Zaparkowałam swoje srebrne BMW
przed siedzibą Cobham i cierpliwie czekałam, aż trening piłkarzy
dobiegnie końca. David miał do mnie sprawę, ale skontaktowanie się
z nim wczoraj graniczyło z cudem, więc postanowiłam wziąć sprawy
w swoje ręce. Kiedy spostrzegłam wychodzących piłkarzy
wyskoczyłam z samochodu klnąc na typową październikową,
angielską pogodę.
–
Luiz! – zawołałam, gdy spostrzegłam
na horyzoncie jego bujną czuprynę.
–
Cześć, Wiewiórko – przywitał się
ze mną buziakiem w policzek. – Przyjechałaś do Kepy? – Spytał
unosząc jedną brew ku górze.
–
Co? – wyjąkałam zaskoczona. – Do
Kepy?
–
Och, nie udawaj przede mną! A, właśnie…
Miałem ci przekazać, żebyś spiłowała paznokcie – zaśmiał
się głośno widząc moją zdezorientowaną minę. Dusząc się ze
śmiechu wyjaśnił mi wszystko, a ja zarumieniłam się po same
cebulki włosów.
–
Boże, co za wstyd – jęknęłam.
–
Daj spokój, my mieliśmy ubaw –
powiedział z pełnym przekonaniem. – Nie martw się, nikt cię nie
podejrzewa!
–
Ugh, Luiz!
–
Jesteście razem?
–
Jesteśmy – potwierdziłam nie mogąc
ukryć szerokiego uśmiechu na twarzy. – Ale nikt oprócz Toni i
Christine o tym nie wie, więc… Utrzymaj to jeszcze przez jakiś
czas w tajemnicy, dobrze? – Poprosiłam go.
–
Jasne – odrzekł przytulając mnie
mocno. – Gratulacje! Ach, maleństwo… Kiedy ty tak wyrosłaś?
–
Dziękuję! Ale te gadki zachowaj dla
Johna! – trąciłam go w ramię. – Wczoraj przez dzień nie
mogłam się z tobą skontaktować, a później byłam na randce z
Kepą, a chciałam ustalić z
tobą kwestię bukietu dla Bruny… – Zaczęłam kątem oka
spostrzegając zbliżającego się Kepę.
–
Och, zdaję się na ciebie! Obgadamy
szczegóły jutro, dobra?
–
To po co przyjeżdżałam aż tutaj?! –
załamałam ręce. – Goń się, Luiz.
–
Przyjechałaś do Kepy – uśmiechnął
się szeroko, po czym pożegnał się ze mną i wsiadł do samochodu.
Doprawdy tacy przyjaciele, jak on to prawdziwy skarb!
–
Cześć – przywitał się ze mną
bramkarz rozglądając się na boki. Skradł mi delikatnego całusa w
policzek, co przyjęłam uśmiechem.
–
Cześć – odpowiedziałam. – Jak
trening? – Spytałam. Wdaliśmy się w krótką wymianę zdań
żegnając się z ostatnimi piłkarzami. Po kilku chwilach na
parkingu nie było nikogo oprócz nas.
–
Masz jakieś plany na dziś, prawda?
–
Tak, właśnie mam jechać do Franka i
Christine, żeby poznać i zobaczyć ich malutką… Miałam się
zabrać z Johnem i Toni, ale już pojechali – wyjaśniłam. – Mam
nadzieję, że nie jesteś zły.
–
Zwariowałaś? – zaśmiał się. –
Odbijemy sobie jutro – Puścił mi oczko. Pożegnaliśmy się, a ja
wsiadłam do samochodu próbując go odpalić, jednak moje próby na
nic się zdały. Kilka razy uderzyłam dłońmi o kierownicę
wzdychając ciężko. Usłyszałam delikatne pukanie w
szybę. – Coś się stało? – Zapytał Arrizabalaga szczerząc
się szeroko.
–
Nie chce zapalić! – jęknęłam
wychodząc. Kepa zadzwonił do mechanika, który zjawił się po
kilkudziesięciu minutach. Ocenił sytuację, powiedział, że zajmie
się tym najszybciej, jak się da, po czym odjechał wraz z moim
cackiem. – Jak się teraz dostanę do Derby?
–
Jeśli chcesz… Mogę cię zawieźć –
zaproponował niepewnie.
–
Naprawdę? Och, kochanie ratujesz mi
życie! – pisnęłam i podziękowałam mu czułym pocałunkiem.
Derby,
02.10.2018 r.
Droga do domu Franka i Christine
minęła nam w przyjemnej atmosferze. Jednak, gdy zbliżaliśmy się
do celu zauważyłam, że Kepa robi się coraz bardziej zdenerwowany.
Ścisnęłam delikatnie jego dłoń chcąc dodać mu otuchy.
Uśmiechnął się nieznacznie parkując samochód. Jeśli teraz
denerwował się tak bardzo, to bałam się pomyśleć, co będzie,
kiedy powiem o nas Johnowi…
–
Wszystko będzie dobrze – zapewniłam
go wychodząc na świeże powietrze. Przytaknął i
ruszył za mną. Z głośno bijącym sercem nacisnęłam dzwonek do
drzwi, które natychmiast otworzyły starsze córki Franka. –
Cześć! – Przywitałam je mocnym uściskiem, który odwzajemniły
równie mocno. Kepa uczynił to samo, uprzednio się przedstawiając.
Weszłam do środka witając się z bratem, bratową i bliźniakami.
