czwartek, 28 lutego 2019

Epilog

 Londyn, Stamford Bridge, 29.05.2021 r.

 Stadion. Stamford Bridge. Fulham Road, London, SW6 1HS. Dom. Drugi dom. Twierdza. Honor. Tradycja. Miłość. Finał Ligi Mistrzów. Finał Ligi Mistrzów 2021. Chelsea kontra Juventus. Z napiętymi do granic możliwości nerwami oczekiwałam wyjścia piłkarzy z tunelu. Obok mnie siedziała Toni trzymając na kolanach piętnastomiesięczne bliźniaki, obowiązkowo ubrane w małe niebieskie stroje z jedynką oraz napisem Papi na plecach. Po mojej drugiej stronie miałam Natachę, która posłała mi zmęczony uśmiech. Przytulała do siebie czteromiesięczne maleństwo – moją chrześnicę Rosie. Kciuki podziałały! Natacha doczekała się upragnionej córeczki, Eden oszalał na punkcie swojej małej księżniczki, a Yannis, Leo oraz Samy, który zachował status najmłodszego chłopca w rodzinie nie odstępowali jej na krok. Georgie oraz Summer Rose zajęli się rozmową z Islą i Luną, podczas gdy siedząca obok Toni Christine zabawiała Patricię. Usadowiona rząd przede mną Abi nerwowo bawiła się swoimi dłońmi. Parę minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego dołączyła do nas Adriana wraz z dziećmi. Brakowało mi w tym towarzystwie Izabel, ale odkąd powrócili z Mateo do Madrytu utrzymywałyśmy stały kontakt. Chelsea awansowała do Ligi Mistrzów poprzez zajęcie trzeciego miejsca w tabeli w poprzednim sezonie i od września 2020 roku szli przez te rozgrywki jak burza przegrywając jedynie dwa mecze w fazie grupowej. Kiedy piłkarze wyszli z tunelu moje emocje sięgnęły zenitu. Spojrzałam na Johna i Franka ubranych w eleganckie garnitury, spojrzałam na piłkarzy obydwu drużyn oraz na stojący przed nimi Puchar i zaczęłam trząść się niczym osika na wietrze. Gdy na stadionie rozbrzmiał hymn Ligi Mistrzów poczułam ciarki na całym ciele. To się dzieje! Parę chwil później arbiter główny gwizdnął po raz pierwszy rozpoczynając finałowe spotkanie.

 – Mam zawał! – krzyknęłam obserwując Kepę, który po strzale Cristiano Ronaldo wyciągnął piłkę z siatki. – Nie wytrzymam!
Musisz wytrzymać! – wrzasnęła Toni przekrzykując wrzask kibiców. – Mają jeszcze sporo czasu do wyrównania!
Oby tylko spięli tyłki!
Och, o to się nie martw – powiedziała wskazując na Johna, który szalał przy linii bocznej boiska. – Mój mężuś zaraz coś na to zaradzi!
Frank chyba przejął od niego nawyki – stwierdziła Christine patrząc na swojego męża. – Miejmy nadzieję, że coś do nich dotarło!
Pokiwałam jedynie głową i wzięłam na ręce Arianę. Wtuliłam się w nią mocno obserwując dalszą walkę. Do końca spotkania pozostało trzydzieści pięć minut! Piłkarze Juventusu chcieli pójść za ciosem i strzelić kolejnego gola, który być może przesądziłby o wyniku meczu, jednak obrona Chelsea wzięła się do roboty. Philipp jak zaczarowany spoglądał w stronę bramki Kepy i co chwilę pokazywał na niego swoimi drobnymi paluszkami. Uśmiechnęłam się szeroko na ten widok. Czas jednak uciekał, a Niebiescy nie potrafili stworzyć okazji do wyrównania. Denerwowałam się coraz bardziej krzycząc wniebogłosy. Nie mogli tego przegrać. Nie mogli!
Cztery minuty! – odezwała się Natacha. – Weź się do roboty, Eden! – Wydarła się, jednocześnie sprawdzając, czy nie obudziła malutkiej.
Nie mogę na to patrzeć – jęknęłam i zamknęłam oczy. Serce chciało wyskoczyć mi z piersi, kolana trzęsły się tak, że nie mogłam ustać w miejscu. Ariana wyczuła moje zdenerwowanie, bo zaczęła się niespokojnie wiercić. Objęłam ją mocniej wdychając jej słodki zapach. – Ile jeszcze?!
EDEEEEEEEEEEEEEN! – wrzasnęła Natacha, a ja podskoczyłam w miejscu. Otworzyłam oczy. Stadion eksplodował z radości, a siedzące obok mnie przyjaciółki razem z nim. Wyrównał! Remis! Sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden… Gwizdek sędziego. Dogrywka!
Tatuś bohater! – powiedział rozpromieniony Yannis, a jego bracia przyznali mu stuprocentową rację.
Umrę kiedyś przez niego – stęknęła Natacha i opadła na miejsce. Zaśmiałam się na te słowa obserwując piłkarzy zebranych wokół Johna i Franka.
Daj mi ją – Abi zwróciła się od Natachy i wzięła małą Rosie na ręce. W końcu obudził ją hałas, a Natacha straciła siły. I głos. Posłała mojej szwagierce wdzięczny uśmiech.
Historia lubi się powtarzać – szepnęłam do dzieci i ucałowałam ich główki.
I powtórzy się – oznajmiła Toni. – Nie ma innej opcji!

 Druga połowa dogrywki ciągnęła się tak jakby ktoś zaklął czas. Nie wiedziałam już, co mam ze sobą zrobić. Byłam kłębkiem nerwów i nie miałam pojęcia, czy chcę karnych, czy nie. Odpowiedź nadeszła kilka chwil później za pomocą bramki strzelonej przez Gonzalo.
Wygrywamy! – pisnęłam łapiąc się za serce. Kibice ryknęli z uciechy i jak szaleni zaczęli wymachiwać flagami oraz szalikami. Czułam pojawiające się w oczach łzy. To musiał być sen! – O mój Boże, wygrywamy!
Razem z całym towarzystwem modliłam się o jak najszybszy koniec tego spotkania. Niech ten sędzia już gwiżdże!
Nieeee! – jęknęła Toni. – Do cholery jasnej!
Zacisnęłam usta widząc Pablo Dybalę zmierzającego w kierunku bramki Chelsea. Obrona zaspała, Kepa nie miał szans na wybronienie tego strzału… Znowu remis!
Karne – wykrztusiłam z siebie, gdy arbiter zakończył drugą połowę dogrywki. – Słabo mi!
Kepa to wytrzyma! Wygramy to!
Przełknęłam głośno ślinę spoglądając na zawodników. Na ich twarzach malowała się ogromna determinacja oraz pewność siebie. John i Frank wyznaczyli zawodników, którzy za kilka chwil będą wykonywać rzuty karne, po czym wszyscy udali się na środek boiska. Wstrzymałam oddech. Na pierwszy ogień poszedł Jorginho. Zacisnęłam mocno kciuki obserwując jego strzał. Celny! Prowadziliśmy! Do piłki podszedł zawodnik Juventusu, Douglas Costa. Odliczył kroki i przymierzył się do strzału.
OBRONIŁ TO!!! – krzyknęłam podskakując z córeczką w ramionach jak wariatka. Toni robiła to samo, a Philipp piszczał wesoło z uciechy. Mój bohater! Kolej na Emersona… Włoch bez problemów pokonał Wojciecha Szczęsnego. 2-1 dla nas! Były zawodnik Chelsea, Juan Cuadrado. Gol. Kepa rzucił się we właściwą stronę, jednak trochę za późno. Wrzawa wydobywająca się z sektora kibiców Juve była nie do zniesienia. Eden. GOL! Serce tłukło mi się o żebra. Ledwo stałam na nogach, a łzy w oczach stanowczo utrudniały mi widoczność. Nie rejestrowałam tego, co działo się wokół mnie. Kepa obronił strzał Dybali. David huknął pod poprzeczkę. Kepa został pokonany przez Bonucciego. Do piłki podszedł Azpi, nasz kapitan. GOL! Za moment, za chwilę… Wszystko będzie jasne. Spojrzałam na Kepę i na stojącego naprzeciwko niego Cristiano. Wytrzyma to. Czułam to. Wiedziałam to. Gwizdek. To się stało w ułamku sekundy. To się stało… – OBRONIŁ!!! – Wrzasnęłam zalewając się łzami. Wszyscy zgromadzeni na boisku piłkarze podbiegli do niego, aby go wyściskać. Skakali po nim i wrzeszczeli ile sił w płucach. John i Frank już pędzili do swoich piłkarzy. Stamford Bridge eksplodował z radości. Była radość, były krzyki, wrzaski, łzy… Minęło dziewięć lat… – CHELSEA JEST ZWYCIĘZCĄ LIGI MISTRZÓW!!!

