czwartek, 28 lutego 2019

Epilog

 Londyn, Stamford Bridge, 29.05.2021 r.

 Stadion. Stamford Bridge. Fulham Road, London, SW6 1HS. Dom. Drugi dom. Twierdza. Honor. Tradycja. Miłość. Finał Ligi Mistrzów. Finał Ligi Mistrzów 2021. Chelsea kontra Juventus. Z napiętymi do granic możliwości nerwami oczekiwałam wyjścia piłkarzy z tunelu. Obok mnie siedziała Toni trzymając na kolanach piętnastomiesięczne bliźniaki, obowiązkowo ubrane w małe niebieskie stroje z jedynką oraz napisem Papi na plecach. Po mojej drugiej stronie miałam Natachę, która posłała mi zmęczony uśmiech. Przytulała do siebie czteromiesięczne maleństwo – moją chrześnicę Rosie. Kciuki podziałały! Natacha doczekała się upragnionej córeczki, Eden oszalał na punkcie swojej małej księżniczki, a Yannis, Leo oraz Samy, który zachował status najmłodszego chłopca w rodzinie nie odstępowali jej na krok. Georgie oraz Summer Rose zajęli się rozmową z Islą i Luną, podczas gdy siedząca obok Toni Christine zabawiała Patricię. Usadowiona rząd przede mną Abi nerwowo bawiła się swoimi dłońmi. Parę minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego dołączyła do nas Adriana wraz z dziećmi. Brakowało mi w tym towarzystwie Izabel, ale odkąd powrócili z Mateo do Madrytu utrzymywałyśmy stały kontakt. Chelsea awansowała do Ligi Mistrzów poprzez zajęcie trzeciego miejsca w tabeli w poprzednim sezonie i od września 2020 roku szli przez te rozgrywki jak burza przegrywając jedynie dwa mecze w fazie grupowej. Kiedy piłkarze wyszli z tunelu moje emocje sięgnęły zenitu. Spojrzałam na Johna i Franka ubranych w eleganckie garnitury, spojrzałam na piłkarzy obydwu drużyn oraz na stojący przed nimi Puchar i zaczęłam trząść się niczym osika na wietrze. Gdy na stadionie rozbrzmiał hymn Ligi Mistrzów poczułam ciarki na całym ciele. To się dzieje! Parę chwil później arbiter główny gwizdnął po raz pierwszy rozpoczynając finałowe spotkanie.

 – Mam zawał! – krzyknęłam obserwując Kepę, który po strzale Cristiano Ronaldo wyciągnął piłkę z siatki. – Nie wytrzymam!
Musisz wytrzymać! – wrzasnęła Toni przekrzykując wrzask kibiców. – Mają jeszcze sporo czasu do wyrównania!
Oby tylko spięli tyłki!
Och, o to się nie martw – powiedziała wskazując na Johna, który szalał przy linii bocznej boiska. – Mój mężuś zaraz coś na to zaradzi!
Frank chyba przejął od niego nawyki – stwierdziła Christine patrząc na swojego męża. – Miejmy nadzieję, że coś do nich dotarło!
Pokiwałam jedynie głową i wzięłam na ręce Arianę. Wtuliłam się w nią mocno obserwując dalszą walkę. Do końca spotkania pozostało trzydzieści pięć minut! Piłkarze Juventusu chcieli pójść za ciosem i strzelić kolejnego gola, który być może przesądziłby o wyniku meczu, jednak obrona Chelsea wzięła się do roboty. Philipp jak zaczarowany spoglądał w stronę bramki Kepy i co chwilę pokazywał na niego swoimi drobnymi paluszkami. Uśmiechnęłam się szeroko na ten widok. Czas jednak uciekał, a Niebiescy nie potrafili stworzyć okazji do wyrównania. Denerwowałam się coraz bardziej krzycząc wniebogłosy. Nie mogli tego przegrać. Nie mogli!
Cztery minuty! – odezwała się Natacha. – Weź się do roboty, Eden! – Wydarła się, jednocześnie sprawdzając, czy nie obudziła malutkiej.
Nie mogę na to patrzeć – jęknęłam i zamknęłam oczy. Serce chciało wyskoczyć mi z piersi, kolana trzęsły się tak, że nie mogłam ustać w miejscu. Ariana wyczuła moje zdenerwowanie, bo zaczęła się niespokojnie wiercić. Objęłam ją mocniej wdychając jej słodki zapach. – Ile jeszcze?!
EDEEEEEEEEEEEEEN! – wrzasnęła Natacha, a ja podskoczyłam w miejscu. Otworzyłam oczy. Stadion eksplodował z radości, a siedzące obok mnie przyjaciółki razem z nim. Wyrównał! Remis! Sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden… Gwizdek sędziego. Dogrywka!
Tatuś bohater! – powiedział rozpromieniony Yannis, a jego bracia przyznali mu stuprocentową rację.
Umrę kiedyś przez niego – stęknęła Natacha i opadła na miejsce. Zaśmiałam się na te słowa obserwując piłkarzy zebranych wokół Johna i Franka.
Daj mi ją – Abi zwróciła się od Natachy i wzięła małą Rosie na ręce. W końcu obudził ją hałas, a Natacha straciła siły. I głos. Posłała mojej szwagierce wdzięczny uśmiech.
Historia lubi się powtarzać – szepnęłam do dzieci i ucałowałam ich główki.
I powtórzy się – oznajmiła Toni. – Nie ma innej opcji!

