Stadion.
Stamford Bridge. Fulham Road, London, SW6 1HS. Dom. Drugi dom.
Twierdza. Honor. Tradycja. Miłość. Finał Ligi Mistrzów. Finał
Ligi Mistrzów 2021. Chelsea kontra Juventus. Z napiętymi do granic
możliwości nerwami oczekiwałam wyjścia piłkarzy z tunelu. Obok
mnie siedziała Toni trzymając na kolanach piętnastomiesięczne
bliźniaki, obowiązkowo ubrane w małe niebieskie stroje z jedynką
oraz napisem Papi na plecach. Po mojej drugiej stronie miałam
Natachę, która posłała mi zmęczony uśmiech. Przytulała do
siebie czteromiesięczne maleństwo – moją chrześnicę Rosie.
Kciuki podziałały! Natacha doczekała się upragnionej córeczki,
Eden oszalał na punkcie swojej małej księżniczki, a Yannis, Leo
oraz Samy, który zachował status najmłodszego chłopca w
rodzinie nie odstępowali jej na krok. Georgie oraz Summer Rose
zajęli się rozmową z Islą i Luną, podczas gdy siedząca obok
Toni Christine zabawiała Patricię. Usadowiona rząd przede mną Abi
nerwowo bawiła się swoimi dłońmi. Parę minut przed pierwszym
gwizdkiem sędziego dołączyła do nas Adriana wraz z dziećmi.
Brakowało mi w tym towarzystwie Izabel, ale odkąd powrócili
z Mateo do Madrytu utrzymywałyśmy stały kontakt. Chelsea
awansowała do Ligi Mistrzów poprzez zajęcie trzeciego miejsca w
tabeli w poprzednim sezonie i od września 2020 roku szli przez
te rozgrywki jak burza przegrywając jedynie dwa mecze w fazie
grupowej. Kiedy piłkarze wyszli z tunelu moje emocje sięgnęły
zenitu. Spojrzałam na Johna i Franka ubranych w eleganckie
garnitury, spojrzałam na piłkarzy obydwu drużyn oraz na stojący
przed nimi Puchar i zaczęłam trząść się niczym osika na
wietrze. Gdy na stadionie rozbrzmiał hymn Ligi Mistrzów poczułam
ciarki na całym ciele. To się dzieje! Parę chwil później arbiter
główny gwizdnął po raz pierwszy rozpoczynając finałowe
spotkanie.
–
Mam zawał! – krzyknęłam obserwując Kepę, który po strzale
Cristiano Ronaldo wyciągnął piłkę z siatki. – Nie wytrzymam!
–
Musisz wytrzymać! – wrzasnęła Toni
przekrzykując wrzask kibiców. – Mają jeszcze sporo czasu do
wyrównania!
–
Oby tylko spięli tyłki!
–
Och, o to się nie martw – powiedziała
wskazując na Johna, który szalał przy linii bocznej boiska. –
Mój mężuś zaraz coś na to zaradzi!
–
Frank chyba przejął od niego nawyki –
stwierdziła Christine patrząc na swojego męża. – Miejmy
nadzieję, że coś do nich dotarło!
Pokiwałam
jedynie głową i wzięłam na ręce Arianę. Wtuliłam się w nią
mocno obserwując dalszą walkę. Do końca spotkania pozostało
trzydzieści pięć minut! Piłkarze Juventusu chcieli pójść za
ciosem i strzelić kolejnego gola, który być może przesądziłby o
wyniku meczu, jednak obrona Chelsea wzięła się do roboty. Philipp
jak zaczarowany spoglądał w stronę bramki Kepy i co chwilę
pokazywał na niego swoimi drobnymi paluszkami. Uśmiechnęłam się
szeroko na ten widok. Czas jednak uciekał, a Niebiescy nie potrafili
stworzyć okazji do wyrównania. Denerwowałam się coraz bardziej
krzycząc wniebogłosy. Nie mogli tego przegrać. Nie mogli!
–
Cztery minuty! – odezwała się
Natacha. – Weź się do roboty, Eden! – Wydarła się,
jednocześnie sprawdzając, czy nie obudziła malutkiej.
–
Nie mogę na to patrzeć – jęknęłam
i zamknęłam oczy. Serce chciało wyskoczyć mi z piersi,
kolana trzęsły się tak, że nie mogłam ustać w miejscu. Ariana
wyczuła moje zdenerwowanie, bo zaczęła się niespokojnie wiercić.
Objęłam ją mocniej wdychając jej słodki zapach. – Ile
jeszcze?!