 Obserwując piłkarzy odbierających medale za zwycięstwo w Lidze Mistrzów nie mogłam zapanować nad swoimi emocjami. Śmiałam się i płakałam na przemian. Zresztą nie tylko ja! Za chwilę Azpi podniesie do góry upragniony Puchar… Wszyscy ustawili się przy nim przekrzykując się wzajemnie. Kiedy nadszedł ten wyczekiwany moment, gdy na stadionie rozbrzmiał po raz kolejny hymn Ligi Mistrzów nie mogłam powstrzymać łez. Nie chciałam tego robić! Czułam się jak w raju. Ba! Czułam się tak, jakbym była na haju. Kiedy Puchar powędrował w ręce jednego z bohaterów tego meczu, tego zwycięstwa, czyli w ręce mojego męża, wspaniałego bramkarza, mojego Kepy nie wiedziałam, co robić. Emocje były zbyt silne. Po prostu obserwowałam jego radość i cieszyłam się sukcesem jego i całej mojej niebieskiej rodziny. W tym sezonie, w tych rozgrywkach udowodnili, że są w stanie walczyć z najlepszymi klubami na świecie. Oni teraz święcili swój triumf, po raz drugi w bogatej historii klubu zdobywając to najważniejsze trofeum… Byli najlepsi. Fotoreporterzy przemieszczali się z jednej strony na drugą chcąc uchwycić jak najwięcej. Ja wiedziałam, że tych prawdziwych emocji nie da rady uwiecznić na fotografii. One będą wiecznie żywe w ich głowach, w ich sercach. W moim sercu, w serduszkach bliźniaków… Zeszłam razem z innymi na murawę, w chwili, w której Niebiescy robili rundkę wokół boiska, by pokazać wszystkim kibicom Puchar. Z głośników popłynął hymn Chelsea. Zaczęłam głośno śpiewać rzucając się Johnowi w ramiona.
Gratuluję braciszku!!! Jestem z ciebie cholernie dumna! – wyjąkałam płacząc. – I z ciebie też mój przyszywany braciszku! – Zwróciłam się do Franka i przytuliłam ich obu. – Wspaniała historia, która zatoczyła koło!
Niebieski jest kolorem, piłka nożna jest grą
Jesteśmy razem, a zwycięstwo jest naszym celem
Więc wspieraj nas i w słońcu, i w deszczu
PONIEWAŻ NAZYWAMY SIĘ CHELSEA! – zakończyliśmy we trójkę zanosząc się śmiechem. Było tak pięknie. Było tak radośnie. Było tak rodzinnie. Było tak Niebiesko…

 – KEPCIO! – krzyknęłam i skoczyłam na niego oplatając go nogami w pasie. – Mój ty wspaniały mężu, mój ty wspaniały bramkarzu, mój ty wspaniały bohaterze! – Mówiłam jak w transie całując jego policzki. – Doczekałeś się! Zdobyłeś ten Puchar! Wygrałeś Ligę Mistrzów! O mój Boże, kręci mi się w głowie – Powiedziałam i stanęłam na murawie. Kepa zaśmiał się głośno pstrykając mnie w nos.
Gdyby nie ty oraz gdyby nie te małe szkraby nigdy bym do tego nie doszedł – szepnął całując mnie w usta. Wzruszona pociągnęłam nosem wtulając się w niego mocno. – To wszystko jest dla was – Oznajmił wpatrując się w bawiące bliźniaki. Uśmiechnęłam się szeroko. – To dopiero mój trzeci sezon w Chelsea, a już tyle osiągnąłem…
Bo jesteś najlepszy! Zostały ci jeszcze cztery sezony… Jeszcze nie jedno może się zdarzyć!
Cztery sezony w Chelsea, a później co? – spytał patrząc na mnie.
Zobaczymy, co przyniesie przyszłość, kochanie – odpowiedziałam, za co zostałam nagrodzona buziakiem w czoło. Posłałam mu uśmiech. Udaliśmy się do bliźniaków. Chwyciłam Arianę za rączkę, a Kepa pokazując coś Philippowi stanął na bramce. John ustawił przy swoim chrześniaku piłkę, a on w swoim tempie, na swoich krótkich nóżkach umieścił futbolówkę w siatce. Wiedziałam, że Kepa specjalnie rzucił się w inną stronę. Kibice, którzy byli jeszcze obecni na stadionie obdarzyli naszego synka gromkimi brawami, a Ariana ruszyła do nich, by powtórzyć wyczyn braciszka. Udało się jej! Ona również otrzymała owacje na stojąco. Po chwili obserwowałam Kepę oraz bliźniaki człapiące za nim po murawie. I dotarło do mnie, że spełniły się moje marzenia z początków naszej historii. Byliśmy razem. Kochaliśmy się. Mieliśmy siebie. Mieliśmy wspaniałe maluchy, mieliśmy cudowną rodzinę oraz wspaniałych przyjaciół. Miałam Kepę, przystojnego Hiszpana o zadziornym uśmieszku, który zajął moje serce, gdy tylko przekroczył próg mojej kwiaciarni. Miałam nasze małe kopie. Synka, który strzelał bramki Kepie, podczas gdy ten specjalnie rzucał się w inną stronę. Miałam Arianę, naszą małą księżniczkę z moimi włoskami oraz oczkami Kepy. Omiotłam wzrokiem boisko. John przytulał do siebie Toni oraz bliźniaki. Frank obejmował czule cztery najważniejsze kobiety swojego życia. Eden bawił się z synkami spoglądając na żonę i małą Rosie. Azpi celebrował wygraną z dzieciakami i Adrianą. David śpiewał z kibicami. Roman dorwał się do Pucharu i całował go nie chcąc go puścić. Emerson… Emerson całował Abi! Spojrzałam na Kepę, ale ten zajęty był zabawą z Arianą i Philippem. Zaśmiałam się cicho i spojrzałam na całe towarzystwo. Byłam cholerną szczęściarą. Bo miałam ich. A mając ich miałam wszystko…