 Druga połowa dogrywki ciągnęła się tak jakby ktoś zaklął czas. Nie wiedziałam już, co mam ze sobą zrobić. Byłam kłębkiem nerwów i nie miałam pojęcia, czy chcę karnych, czy nie. Odpowiedź nadeszła kilka chwil później za pomocą bramki strzelonej przez Gonzalo.
Wygrywamy! – pisnęłam łapiąc się za serce. Kibice ryknęli z uciechy i jak szaleni zaczęli wymachiwać flagami oraz szalikami. Czułam pojawiające się w oczach łzy. To musiał być sen! – O mój Boże, wygrywamy!
Razem z całym towarzystwem modliłam się o jak najszybszy koniec tego spotkania. Niech ten sędzia już gwiżdże!
Nieeee! – jęknęła Toni. – Do cholery jasnej!
Zacisnęłam usta widząc Pablo Dybalę zmierzającego w kierunku bramki Chelsea. Obrona zaspała, Kepa nie miał szans na wybronienie tego strzału… Znowu remis!
Karne – wykrztusiłam z siebie, gdy arbiter zakończył drugą połowę dogrywki. – Słabo mi!
Kepa to wytrzyma! Wygramy to!
Przełknęłam głośno ślinę spoglądając na zawodników. Na ich twarzach malowała się ogromna determinacja oraz pewność siebie. John i Frank wyznaczyli zawodników, którzy za kilka chwil będą wykonywać rzuty karne, po czym wszyscy udali się na środek boiska. Wstrzymałam oddech. Na pierwszy ogień poszedł Jorginho. Zacisnęłam mocno kciuki obserwując jego strzał. Celny! Prowadziliśmy! Do piłki podszedł zawodnik Juventusu, Douglas Costa. Odliczył kroki i przymierzył się do strzału.
OBRONIŁ TO!!! – krzyknęłam podskakując z córeczką w ramionach jak wariatka. Toni robiła to samo, a Philipp piszczał wesoło z uciechy. Mój bohater! Kolej na Emersona… Włoch bez problemów pokonał Wojciecha Szczęsnego. 2-1 dla nas! Były zawodnik Chelsea, Juan Cuadrado. Gol. Kepa rzucił się we właściwą stronę, jednak trochę za późno. Wrzawa wydobywająca się z sektora kibiców Juve była nie do zniesienia. Eden. GOL! Serce tłukło mi się o żebra. Ledwo stałam na nogach, a łzy w oczach stanowczo utrudniały mi widoczność. Nie rejestrowałam tego, co działo się wokół mnie. Kepa obronił strzał Dybali. David huknął pod poprzeczkę. Kepa został pokonany przez Bonucciego. Do piłki podszedł Azpi, nasz kapitan. GOL! Za moment, za chwilę… Wszystko będzie jasne. Spojrzałam na Kepę i na stojącego naprzeciwko niego Cristiano. Wytrzyma to. Czułam to. Wiedziałam to. Gwizdek. To się stało w ułamku sekundy. To się stało… – OBRONIŁ!!! – Wrzasnęłam zalewając się łzami. Wszyscy zgromadzeni na boisku piłkarze podbiegli do niego, aby go wyściskać. Skakali po nim i wrzeszczeli ile sił w płucach. John i Frank już pędzili do swoich piłkarzy. Stamford Bridge eksplodował z radości. Była radość, były krzyki, wrzaski, łzy… Minęło dziewięć lat… – CHELSEA JEST ZWYCIĘZCĄ LIGI MISTRZÓW!!!