–
O, Kepa jak miło cię widzieć! –
zawołał John ściskając jego dłoń. Toni mrugnęła do mnie zza
ramienia męża. Wytknęłam jej język udając się do salonu, w
którym zastałam świeżo upieczonych rodziców z malutką Patricią
w ramionach Christine. Pisnęłam oczarowana tym widokiem i podeszłam
bliżej.
–
Cześć wam! Jeszcze raz bardzo wam
gratuluję – powiedziałam szeptem.
–
Dziękujemy, Rosie – odparł Frank
uśmiechając się szeroko. Christine uczyniła to samo. – Och,
kogo my tu mamy! – Krzyknął widząc Kepę.
–
Cześć… Miło mi was w końcu poznać
– oznajmił speszony całą tą sytuacją. – I serdecznie wam
gratuluję!
–
Dziękujemy! Nie bądź taki spięty! –
Christine uśmiechnęła się do niego promiennie.
–
Nie chcę wam przeszkadzać… W końcu
panuje tutaj taka rodzinna atmosfera… – zaczął szukając u mnie
wsparcia.
–
Och, ty już prawie należysz do tej
rodziny – mruknęła Toni, tak że tylko ja i Christine ją
usłyszałyśmy. Pani Lampard zaśmiała się głośno, a ja posłałam
jej miażdżące spojrzenie.
–
Odwiozłem Rosaline, bo samochód jej się
zepsuł… – wytłumaczył.
–
W takim razie dziękuję, że odpowiednio
zająłeś się moją siostrą – wtrącił swoje trzy grosze John,
a Toni nie wytrzymała. Parsknęła głośnym śmiechem mierząc mnie
rozbawionym wzrokiem. John nie wiedząc, o co chodzi swojej żonie
machnął ręką na jej reakcję, po czym zgarnął Franka i Kepę na
rozmowę. Dodałam bramkarzowi otuchy swoim spojrzeniem, a sama
zostałam z Christine i bratową. Dzieci udały się do ogrodu, aby
pokopać piłkę, a my, jak zaczarowane wpatrywałyśmy się w śpiące
maleństwo.
Po
upływie paru godzin, które spędziłem z Johnem, Frankiem i ich
dziećmi udałem się na poszukiwania Rosaline. Odnalazłem ją w
salonie, gdzie siedziała na kanapie trzymając w ramionach córeczkę
przyjaciół. Z szerokim uśmiechem obserwowałem, jak pewnie ją
trzyma, jak całuje jej mały nosek i delikatnie chwyta jej malutkie
paluszki. Dotarło do mnie, po raz kolejny zresztą, że będzie
wspaniałą mamą. Wiedziałem to od momentu, w którym zajmowaliśmy
się dziećmi Edena. Jednak teraz widząc ją z
niemowlęciem w ramionach poczułem, że to właśnie z nią chcę
dzielić plany i marzenia do końca mojego życia. Chciałem stworzyć
z nią rodzinę, być jej mężem, przykładnym ojcem… Pragnąłem
takiego widoku dla nas. Pragnąłem widzieć ją tak czule obejmującą
nasze dzieci… Oczyma wyobraźni widziałem nasze małe kopie.
Uroczą rudą dziewczynkę i
chłopca o moich oczach, którzy biegaliby po murawie w strojach z
moim nazwiskiem… Chciałem tego wszystkiego tylko z Rosaline i
byłem tego pewien w stu procentach. Kochałem ją do szaleństwa i
po tysiąckroć dziękowałem, że dzięki niej na nowo poznałem to
uczucie. Otworzyła mi oczy i dała mi siebie.
–
Rose ma smykałkę do opieki nad dziećmi
– nagle obok siebie usłyszałem głos Johna, który przypatrywał
mi się z zainteresowaniem. – Pomagała nam z bliźniakami, a teraz
od czasu do czasu robi za niańkę, gdy któryś piłkarz ją o to
poprosi – Powiedział.
–
Mówiła mi o tym – zaśmiałem się
nerwowo. – Widać, że kocha dzieci – Stwierdziłem fakt
oczywisty mimowolnie unosząc kąciki ust ku górze.
–
Mam nadzieję, że pewnego dnia spotka na
swojej drodze mężczyznę, dzięki któremu będzie mogła stworzyć
rodzinę, o jakiej marzy… – westchnął klepiąc mnie po
ramieniu, po czym zostawił mnie samego ze swoimi myślami. Po kilku
chwilach podszedłem do Rose i
usiadłem obok. Mała spojrzała na mnie zaciekawiona, a ja zacząłem
łaskotać ją po brzuszku, za co nagrodziła mnie bezzębnym
uśmiechem.
–
Polubiła cię – szepnęła Rosaline.
–
Nie tak, jak ciebie – powiedziałem
obejmując ją ramieniem. Siedzieliśmy wtuleni w
siebie wpatrując się w tę malutką istotkę, która skradła
wszystkim serca. – Kocham cię, Rosaline Terry – Oznajmiłem
patrząc na nią z błyszczącymi iskierkami w oczach.
–
A ja kocham ciebie, Kepa – odparła z
przekonaniem przysuwając się bliżej. Wszystkie inne słowa w
takiej chwili były zbędne...
***
Witam!
Jak widzicie sielanka trwa w najlepsze :) Ale niech się cieszą, póki mogą haha :D
Kolejny za tydzień, w środę :)
Dziś mecz Niebieskich z Liverpoolem... Mam nadzieję, że będzie wygrany :D
(Broń tak dziś, panie Kepa :D
Edit: No i nie będzie tak bronił, bo nie gra :()
Pozdrawiam ;*