 – Co tam, żoneczko… Zmęczona? – spytał Kepa, gdy zmierzałam z nim do szatni.
Może troszkę – powiedziałam. – Dlaczego wychodzimy ostatni? – Jęknęłam zdając sobie sprawę z panujących pustek. – Chcesz czegoś ode mnie, niewyżyty Hiszpanie?
Tylko ciebie chcę – wymruczał mi do ucha. – Och, Rosie!
Och, Kepa! Słucham cię!
Zaczęliśmy na podłodze i wznieśliśmy się wyżej… Ty i ja poszliśmy dalej, dalej, ty i ja poszliśmy dalej
Zaczęliśmy na podłodze, zaczęliśmy na podłodze i wznieśliśmy się wyżej… Ty i ja poszliśmy dalej

KONIEC. 


***

Witam! 

Był najdłuższy napisany przeze mnie prolog, jest i najdłuższy napisany przeze mnie epilog. Epilog... Uwierzycie, że za bardzo nie wiem, co mam napisać w tej chwili? Płakać mi się chce! Nie mogę uwierzyć, że pisałam tę historię nieco ponad pół roku... Kiedy to zleciało? A tak doskonale pamiętam początki! Ach, ciężko się rozstać, ciężko rozstać się z całą tą bandą... Szczerze, nie sądziłam, że uda mi się doprowadzić tę historię do końca, bo wiem, jak w przeszłości wyglądało moje pisanie o moim ukochanym klubie, ale udało się! 

Dziękuję Wam Kochane Czytelniczki za każdy komentarz, za wyrażanie swoich opinii, za bycie ze mną i z tymi wariatami! Każdy komentarz powodował szeroki uśmiech na mojej twarzy i motywował do dalszego pisania... A pisanie dla Was to sama przyjemność! Dlatego... Z całego serducha dziękuję! <3 

I dziękuję Kepie, że przeszedł do Chelsea ^^ <3 




(Rosie i Kepa również dziękują, że byłyście z nimi! ^^) 



Pozdrawiam ;*

czwartek, 21 lutego 2019

Trzydziesty piąty

Londyn, 25.08.2020 r.

 Na samą myśl o tym, że Davida mogłoby zabraknąć w Chelsea robiło mi się słabo. Zarząd nie mógł do tego dopuścić! Luiz był związany z klubem od siedmiu lat. Gdyby nie jego dwuletnia przerwa spowodowana grą w Paris Saint-Germain miałby najdłuższy staż w Chelsea. Naprawdę nie wyobrażałam sobie tej drużyny bez niego… Spojrzałam na bawiące się bliźniaki i postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce.
Czy moje bobasy mają ochotę na spacer? – spytałam nachylając się nad nimi. Zaszczebiotały wesoło, co przyjęłam z wielką radością. Parę minut później wyszłam na świeże powietrze pchając wózek. Jak na Anglię oraz koniec sierpnia pogoda dopisywała, za co skrycie dziękowałam, bo nie miałam ochoty na przejażdżkę samochodem. Wiedziałam od Kepy, że dziś w ośrodku treningowym ma zjawić się Roman, więc zdecydowałam się skorzystać z tej okazji. Droga minęła mi bardzo szybko i przyjemnie. Nim się spostrzegłam stałam już przed siedzibą Cobham rozmyślając nad planem działania, kiedy obok mnie zmaterializował się pan Abramovich.
Dzień dobry, Rosaline! – przywitał się ze mną uśmiechem, który momentalnie odwzajemniłam. – Cześć, maluchy – Nachylił się nad wózkiem i pogłaskał bliźniaki po główkach. – Co was tutaj sprowadza? – Zapytał.
Skończyłam dziś wcześniej pracę, więc postanowiłam zrobić Kepie niespodziankę – wyjaśniłam.
Na pewno się ucieszy – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. – Cóż, miło było was zobaczyć, ale pora na mnie! Obowiązki wzywają – Wskazał teczkę trzymaną w dłoni, po czym zaczął odchodzić w stronę swojego samochodu. Myślałam gorączkowo nad tym, jak go zatrzymać, kiedy bliźniaki wykonały za mnie tę robotę piszcząc z uciechy, gdy spostrzegły zbliżającego się w naszą stronę Davida. – Masz szczęście, najwidoczniej John z Frankiem postanowili ich dłużej nie męczyć!
Najwyraźniej – zgodziłam się z nim obserwując Luiza, który już zdążył porwać Arianę i Philippa w ramiona. Dzieci natychmiast zaczęły bawić się jego lokami, co Brazylijczyk przyjmował głośnym śmiechem.
Widzę, że maluchy mają z nim świetny kontakt – podjął Roman patrząc na rozgrywaną się przed nim scenę z rozbawieniem.
O, tak! – potwierdziłam szybko. – David jest ich ulubionym wujciem… Po Johnie, oczywiście! – Dodałam.
Cóż… Intelektualnie są chyba na tym samym poziomie – zauważył, a ja parsknęłam śmiechem. – Bardzo go szanuję, dlatego muszę przemyśleć jeszcze kilka spraw – Mruknął, a ja pokiwałam głową na znak, że rozumiem. – Naprawdę muszę już lecieć, trzymajcie się!
Do widzenia! – odprowadziłam go wzrokiem, po czym wzięłam na ręce wyrywającego się do mnie synka.
Rosaline Terry-Arrizabalaga, doskonale wiem, dlaczego przyszłaś tu dziś z tymi rozrabiakami – powiedział David uśmiechając się szeroko.
Jeszcze mi za to podziękujesz, zobaczysz!

Londyn, 26.08.2020 r.

 – Rosie!!! – David z hukiem wpadł do mojej kwiaciarni prawie przyprawiając uroczą staruszkę o zawał serca. – Mam ochotę paść ci do stóp! – Zawył opierając się o ladę. Dopiero w tej chwili zorientował się, że jestem zajęta. – Przepraszam! – Wysapał posyłając mi skruszone spojrzenie. Starsza pani wzięła ode mnie bukiet kwiatów, po czym oddaliła się nawet się nie żegnając.
Luiz, jeśli stracę przez ciebie klientów to faktycznie możesz się pakować – warknęłam i zdzieliłam go po głowie. – Co się dzieje?
Roman przedłużył mi kontrakt! – wrzasnął. – Znaczy się zarząd, ale wiadomo o co chodzi! Trzy lata! – Wykrzyknął. – Po tym mogę śmiało kończyć swoją karierę… I to na Stamford Bridge, rozumiesz?!
Ale… – zaczęłam zdezorientowana niewiele rozumiejąc z tego, co przed chwilą mi powiedział. – Naprawdę?
Naprawdę, Wiewióreczko! – krzyknął, a ja z piskiem rzuciłam mu się na szyję.
Tak bardzo się cieszę! – powiedziałam głośno. – Nie mogli postąpić inaczej, nie mogli!
Och, doskonale wiem, kogo to zasługa! – puścił mi oczko, a ja niewinnie wzruszyłam ramionami. – Ty, maluchy, John i Frank zdziałaliście cuda!
David… Przede wszystkim to ty ich przekonałeś swoimi umiejętnościami – powiedziałam ukradkiem ocierając łzę. Zostaje!
Nie płacz, wariatko! – zaśmiał się. – Gdzie są moje ukochane szkraby? Im należą się specjalne podziękowania!
Są razem z Toni – wyjaśniłam. – Możesz jechać ze mną po pracy, żeby je odebrać – zaproponowałam, a on z ochotą pokiwał głową. – Nie masz pojęcia, jak się cieszę!
Uwierz mi, Wiewióreczko, mam…