–
EDEEEEEEEEEEEEEN! – wrzasnęła
Natacha, a ja podskoczyłam w miejscu. Otworzyłam oczy. Stadion
eksplodował z radości, a siedzące obok mnie przyjaciółki razem z
nim. Wyrównał! Remis! Sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…
Gwizdek sędziego. Dogrywka!
–
Tatuś bohater! – powiedział
rozpromieniony Yannis, a jego bracia przyznali mu stuprocentową
rację.
–
Umrę kiedyś przez niego – stęknęła
Natacha i opadła na miejsce. Zaśmiałam się na te słowa
obserwując piłkarzy zebranych wokół Johna i Franka.
–
Daj mi ją – Abi zwróciła się od
Natachy i wzięła małą Rosie na ręce. W końcu obudził ją
hałas, a Natacha straciła siły. I głos. Posłała mojej
szwagierce wdzięczny uśmiech.
–
Historia lubi się powtarzać –
szepnęłam do dzieci i ucałowałam ich główki.
–
I powtórzy się – oznajmiła Toni. –
Nie ma innej opcji!
Druga
połowa dogrywki ciągnęła się tak jakby ktoś zaklął czas. Nie
wiedziałam już, co mam ze sobą zrobić. Byłam kłębkiem nerwów
i nie miałam pojęcia, czy chcę karnych, czy nie. Odpowiedź
nadeszła kilka chwil później za pomocą bramki strzelonej przez
Gonzalo.
–
Wygrywamy! – pisnęłam łapiąc się
za serce. Kibice ryknęli z uciechy i jak szaleni zaczęli wymachiwać
flagami oraz szalikami. Czułam pojawiające się w oczach łzy. To
musiał być sen! – O mój Boże, wygrywamy!
Razem
z całym towarzystwem modliłam się o jak najszybszy koniec tego
spotkania. Niech ten sędzia już gwiżdże!
–
Nieeee! – jęknęła Toni. – Do
cholery jasnej!
Zacisnęłam
usta widząc Pablo Dybalę zmierzającego w kierunku bramki Chelsea.
Obrona zaspała, Kepa nie miał szans na wybronienie tego strzału…
Znowu remis!
–
Karne – wykrztusiłam z siebie, gdy
arbiter zakończył drugą połowę dogrywki. – Słabo mi!
–
Kepa to wytrzyma! Wygramy to!
Przełknęłam
głośno ślinę spoglądając na zawodników. Na ich twarzach
malowała się ogromna determinacja oraz pewność siebie. John i
Frank wyznaczyli zawodników, którzy za kilka chwil będą wykonywać
rzuty karne, po czym wszyscy udali się na środek boiska.
Wstrzymałam oddech. Na pierwszy ogień poszedł Jorginho. Zacisnęłam
mocno kciuki obserwując jego strzał. Celny! Prowadziliśmy! Do
piłki podszedł zawodnik Juventusu, Douglas Costa. Odliczył kroki i
przymierzył się do strzału.
–
OBRONIŁ TO!!! – krzyknęłam
podskakując z córeczką w ramionach jak wariatka. Toni robiła to
samo, a Philipp piszczał wesoło z uciechy. Mój bohater! Kolej na
Emersona… Włoch bez problemów pokonał Wojciecha Szczęsnego. 2-1
dla nas! Były zawodnik Chelsea, Juan Cuadrado. Gol. Kepa rzucił się
we właściwą stronę, jednak trochę za późno. Wrzawa
wydobywająca się z sektora kibiców Juve była nie do zniesienia.
Eden. GOL! Serce tłukło mi się o żebra. Ledwo stałam na nogach,
a łzy w oczach stanowczo utrudniały mi widoczność. Nie
rejestrowałam tego, co działo się wokół mnie. Kepa obronił
strzał Dybali. David huknął pod poprzeczkę. Kepa został pokonany
przez Bonucciego. Do piłki podszedł Azpi, nasz kapitan. GOL! Za
moment, za chwilę… Wszystko będzie jasne. Spojrzałam na Kepę i
na stojącego naprzeciwko niego Cristiano. Wytrzyma to. Czułam to.
Wiedziałam to. Gwizdek. To się stało w ułamku sekundy. To się
stało… – OBRONIŁ!!! – Wrzasnęłam zalewając się łzami.
Wszyscy zgromadzeni na boisku piłkarze podbiegli do niego, aby go
wyściskać. Skakali po nim i wrzeszczeli ile sił w płucach. John i
Frank już pędzili do swoich piłkarzy. Stamford Bridge eksplodował
z radości. Była radość, były krzyki, wrzaski, łzy… Minęło
dziewięć lat… – CHELSEA JEST ZWYCIĘZCĄ LIGI MISTRZÓW!!!