 Obserwując piłkarzy odbierających medale za zwycięstwo w Lidze Mistrzów nie mogłam zapanować nad swoimi emocjami. Śmiałam się i płakałam na przemian. Zresztą nie tylko ja! Za chwilę Azpi podniesie do góry upragniony Puchar… Wszyscy ustawili się przy nim przekrzykując się wzajemnie. Kiedy nadszedł ten wyczekiwany moment, gdy na stadionie rozbrzmiał po raz kolejny hymn Ligi Mistrzów nie mogłam powstrzymać łez. Nie chciałam tego robić! Czułam się jak w raju. Ba! Czułam się tak, jakbym była na haju. Kiedy Puchar powędrował w ręce jednego z bohaterów tego meczu, tego zwycięstwa, czyli w ręce mojego męża, wspaniałego bramkarza, mojego Kepy nie wiedziałam, co robić. Emocje były zbyt silne. Po prostu obserwowałam jego radość i cieszyłam się sukcesem jego i całej mojej niebieskiej rodziny. W tym sezonie, w tych rozgrywkach udowodnili, że są w stanie walczyć z najlepszymi klubami na świecie. Oni teraz święcili swój triumf, po raz drugi w bogatej historii klubu zdobywając to najważniejsze trofeum… Byli najlepsi. Fotoreporterzy przemieszczali się z jednej strony na drugą chcąc uchwycić jak najwięcej. Ja wiedziałam, że tych prawdziwych emocji nie da rady uwiecznić na fotografii. One będą wiecznie żywe w ich głowach, w ich sercach. W moim sercu, w serduszkach bliźniaków… Zeszłam razem z innymi na murawę, w chwili, w której Niebiescy robili rundkę wokół boiska, by pokazać wszystkim kibicom Puchar. Z głośników popłynął hymn Chelsea. Zaczęłam głośno śpiewać rzucając się Johnowi w ramiona.
Gratuluję braciszku!!! Jestem z ciebie cholernie dumna! – wyjąkałam płacząc. – I z ciebie też mój przyszywany braciszku! – Zwróciłam się do Franka i przytuliłam ich obu. – Wspaniała historia, która zatoczyła koło!
Niebieski jest kolorem, piłka nożna jest grą
Jesteśmy razem, a zwycięstwo jest naszym celem
Więc wspieraj nas i w słońcu, i w deszczu
PONIEWAŻ NAZYWAMY SIĘ CHELSEA! – zakończyliśmy we trójkę zanosząc się śmiechem. Było tak pięknie. Było tak radośnie. Było tak rodzinnie. Było tak Niebiesko…