 Nucąc pod nosem układałam naczynia na suszarce. Miałam ochotę śpiewać oraz tańczyć z radości! Nagle pisnęłam przerażona czując męskie dłonie zaciskające się na mojej tali.
Kepa! – warknęłam łapiąc oddech. – Chcesz mnie zabić?
Oczywiście, że nie – szepnął odgarniając moje włosy, by ułatwić sobie drogę do scałowania mojej szyi. Znajomy dreszcz wstrząsnął moim ciałem. Wyczułam jego dumny uśmieszek! – Słyszałem, że znacznie przyczyniłaś się do tego, że David z nami zostaje… – Mówił dalej, a ja westchnęłam błogo. Odwróciłam się przodem do niego i przygryzłam dolną wargę.
Cóż… Najwyraźniej dobrze słyszałeś – powiedziałam schrypniętym głosem i zaczęłam wodzić nosem po jego szyi.
Rosaline… – jęknął, po czym położył dłonie na tyłach moich ud i posadził mnie na blacie. Zadowolony stanął między moimi nogami i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Mruknęłam wbijając dłonie w jego włosy. Sprawnym ruchem ściągnęłam z niego podkoszulek i obrysowałam każdy widoczny mięsień na jego umięśnionej klacie. Stłumił jęk w moich włosach, po czym gwałtowanie podciągnął do góry moją kwiecistą sukienkę. – Jak to dobrze, że nie jesteś jedną z tych kobiet, które odmawiają seksu po urodzeniu dzieci… – Powiedział, ale nie dał mi szansy na jakąkolwiek reakcję, ponieważ zsunął ze mnie dolną część bielizny i obdarzył mnie intensywną pieszczotą.
Kepa… – wyjęczałam nie mogąc doczekać się, aż poczuję go w sobie.
Wiem, wiem – zaśmiał się i opuścił w dół swoje spodnie wraz z bokserkami. Uśmiechnęłam się błogo, a chwilę później krzyknęłam z rozkoszy. Wbiłam paznokcie w jego plecy rozkoszując się jego ruchami. Były zdecydowane oraz gwałtowne, ale właśnie tego potrzebowałam w tej chwili. Wzajemne pożądanie nie gasło, wręcz przeciwnie, zdawało się rosnąć z każdą mijającą sekundą. Nasze ciała pasowały do siebie idealnie, idealnie się uzupełniały. Byliśmy razem i razem trwaliśmy w tej chwili, dawaliśmy z siebie wszystko, by zadowolić drugą osobę. Gdy poczułam, że zbliżamy się do końca kilka razy wyjęczałam jego imię, co przyjął z zadowoleniem. – Mam nadzieję, że nie obudziliśmy dzieci – Powiedział cicho, a ja spojrzałam na niego próbując złapać oddech.
Chyba nie – mruknęłam nasłuchując głosów przez elektroniczną nianię.
Bo byłaś bardzo głośna – oznajmił głaszcząc mnie po policzku.
Ktoś mnie do tego sprowokował – wytknęłam mu język, a on skorzystał z okazji i musnął go swoim. – Och, czyżbyś nie stracił wszystkich swoich sił? – Spytałam niewinnie wędrując dłonią w dół. Jęknął i podniósł mnie, bym oplotła go nogami w pasie.
Nigdy nie tracę sił – rzekł dumnie niosąc mnie do sypialni. Po chwili rzucił mnie na łóżko, a ja po raz kolejny mogłam rozkoszować się nim w pełni…

Londyn, 30.08.2020 r.

 – Leo, uważaj na mamusię! – wrzask Edena było słychać chyba na drugim końcu Londynu. – Zachowuj się, jak przystało na młodego mężczyznę!
Byłoby mu łatwiej, gdyby miał się na kim wzorować – mruknął pod nosem David, a ja parsknęłam śmiechem przybijając mu piątkę.
Nabijacie się ze mnie? – spytał Eden podejrzliwie mrużąc oczy.
Nigdy! – odparłam z przekonaniem posyłając mu słodki uśmiech. Prychnął jedynie, po czym z impetem wskoczył do dziecięcego basenu.
Tato! – krzyknął z oburzeniem Samy. – Jesteś za duży!
Nie aż tak! – odparł i porwał go w ramiona zaczynając łaskotać. Samy zaniósł się głośnym śmiechem.
Dom wariatów, słowo daję – sapnęła Natacha siadając w wygodnym ogrodowym fotelu.
Jak się czujesz? – spytałam kładąc dłoń na jej brzuszku. Pogłaskałam go z czułością, a ona uśmiechnęła się lekko.
Nie jest źle – odparła. – Zresztą, po trzech ciążach nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć – Zaśmiała się, a ja jej zawtórowałam.
Poza Edenem – powiedziałam szeptem, na co jedynie pokiwała głową.
Ciociu Rosie! Wiesz, co powiedziała mi mamusia z tatusiem? – zapytał Samy podbiegając do nas. Spojrzałam na niego zaciekawiona. – Że jeśli mamusia urodzi dziewczynkę to i tak pozostanę najmłodszy! Wśród chłopców, ale to zawsze coś! – Oznajmił dumnie, a ja z uśmiechem poczochrałam jego blond włoski.
Jeśli faktycznie będziesz miał siostrzyczkę to jestem pewna, że będziesz fantastycznym starszym braciszkiem – powiedziałam zgodnie z prawdą.
Takim jakim jest Philipp dla Ariany?
Philipp jest starszy od Ariany o trzy minuty – wyjaśniłam spoglądając na śpiące w objęciach Kepy bliźniaki. Byłam w szoku, że udało im się zasnąć pośród tego hałasu, ale mój mąż stwierdził, że ma zbawienny wpływ na dzieci. Cóż, nie polemizowałam.
W sumie mam nadzieję, że to będzie dziewczynka! – krzyknął, dał Natachy buziaka w policzek i z powrotem udał się do basenu, w którym cały czas przebywał Eden z Yannisem i Leo.
Wszyscy trzymamy kciuki za dziewczynkę! – wyszczerzyłam się do przyjaciółki, a ona trzepnęła mnie w ramię. – Ariana musi mieć towarzyszkę!
Postaram się, żeby ją dostała – zaśmiała się wstając z fotela. Poszła na chwilę do męża i synków. Sama podniosłam się z wygodnego siedzenia i udałam się do Kepy.
Mogę cię zmienić – zaproponowałam całując go w policzek.
Nie trzeba – odparł wpatrując się w nasze śpiące pociechy. – Chcę się nacieszyć tą chwilą, w której są tak spokojne oraz wyglądają jak aniołki – Mruknął.
Zawsze wyglądają jak aniołki!
Z różkami diabła!
Mają to po tobie – posłałam mu całusa i uciekłam zanim zdążył mi coś odpowiedzieć. Udałam się na drugi koniec ogrodu do Davida, który wylegiwał się na trawie i z oddali spojrzałam na mojego męża. Miałam cholerne szczęście, że go miałam…


***

Witam! 