Obserwując
piłkarzy odbierających medale za zwycięstwo w Lidze Mistrzów nie
mogłam zapanować nad swoimi emocjami. Śmiałam się i płakałam
na przemian. Zresztą nie tylko ja! Za chwilę Azpi podniesie do góry
upragniony Puchar… Wszyscy ustawili się przy nim przekrzykując
się wzajemnie. Kiedy nadszedł ten wyczekiwany moment, gdy na
stadionie rozbrzmiał po raz kolejny hymn Ligi Mistrzów nie mogłam
powstrzymać łez. Nie chciałam tego robić! Czułam się jak w
raju. Ba! Czułam się tak, jakbym była na haju. Kiedy Puchar
powędrował w ręce jednego z bohaterów tego meczu, tego
zwycięstwa, czyli w ręce mojego męża, wspaniałego bramkarza,
mojego Kepy nie wiedziałam, co robić. Emocje były zbyt silne. Po
prostu obserwowałam jego radość i cieszyłam się sukcesem
jego i całej mojej niebieskiej rodziny. W tym sezonie, w tych
rozgrywkach udowodnili, że są w stanie walczyć z najlepszymi
klubami na świecie. Oni teraz święcili swój triumf, po raz drugi
w bogatej historii klubu zdobywając to najważniejsze trofeum…
Byli najlepsi. Fotoreporterzy przemieszczali się z
jednej strony na drugą chcąc uchwycić jak najwięcej. Ja
wiedziałam, że tych prawdziwych emocji nie da rady uwiecznić na
fotografii. One będą wiecznie żywe w ich głowach, w ich sercach.
W moim sercu, w serduszkach bliźniaków… Zeszłam razem z innymi
na murawę, w chwili, w której Niebiescy robili rundkę wokół
boiska, by pokazać wszystkim kibicom Puchar. Z głośników popłynął
hymn Chelsea. Zaczęłam głośno śpiewać rzucając się Johnowi w
ramiona.
–
Gratuluję braciszku!!! Jestem z ciebie
cholernie dumna! – wyjąkałam płacząc. – I z ciebie też mój
przyszywany braciszku! – Zwróciłam się do Franka i przytuliłam
ich obu. – Wspaniała historia, która zatoczyła koło!
–
Niebieski jest kolorem, piłka nożna
jest grą…
–
Jesteśmy razem, a zwycięstwo jest
naszym celem…
–
Więc wspieraj nas i w słońcu, i w
deszczu…
–
PONIEWAŻ NAZYWAMY SIĘ CHELSEA! –
zakończyliśmy we trójkę zanosząc się śmiechem. Było tak
pięknie. Było tak radośnie. Było tak rodzinnie. Było tak
Niebiesko…
–
KEPCIO! – krzyknęłam i skoczyłam na niego oplatając go nogami w
pasie. – Mój ty wspaniały mężu, mój ty wspaniały bramkarzu,
mój ty wspaniały bohaterze! – Mówiłam jak w transie całując
jego policzki. – Doczekałeś się! Zdobyłeś ten Puchar! Wygrałeś
Ligę Mistrzów! O mój Boże, kręci mi się w głowie –
Powiedziałam i stanęłam na murawie. Kepa zaśmiał się głośno
pstrykając mnie w nos.
–
Gdyby nie ty oraz gdyby nie te małe
szkraby nigdy bym do tego nie doszedł – szepnął całując mnie w
usta. Wzruszona pociągnęłam nosem wtulając się w niego mocno. –
To wszystko jest dla was – Oznajmił wpatrując się w bawiące
bliźniaki. Uśmiechnęłam się szeroko. – To dopiero mój trzeci
sezon w Chelsea, a już tyle osiągnąłem…
–
Bo jesteś najlepszy! Zostały ci
jeszcze cztery sezony… Jeszcze nie jedno może się zdarzyć!
–
Cztery sezony w Chelsea, a później co?
– spytał patrząc na mnie.
–
Zobaczymy, co przyniesie przyszłość,
kochanie – odpowiedziałam, za co zostałam nagrodzona buziakiem w
czoło. Posłałam mu uśmiech. Udaliśmy się do bliźniaków.
Chwyciłam Arianę za rączkę, a Kepa pokazując coś Philippowi
stanął na bramce. John ustawił przy swoim chrześniaku piłkę, a
on w swoim tempie, na swoich krótkich nóżkach umieścił
futbolówkę w siatce. Wiedziałam, że Kepa specjalnie rzucił się
w inną stronę. Kibice, którzy byli jeszcze obecni na stadionie
obdarzyli naszego synka gromkimi brawami, a Ariana ruszyła do
nich, by powtórzyć wyczyn braciszka. Udało się jej! Ona również
otrzymała owacje na stojąco. Po chwili obserwowałam Kepę oraz
bliźniaki człapiące za nim po murawie. I dotarło do mnie, że
spełniły się moje marzenia z początków naszej historii. Byliśmy
razem. Kochaliśmy się. Mieliśmy siebie. Mieliśmy wspaniałe
maluchy, mieliśmy cudowną rodzinę oraz wspaniałych przyjaciół.
