepnął Kepa, a ja pociągnęłam nosem.
A tutaj… Tak, to chłopczyk – dodała kobieta spoglądając na nas.
Parka! – ucieszyłam się, jak dziecko ocierając łzę z policzka. Kilka minut później, po zapisaniu się na kolejną wizytę opuściliśmy gabinet udając się na spacer do pobliskiego parku. Trzymaliśmy się za ręce ciesząc się swoją obecnością. – Czyli, kto wygrał zakład? – Zapytałam.
Azpi, David, Eden i Emerson – Kepa parsknął śmiechem, a ja wraz z nim. – Wydaje mi się, że David wspominał coś o imprezie… – Zaczął, a ja spojrzałam na niego przerażona.
To się nie skończy dobrze – mruknęłam pod nosem. – Ale niech świętują, należy im się! Swoją drogą… O, co oni się w ogóle założyli?
Nie wiem i zdecydowanie nie chcę wiedzieć – stwierdził z pełnym przekonaniem, a ja przyznałam mu rację. Niech się dzieje, co chce! – John zwariuje ze szczęścia, gdy mu o tym powiemy…
Och, tak! Będzie puszył się z dumy i jak znam życie będzie rozpowiadał o naszych fantastycznych genach. Krótko mówiąc… Dzień jak co dzień.
Jednak życie bez tego byłoby nudne – oznajmił dając mi buziaka w policzek.
Przeprowadzka do Londynu zdecydowanie wyszła ci na dobre – wyszeptałam wspinając się na palce, by sięgnąć jego ust.
Rosaline… To najlepsze, co mogło mnie spotkać w życiu… – mówiąc to złączył nasze usta w pocałunku. Wtuliłam się w niego mocno dziękując, że los postawił go na mojej drodze…


***

Witam! 

Z góry przepraszam za dwutygodniową przerwę, ale ostatnio nie wiedziałam, w co mam włożyć ręce... :) Osobiście jakoś niespecjalnie jestem zadowolona z tego rozdziału, ale nie mi to oceniać haha :D 
To taki spóźniony prezent mikołajkowy ^^ 



Happy Birthday, John! <3 


(Reakcja Davida na wieść o zostaniu tatą chrzestnym ^^ :D)


Pozdrawiam ;*