Nie mogę uwierzyć, że to już ostatni rozdział... Przed nami już tylko epilog i szczerze... Nie wiem, jak dam radę pożegnać się z tą bandą :D Ale David zostaje! Nie mogłam zrobić inaczej ^^ 

Ja Was zostawiam z powyższą treścią i lecę oglądać mecz :) 


Pozdrawiam ;*

środa, 13 lutego 2019

Trzydziesty czwarty

Londyn, 21.08.2020 r.

 Nuciłam pod nosem piosenkę, która wydobywała się z głośników radia kątem oka spoglądając na bawiące się bliźniaki. Tydzień temu wróciłam do pracy i byłam niezmiernie zadowolona z tego faktu. Kepa oczywiście fuczał pod nosem, ale nie miał w tej sprawie nic do gadania. Tęskniłam za swoją kwiaciarnią, za zapachem kwiatów, za przygotowywaniem bukietów oraz za rozmową z klientami. To była część mojego życia i za nic nie chciałam z niej rezygnować. Nic nie stało na przeszkodzie, abym od czasu do czasu pojawiała się w kwiaciarni z dziećmi. Organizację pracy miałam w małym paluszku, więc radziłam sobie ze wszystkim. Oczywiście miałam ogromną pomoc oraz wsparcie w bliskich mi osobach. Wiem, że bez nich powrót do pracy znacznie by się opóźnił. Poprawiałam właśnie kwiaty na wystawie, gdy do środka wpadła zziajana Natacha.
Rosie! Cześć! – wysapała opierając się o ladę.
Cześć – odpowiedziałam posyłając jej uśmiech. – Co cię do mnie sprowadza w sobotę z rana? – Spytałam przyglądając się jej uważnie.
Muszę ci coś powiedzieć – mruknęła rozglądając się na boki. Parsknęłam śmiechem, bowiem czułam, co takiego chce mi przekazać.
Napijesz się czegoś? – zaproponowałam, a ona ochoczo pokiwała głową podchodząc do bliźniaków, by skraść im całusy. Po chwili postawiłam na ladzie dwie szklanki z zimnym sokiem zachęcając ją do rozmowy.
Jestem w ciąży – oznajmiła bez ogródek.
Gratuluję!!! – pisnęłam uszczęśliwiona obejmując ją mocno. – Czyli Samy miał rację – Mruknęłam pod nosem, a ona spojrzała na mnie zdziwiona. – Och… Wygadał się na weselu, że mamusia chyba spodziewa się kolejnego dzidziusia – Wyjaśniłam rozbawiona, a ona pokręciła głową.
Mały kapuś – prychnęła. – Sztukę podsłuchiwania opanował po Edenie!
Wszystko na to wskazuje – przyznałam jej rację. – Opowiadaj mi wszystko ze szczegółami! – Zarządziłam biorąc maluchy na kolana.
Cóż… Przechodziłam przez to już trzy razy, więc nie miałam żadnych wątpliwości… Ginekolog jedynie potwierdził, że spodziewam się dziecka – powiedziała robiąc miny do bliźniaków, które piszczały z uciechy.
Widzę, że Eden wywiązał się ze swojej obietnicy – parsknęłam. – Liczysz na dziewczynkę? – Spytałam.
Tak! – odparła bez wahania. – Muszę mieć sojuszniczkę w tym domu pełnym facetów – Westchnęła.
W takim razie trzymam kciuki! Eden zwariował ze szczęścia?
Zemdlał – prychnęła biorąc w ramiona Philippa, który zaczął bawić się jej włosami.
Słucham? – dopytałam parskając głośnym śmiechem. – Zemdlał?
Padł jak długi na podłogę! Dzieciaki cuciły go wodą!
Rozbawiona otarłam łzy, które zebrały się w kącikach moich oczu. Nie zapomnę mu tego!
Dom wariatów – stwierdziłam chwytając rączki Ariany, które niebezpiecznie zaczęły zbliżać się do wazonu.
Żebyś wiedziała! – odpowiedziała. – A teraz ty opowiadaj, jak się czujesz w roli mężatki!

Londyn, Stamford Bridge, 22.08.2020 r.

 Trzymając na kolanach maluchy obserwowałam piłkarzy wchodzących na murawę. Za parę chwil miała rozpocząć się druga połowa pierwszego meczu rozgrywanego na Stamford Bridge w nowym sezonie Premier League. Tydzień temu na wyjeździe Niebiescy odnieśli zwycięstwo, jednak w tym spotkaniu przegrywali jedną bramką. To był mój pierwszy mecz obejrzany na żywo od dawna… Czułam, jak rozsadza mnie energia, nie mogłam spokojnie usiedzieć na miejscu, dopingowałam zawodników z całych sił. Tęskniłam za atmosferą stadionu, tęskniłam za całą oprawą, tęskniłam za Stamford Bridge, który był moim drugim domem. Tutaj czułam, że żyję, że mogę oddychać swobodnie, że mogę być sobą… Kiedy Kepa wbiegł na boisko bliźniaki zaczęły pokazywać na niego malutkimi paluszkami, co przyjęłam głośnym śmiechem. Kepa posłał nam całusa i pobiegł w stronę bramki. Siedząca obok mnie Toni popatrzyła na nas z rozbawieniem.
Przynajmniej teraz możesz dopingować ukochanego ubrana w koszulkę z jego nazwiskiem – parsknęła, a ja uśmiechnęłam się dumnie.
Wywiązałam się z obietnicy danej Johnowi! Miało być po ślubie, więc jest po ślubie – wyszczerzyłam się.
Maluchy wyglądają absolutnie uroczo w tych małych koszulkach – rozczuliła się pieszczotliwie szczypiąc ich policzki. – Och, chodźcie na chwilę do cioci – Wystawiła ręce, a ja podałam jej dzieci.
Wszyscy powariowaliście – stwierdziłam z uśmiechem. W odpowiedzi wystawiła mi język, a ja skupiłam się na oglądaniu meczu. Pierwszy kwadrans był pokazem dominacji piłkarzy Manchesteru City. Raz za razem oddawali groźne strzały, jednak Kepa spisywał się na medal. Wiedziałam, że chce pokazać się z jak najlepszej strony. Robił to zawsze, ale teraz miał dodatkową motywację w postaci oglądających go dzieci. I mnie oglądającej jego występ po raz pierwszy jako żona… Wierzyłam w zwycięstwo Niebieskich, jednak na razie ich gra nie powalała. John szalał przy linii bocznej boiska wrzeszcząc, jak opętany. Frank próbował go uspokajać, jednak jego próby spełzały na niczym.
Czasami zastanawiam się, kto wybrał go na pierwszego trenera – rzuciła Toni patrząc na swojego męża, a ja parsknęłam śmiechem. – Naprawdę, spójrz tylko na niego!
Jeszcze chwila, a sam wskoczy na boisko, by pomóc im w obronie – powiedziałam, a bratowa jedynie pokiwała głową. Parę chwil później wrzasnęłam z uciechy, gdy piłkę do bramki przeciwnika wpakował Eden. – Aaaa! – Krzyknęłam spostrzegając, że wkłada sobie piłkę pod koszulkę celebrując kolejną zdobytą bramkę w barwach Chelsea.
Oby tym razem Natacha doczekała się dziewczynki – oznajmiła Toni, a ja przyznałam jej rację. – Boże, John… – Jęknęła. Podążyłam za jej wzrokiem i zobaczyłam, jak sam składa Edenowi gratulacje skacząc po nim, jak reszta drużyny.
Cóż… – zaczęłam. – Nikt nigdy nie twierdził, że on jest normalny – Obwieściłam biorąc w ramiona Arianę. Philipp wesoło podskakiwał na kolanach cioci. Dalsza część meczu była zacięta i bardzo wyrównana. W doliczonym czasie gry Niebiescy wyszli na prowadzenie za sprawą Gonzalo. Nim się zorientowałam sędzia gwizdnął po raz ostatni kończąc spotkanie. Kibice nagrodzili piłkarzy brawami i wspólnie świętowali odniesione zwycięstwo. Sama wzruszona pociągnęłam nosem, gdy na Stamford rozbrzmiał hymn Chelsea. – Ależ mi tego brakowało!
A mi brakuje tych małych szczęść! – niespodziewanie obok mnie pojawił się Kepa i porwał bliźniaki w ramiona, na co zachichotały głośno wtulając się w jego szyję. Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie, ale on już zniknął z powrotem na murawie celebrując wygraną z dziećmi.
Zaraz się rozpłaczę – stwierdziłam mrugając szybko. Ten widok mocno chwycił mnie za serce…