Miałam Kepę, przystojnego Hiszpana o zadziornym uśmieszku, który
zajął moje serce, gdy tylko przekroczył próg mojej kwiaciarni.
Miałam nasze małe kopie. Synka, który strzelał bramki Kepie,
podczas gdy ten specjalnie rzucał się w inną stronę. Miałam
Arianę, naszą małą księżniczkę z moimi włoskami oraz oczkami
Kepy. Omiotłam wzrokiem boisko. John przytulał do siebie Toni oraz
bliźniaki. Frank obejmował czule cztery najważniejsze kobiety
swojego życia. Eden bawił się z synkami spoglądając na żonę i
małą Rosie. Azpi celebrował wygraną z dzieciakami i
Adrianą. David śpiewał z kibicami. Roman dorwał się do Pucharu i
całował go nie chcąc go puścić. Emerson… Emerson całował
Abi! Spojrzałam na Kepę, ale ten zajęty był zabawą z Arianą i
Philippem. Zaśmiałam się cicho i spojrzałam na całe towarzystwo.
Byłam cholerną szczęściarą. Bo miałam ich. A mając ich miałam
wszystko…
–
Co tam, żoneczko… Zmęczona? – spytał Kepa, gdy zmierzałam z
nim do szatni.
–
Może troszkę – powiedziałam. –
Dlaczego wychodzimy ostatni? – Jęknęłam zdając sobie sprawę z
panujących pustek. – Chcesz czegoś ode mnie, niewyżyty
Hiszpanie?
–
Tylko ciebie chcę – wymruczał mi do
ucha. – Och, Rosie!
–
Och, Kepa! Słucham cię!
–
Zaczęliśmy na podłodze i wznieśliśmy
się wyżej… Ty i ja poszliśmy dalej, dalej, ty i ja poszliśmy
dalej…
–
Zaczęliśmy na podłodze, zaczęliśmy
na podłodze i wznieśliśmy się wyżej… Ty i ja poszliśmy dalej…
KONIEC.
***
Witam!
Był najdłuższy napisany przeze mnie prolog, jest i najdłuższy napisany przeze mnie epilog. Epilog... Uwierzycie, że za bardzo nie wiem, co mam napisać w tej chwili? Płakać mi się chce! Nie mogę uwierzyć, że pisałam tę historię nieco ponad pół roku... Kiedy to zleciało? A tak doskonale pamiętam początki! Ach, ciężko się rozstać, ciężko rozstać się z całą tą bandą... Szczerze, nie sądziłam, że uda mi się doprowadzić tę historię do końca, bo wiem, jak w przeszłości wyglądało moje pisanie o moim ukochanym klubie, ale udało się!
Dziękuję Wam Kochane Czytelniczki za każdy komentarz, za wyrażanie swoich opinii, za bycie ze mną i z tymi wariatami! Każdy komentarz powodował szeroki uśmiech na mojej twarzy i motywował do dalszego pisania... A pisanie dla Was to sama przyjemność! Dlatego... Z całego serducha dziękuję! <3
I dziękuję Kepie, że przeszedł do Chelsea ^^ <3
KONIEC.
***
Witam!
Był najdłuższy napisany przeze mnie prolog, jest i najdłuższy napisany przeze mnie epilog. Epilog... Uwierzycie, że za bardzo nie wiem, co mam napisać w tej chwili? Płakać mi się chce! Nie mogę uwierzyć, że pisałam tę historię nieco ponad pół roku... Kiedy to zleciało? A tak doskonale pamiętam początki! Ach, ciężko się rozstać, ciężko rozstać się z całą tą bandą... Szczerze, nie sądziłam, że uda mi się doprowadzić tę historię do końca, bo wiem, jak w przeszłości wyglądało moje pisanie o moim ukochanym klubie, ale udało się!
Dziękuję Wam Kochane Czytelniczki za każdy komentarz, za wyrażanie swoich opinii, za bycie ze mną i z tymi wariatami! Każdy komentarz powodował szeroki uśmiech na mojej twarzy i motywował do dalszego pisania... A pisanie dla Was to sama przyjemność! Dlatego... Z całego serducha dziękuję! <3
I dziękuję Kepie, że przeszedł do Chelsea ^^ <3
(Rosie i Kepa również dziękują, że byłyście z nimi! ^^)
Pozdrawiam ;*