 – KEPCIO! – krzyknęłam i skoczyłam na niego oplatając go nogami w pasie. – Mój ty wspaniały mężu, mój ty wspaniały bramkarzu, mój ty wspaniały bohaterze! – Mówiłam jak w transie całując jego policzki. – Doczekałeś się! Zdobyłeś ten Puchar! Wygrałeś Ligę Mistrzów! O mój Boże, kręci mi się w głowie – Powiedziałam i stanęłam na murawie. Kepa zaśmiał się głośno pstrykając mnie w nos.
Gdyby nie ty oraz gdyby nie te małe szkraby nigdy bym do tego nie doszedł – szepnął całując mnie w usta. Wzruszona pociągnęłam nosem wtulając się w niego mocno. – To wszystko jest dla was – Oznajmił wpatrując się w bawiące bliźniaki. Uśmiechnęłam się szeroko. – To dopiero mój trzeci sezon w Chelsea, a już tyle osiągnąłem…
Bo jesteś najlepszy! Zostały ci jeszcze cztery sezony… Jeszcze nie jedno może się zdarzyć!
Cztery sezony w Chelsea, a później co? – spytał patrząc na mnie.
Zobaczymy, co przyniesie przyszłość, kochanie – odpowiedziałam, za co zostałam nagrodzona buziakiem w czoło. Posłałam mu uśmiech. Udaliśmy się do bliźniaków. Chwyciłam Arianę za rączkę, a Kepa pokazując coś Philippowi stanął na bramce. John ustawił przy swoim chrześniaku piłkę, a on w swoim tempie, na swoich krótkich nóżkach umieścił futbolówkę w siatce. Wiedziałam, że Kepa specjalnie rzucił się w inną stronę. Kibice, którzy byli jeszcze obecni na stadionie obdarzyli naszego synka gromkimi brawami, a Ariana ruszyła do nich, by powtórzyć wyczyn braciszka. Udało się jej! Ona również otrzymała owacje na stojąco. Po chwili obserwowałam Kepę oraz bliźniaki człapiące za nim po murawie. I dotarło do mnie, że spełniły się moje marzenia z początków naszej historii. Byliśmy razem. Kochaliśmy się. Mieliśmy siebie. Mieliśmy wspaniałe maluchy, mieliśmy cudowną rodzinę oraz wspaniałych przyjaciół. Miałam Kepę, przystojnego Hiszpana o zadziornym uśmieszku, który zajął moje serce, gdy tylko przekroczył próg mojej kwiaciarni. Miałam nasze małe kopie. Synka, który strzelał bramki Kepie, podczas gdy ten specjalnie rzucał się w inną stronę. Miałam Arianę, naszą małą księżniczkę z moimi włoskami oraz oczkami Kepy. Omiotłam wzrokiem boisko. John przytulał do siebie Toni oraz bliźniaki. Frank obejmował czule cztery najważniejsze kobiety swojego życia. Eden bawił się z synkami spoglądając na żonę i małą Rosie. Azpi celebrował wygraną z dzieciakami i Adrianą. David śpiewał z kibicami. Roman dorwał się do Pucharu i całował go nie chcąc go puścić. Emerson… Emerson całował Abi! Spojrzałam na Kepę, ale ten zajęty był zabawą z Arianą i Philippem. Zaśmiałam się cicho i spojrzałam na całe towarzystwo. Byłam cholerną szczęściarą. Bo miałam ich. A mając ich miałam wszystko…

 – Co tam, żoneczko… Zmęczona? – spytał Kepa, gdy zmierzałam z nim do szatni.
Może troszkę – powiedziałam. – Dlaczego wychodzimy ostatni? – Jęknęłam zdając sobie sprawę z panujących pustek. – Chcesz czegoś ode mnie, niewyżyty Hiszpanie?
Tylko ciebie chcę – wymruczał mi do ucha. – Och, Rosie!
Och, Kepa! Słucham cię!
Zaczęliśmy na podłodze i wznieśliśmy się wyżej… Ty i ja poszliśmy dalej, dalej, ty i ja poszliśmy dalej
Zaczęliśmy na podłodze, zaczęliśmy na podłodze i wznieśliśmy się wyżej… Ty i ja poszliśmy dalej

KONIEC. 


***

Witam! 

Był najdłuższy napisany przeze mnie prolog, jest i najdłuższy napisany przeze mnie epilog. Epilog... Uwierzycie, że za bardzo nie wiem, co mam napisać w tej chwili? Płakać mi się chce! Nie mogę uwierzyć, że pisałam tę historię nieco ponad pół roku... Kiedy to zleciało? A tak doskonale pamiętam początki! Ach, ciężko się rozstać, ciężko rozstać się z całą tą bandą... Szczerze, nie sądziłam, że uda mi się doprowadzić tę historię do końca, bo wiem, jak w przeszłości wyglądało moje pisanie o moim ukochanym klubie, ale udało się! 

Dziękuję Wam Kochane Czytelniczki za każdy komentarz, za wyrażanie swoich opinii, za bycie ze mną i z tymi wariatami! Każdy komentarz powodował szeroki uśmiech na mojej twarzy i motywował do dalszego pisania... A pisanie dla Was to sama przyjemność! Dlatego... Z całego serducha dziękuję! <3 

I dziękuję Kepie, że przeszedł do Chelsea ^^ <3 




(Rosie i Kepa również dziękują, że byłyście z nimi! ^^) 



Pozdrawiam ;*