Londyn, 23.08.2020 r.

 – Chyba zarząd chce się mnie pozbyć jeszcze w tym okienku transferowym – oznajmił David popijając zimne piwo. Zamarłam ze stosem prania w dłoni słysząc jego słowa.
Żartujesz sobie ze mnie? – spytałam niepewnie.
Chciałbym – parsknął z goryczą.
Nie mogą tego zrobić! – pisnęłam odkładając pachnące ciuchy na miejsce. – Po raz drugi nie zniosę rozłąki z tobą! Czas, w którym grałeś w Paris Saint-Germain był dla mnie katorgą!
Wiem, Wiewióreczko – powiedział uśmiechając się smutno. – Nie chcę odchodzić, kocham Chelsea, tutaj jest mój dom… Ale znasz zarząd, znasz Romana i jego niechęć do przedłużania kontraktu zawodnikom po trzydziestce – Żachnął się, a ja chcąc nie chcąc musiałam przyznać mu rację.
Mam głęboką nadzieję, że do tego nie dojdzie! Na szczęście Roman liczy się ze zdaniem Johna i Franka… Może oni zdziałają cuda!
Liczę na to – zaśmiał się obserwując bawiące się bliźniaki. – Jak mógłbym opuścić te słodkie maluszki, no jak? – Zapytał siadając obok nich na kolorowym kocyku. Ariana i Philipp przyjęli nowego towarzysza zabawy z uciechą. Od razu rzucili się na Davida i zaczęli bawić się jego bujnymi lokami.
Ja też mam nadzieję, że David z nami zostanie – mruknął Kepa postawiwszy na szklanym stoliku dzbanek z sokiem. – Dziwnie byłoby bez niego – Stwierdził.
Masz rację, kochanie – odparłam przytulając się do niego. – Nienawidzę tego okresu niepewności! – Dałam upust swoim emocjom i tupnęłam nogą, jak mała dziewczynka. Kepa zmierzył mnie rozbawionym spojrzeniem.
Jednak dwa lata temu przez to okienko transferowe poznałaś mężczyznę swoich snów… – zaczął, a ja przewróciłam oczami mierzwiąc jego włosy.
To im się akurat udało – mruknęłam, a Kepa pocałował mnie w skroń.
Dobrze się składa, bo gdyby nie to, to nie byłoby z nami tych uroczych rozrabiaków! – krzyknął David zanosząc się głośnym śmiechem.
Na szczęście teraz wszystko jest tak, jak powinno być – rzekłam upijając łyk soku. Liczyłam na pozytywne rozwiązanie tej sytuacji… David musiał zostać w Chelsea, bo Chelsea była jego domem…

 Po południu udaliśmy się na spacer do Green Park. Był późny sierpień, jednak słońce cały czas dawało o sobie znać. Kepa pchał wózek z bliźniakami, a ja obserwowałam ich w milczeniu. Uśmiechałam się pod nosem ciesząc się piękną pogodą oraz otaczającą mnie zewsząd naturą. Uwielbiałam te chwile spędzone we czwórkę, chwile pełne miłości, radości oraz bezgranicznego szczęścia. Były po prostu nasze.
Kocham was, wiesz? – spytałam, kiedy stanęliśmy przed fontanną Canada Memorial.
Wiem, bo ja was też – zaśmiał się pstrykając mnie w nos. Bliźniaki zaciekawione wychylały główki z wózka. – Ciekawska natura – Parsknął biorąc Arianę na ręce.
To z pewnością po tobie! – stwierdziłam wyciągając synka z wózka.
Powątpiewam – mruknął, a ja zdzieliłam go w ramię. – Dobrze, już dobrze, żartowałem!
Momentami twoje żarty wcale nie są śmieszne – wystawiłam mu język, a Philipp wziął ze mnie przykład. – Widzisz? Nasz synek twierdzi to samo, co mamusia – Połaskotałam go, a on zaśmiał się głośno.
Ja mam sojuszniczkę w tej małej ślicznotce, prawda? – spytał Arianę, a ona wtuliła się w niego mocno. – Ha! – Krzyknął dumnie. – Nie zamieniłbym tych chwil za nic w świecie...
Ja też, Kepa… Ja też – powiedziałam obejmując wzrokiem całą trójkę. Byłam spełniona.


***

Witam! 

Aż mi się wierzyć nie chce, że do końca pozostał tylko jeden rozdział i epilog... Jak myślicie, David zostanie w Chelsea? ^^


Pozdrawiam ;*

środa, 6 lutego 2019

Trzydziesty trzeci

Londyn, 08.08.2020 r.

 Z szerokim uśmiechem na ustach wpatrywałam się w półroczne bliźniaki, które od momentu wzięcia ich w ramiona stały się całym moim światem. Wywróciły go do góry nogami, ale to nie było ważne. Liczyła się sama ich obecność w życiu moim i Kepy. Liczył się ich uśmiech sprawiający, że każdy dzień stawał się lepszy, liczył się ich wesoły śmiech oraz głośne piski. Liczyło się każde spojrzenie, każdy wzruszający gest oraz zapach. Zapach dzieci, który kojarzył mi się z rodziną oraz bezpieczeństwem. Widząc Arianę ubraną w malutką odświętną sukieneczkę oraz Philippa w miniaturowym garniturku wzruszona pociągnęłam nosem.
Rosie, tylko nie płacz! Rozmażesz sobie makijaż! – zbeształa mnie Toni, która próbowała wpiąć mi welon we włosy. – I nie wierć się tak na litość boską!
Nie płaczę! – oburzyłam się. – Wiem, że makijaż wyszedł ci perfekcyjnie, nie miałabym serca go zepsuć!
No ja myślę! – mruknęła podpinając welon wsuwką. – Cóż… To chyba wszystko, prawda? – Spytała.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęłam się promiennie. Suknia ślubna o jakiej marzyłam od dziecka, welon, makijaż podkreślający moją urodę oraz delikatnie upięte włosy… Tak, to chyba wszystko. Byłam gotowa.
Denerwuję się – przyznałam. – A co jeśli…
Nie panikuj! Tylko nie panikuj! – John wpadł do sypialni, jakby się paliło. – Wystarczy, że Kepa panikuje w salonie!
Kepa panikuje? – parsknęłam śmiechem, ale szybko spoważniałam. – Przynajmniej moje maleństwa nie znają tego słowa, prawda? – Nachyliłam się nad nimi i połaskotałam w brzuszki. W odpowiedzi usłyszałam radosne śmiechy. Moje malutkie szczęścia.
Pięknie wyglądasz – powiedział John spoglądając na mnie z nieukrywaną troską. – Kiedy ty tak wyrosłaś?
Zostawię was na chwilę – oznajmiła Toni i wyszła z sypialni porywając ze sobą bliźniaki.
Dziękuję braciszku – odparłam. – Sama nie mogę w to wszystko uwierzyć…
Moment, w którym pierwszy raz wziąłem cię w ramiona pamiętam tak doskonale… Byłaś taka malutka i z miejsca skradłaś wszystkim serca. Pokochałem cię od pierwszej chwili i za punkt honoru obrałem sobie, że będę cię chronił przed całym złem tego świata. Byłaś i na zawsze pozostaniesz moją malutką siostrzyczką, za którą bez wahania oddałbym życie. Jesteś mamą, za chwilę staniesz się żoną mężczyzny, którego kochasz bezgranicznie… Czy mógłbym bardziej cieszyć się twoim szczęściem, Rosie? – zapytał podchodząc bliżej mnie.
Och, John – jęknęłam bliska płaczu. – Dziękuję ci, że jesteś moim starszym braciszkiem. Wiesz, że i ja bez wahania skoczyłabym za tobą w ogień, gdyby zaszła taka potrzeba… Posiadanie takiego brata jak ty to prawdziwy zaszczyt – Powiedziałam, a on czule pocałował mnie w czoło.
Gotowa?
Gotowa – pokiwałam głową i wyszłam z sypialni wsparta na jego ramieniu. Na zewnątrz czekali już nasi rodzice i rodzice Kepy, Abi wraz z bliźniakami oraz Toni z Summer Rose i Georgim. I czekał również Kepa. On… Mężczyzna z moich marzeń i z moich snów. Tata moich dzieci. I już niedługo mój mąż…
Jesteś piękna – wyszeptał pomagając wsiąść mi do samochodu. Sam zajął miejsce obok mnie złączając nasze dłonie. John zasiadł za kierownicą wcześniej otwierając drzwi swojej żonie. To już ten czas… – Jesteś gotowa, kochanie?
Gotowa, jak nigdy wcześniej…

 Patrząc w oczy mężczyźnie, którego kochałam pond życie w obecności naszych najbliższych, całej drużyny Chelsea, przyjaciół Kepy z poprzedniego klubu oraz reprezentacji narodowej składałam przysięgę małżeńską nie próbując ukryć łez. Wzruszona Toni pełniąca funkcję mojej świadkowej pociągała nosem, a John stojący obok Kepy mrugał oczami, aby odgonić łzy. Nawet w najskrytszych marzeniach nie sądziłam, że ta chwila będzie tak piękna, wyjątkowa oraz magiczna. Była nasza. Po złożonej przysiędze przyszedł czas na nasze własne słowa, które miały być dopełnieniem tego wszystkiego.
Rosie… – zaczął Kepa próbując opanować drżący z emocji głos. – Gdy równe dwa lata temu wpadłem do twojej kwiaciarni nie przypuszczałbym, że los tak nami pokieruje. Nie miałem pojęcia, że odegrasz tak ważną rolę w moim życiu… Po przeprowadzce do Londynu błądziłem próbując się odnaleźć i dzięki tobie odnalazłem drogę do prawdziwego szczęścia. Dzięki tobie nauczyłem się kochać, ale kochać tak naprawdę. Jesteś moim szczęściem, jesteś moim promykiem słońca, jesteś powodem, dla którego chce mi się żyć, oddychać, wstawać rano z łóżka… Jesteś moją kobietą, bez której nie wyobrażam sobie dalszego funkcjonowania. Jesteś kobietą, która znosi moje humory, akceptuje moje wady, pociesza po przegranych meczach, gdy coś idzie nie tak, jesteś kobietą, która jak wariatka cieszy się z moich sukcesów, które równocześnie są sukcesem całej naszej drugiej rodziny, jesteś moją bratnią duszą… Jesteś wspaniałą, troskliwą, opiekuńczą mamusią naszych dwóch aniołków… Gdy równo rok temu podzieliłaś się ze mną tą radosną nowiną uczyniłaś mnie najszczęśliwszym facetem na ziemi… Facetem, który wie czego chce od życia. I który wie, że chce to życie spędzić tylko z tobą i z naszymi malutkimi szczęściami… – Powiedział ocierając łzę. Uśmiechnęłam się do niego, spojrzałam na Arianę i Philippa i na wszystkich naszych bliskich.
Kepa… Kiedy los zetknął nasze drogi nie przypuszczałam, że wylądujemy przed ołtarzem… – zaśmiałam się, co odwzajemnił. – Wierzę, że nasze pierwsze spotkanie w kwiaciarni nie było przypadkowe. W jednej chwili stałeś się facetem, na którego punkcie oszalałam. Facetem, który prześladował mnie na każdym kroku… Byłeś w moich myślach, w moich snach i przede wszystkim w moim sercu. Nasze początki były zwariowane i trudne, ale daliśmy radę i udowodniliśmy wszystkim, jak silne uczucie nas łączy. Kepa, przystojny Hiszpanie o zadziornym uśmieszku, jesteś tym, co nadaje sens mojemu istnieniu. Jesteś moim przyjacielem, jesteś wspaniałym, oddanym i szalonym tatusiem, który dba o bezpieczeństwo naszych maluchów… Jesteś strażnikiem moich snów. Ty i nasze maluchy powodujecie, że jestem spełniona. Spełniona jako kobieta i dziękuję ci za to. Jesteś moją definicją szczęścia… – Zakończyłam patrząc na niego ckliwie. Po kilku chwilach włożyliśmy sobie na palce złote obrączki, które zapoczątkowały kolejny, nowy rozdział w naszym życiu. John podszedł do naszych rodziców i wziął od nich bliźniaki. Wzięłam w ramiona Philippa, a Kepa Arianę.
Ogłaszam was mężem i żoną – oznajmił ksiądz z uśmiechem. Złączyliśmy nasze usta w delikatnym pocałunku przy akompaniamencie wesołych pisków naszych dzieci. Staliśmy się rodziną… Byliśmy rodziną z prawdziwego zdarzenia.

 Gdy z głośników popłynęły pierwsze takty piosenki porwałem Rosie w ramiona, aby zatańczyć nasz pierwszy taniec. Nie ćwiczyliśmy go wcześniej, uzgodniliśmy, że pójdziemy na żywioł. Kołysaliśmy się w rytm melodii wpatrzeni w swoje oczy. Nadal nie mogłem uwierzyć we własne szczęście oraz w to, że taka kobieta jak Rosie zgodziła się mnie poślubić. Nie odnajdywałem właściwych słów, by opisać moją miłość do niej.
Well, I found a woman stronger than anyone I know… – zanuciłem, a ona zaśmiała się cicho pod nosem. – She shares my dreams…
I found a love, to carry more than just my secrets, to carry love, to carry children… – zaśpiewała mi do ucha wtulając się we mnie mocniej.
Dziękuję, że zgodziłaś się zostać moją żoną – wyszeptałem obracając ją wokół własnej osi.
Dziękuję, że podjąłeś ryzyko stania się moim mężem – odpowiedziała posyłając w moją stronę uśmiech.
Kocham cię, Rosie!
Kocham cię, Kepa – powiedziała całując mnie w policzek. Kiedy piosenka się skończyła ukłoniliśmy się widowni, która nagrodziła nasz taniec gromkimi brawami.
Skoro część oficjalna już za nami to możemy pić?! – krzyknął David rozbawiając całe towarzystwo.
Wasze zdrowie oczywiście! – sprostował Eden już rozlewając wódkę do kieliszków.
Spiją nas na naszym własnym weselu – mruknąłem przyjmując kieliszek od Johna.
Raz się żyje mężusiu, szalejemy! – zarządziła Rosie opróżniając setkę do dna.
Takie podejście do sprawy mi się podoba! – wrzasnął Luiz i porwał moją żonę do tańca. Sam zaprosiłem na parkiet wszystkich gości wiedząc, że zapamiętam to wesele do końca życia.

 Maluchy dużo wcześniej opuściły wesele zostając w domu pod opieką niani, którą polecili nam państwo Hazard. Gdy nadszedł moment oczepin usiadłam wygodnie na krześle usytuowanym na środku sali. Mrugnęłam do wszystkich dziewczyn, które ustawiły się w kółku i poczułam, jak Kepa zakrywa moje oczy. Muzyka zaczęła grać, a ja rzuciłam swoim welonem. Szybko otworzyłam oczy, ciekawa do kogo powędrował.
Abi! – pisnęłam i mocno uściskałam swoją szwagierkę. – Trzeba znaleźć ci faceta – Szepnęłam konspiracyjnie, a ona zarumieniła się słodko. – Teraz czas na ciebie, mężusiu! – Krzyknęłam podekscytowana i zakryłam mu oczy. Sprawnie rzucił muszką. Kiedy spostrzegłam, że trafiła ona w ręce Emersona podskoczyłam w miejscu, jak wariatka.
Naprawdę? – mruknął Kepa posyłając Włochowi ostrzegawcze spojrzenie.
Och, daj spokój! – warknęłam i trzepnęłam go w ramię. – Tylko na nich popatrz… Czyż nie są razem uroczy? – Zachwyciłam się, gdy Emerson porwał Abi do tańca. – Szykuj się na kolejne wesele!
Po moim trupie! – zagrzmiał, a stojący obok nas John parsknął śmiechem.
Rozumiem cię, sam miałem ochotę cię zabić, gdy zastałem cię w mieszkaniu Rosie… – powiedział bez ogródek.
Dzięki wielkie, stary – Kepa parsknął klepiąc go po ramieniu.
Spokojnie, już mi przeszło – wyszczerzył się mój braciszek. Posłałam im uśmiech i poszłam zatańczyć z moim bratankiem, który był królem parkietu. Wokół nas wirowali nasi rodzice, Abi z Emersonem, Natacha z Edenem, Bruna z Davidem, Adriana z Azpim, Izabel z Mateo, Yannis z Martiną, Leo z Carlotą oraz Samy potykający się o własne nóżki z córką byłego zawodnika Chelsea. Uśmiechnęłam się szeroko na ten widok, po czym gdy skończyłam tańczyć z Georgim sama wzięłam w ramiona mojego ukochanego blondynka. Zaniósł się głośnym śmiechem i wtulił twarz w moją szyję.
Też z tobą zatańczę na moim weselu – oznajmił z powagą.
Och, nie mogę się tego doczekać, kochanie! – pstryknęłam go w nos, a on zachichotał.
Wiesz ciociu… – zaczął tajemniczo, a ja nachyliłam się, by lepiej słyszeć. – Mamusia chyba spodziewa się kolejnego dzidziusia – Powiedział cicho rozglądając się na boki.
Och, naprawdę? – spytałam równie cicho. – Skąd wiesz?
Bo podsłuchałem, jak mówiła tatusiowi, że dopiął swego… I widziałem, jak głaszcze się po brzuszku, tak jak ty się głaskałaś… Ale mamusia ma mniejszy brzuszek od twojego – oznajmił rezolutnie, a ja pocałowałam go w pyzaty policzek.
Jeśli to prawda to będziesz starszym braciszkiem, a to wielka odpowiedzialność – zwróciłam mu uwagę na ten szczegół.
Ale już nie będę najmłodszy – posmutniał.
Jestem pewna, że to niczego nie zmieni – przekonałam go. – Będzie fajnie! – Zapewniłam, a ja jego twarzyczkę ozdobił piękny uśmiech.
Wierzę ci, ciociu Rosie – wymruczał i przytulił mnie mocno. Zaśmiałam się głaszcząc jego blond włoski. Wesele trwało w najlepsze. Wszyscy byli zadowoleni oraz uśmiechnięci, a to było dla mnie najważniejsze.

 Podziwiałam nocną panoramę Londynu próbując złapać oddech. David z Edenem sprawili, że dosłownie padałam z nóg!
Jeszcze się przeziębisz – usłyszałam za sobą zatroskany głos mojego męża. Zarzucił mi swoją marynarkę na ramiona całując mnie w szyję.
Sama twoja obecność sprawia, że robi mi się gorąco – odparłam i zachichotałam głośno.
Czyżby się pani upiła, pani Arrizabalaga? – zapytał parskając śmiechem.
Pani Arrizabalaga… – westchnęłam.
Otóż to… Rosaline Arrizabalaga – szepnął i odwrócił mnie ku sobie. Uśmiechnęłam się szeroko słysząc z jaką czułością wypowiedział moje imię połączone z jego nazwiskiem. – Kocham, gdy się uśmiechasz.
A ja kocham Ciebie, Kepa – zarzuciłam mu ręce na szyję. – Mój spokój ma kształt twoich ramion i brzmi jak twój głos… – Wyszeptałam wtulając się w niego. Odwzajemnił mój gest chowając twarz w moich włosach. I trwaliśmy w tym uścisku delektując się sobą nawzajem, delektując się szczęściem i bezgraniczną miłością...


***

Witam! 

Z wielką radością przedstawiam Wam kolejny rozdział :) Sesja zdana, więc nie pozostaje mi nic innego... Trzeba pisać! :D 

Wielkimi krokami zbliżamy się do końca historii o losach Rosaline i Kepy, ale... Zapraszam Was na małą niespodziankę :) rana na sercu - mam nadzieję, że bohaterowie przypadną Wam do gustu! ^^ 




Pozdrawiam ;*