piątek, 28 grudnia 2018

Trzydziesty pierwszy

Londyn, 25.12.2019 r.

 Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy w znacznie większym gronie niż miało to miejsce w ubiegłym roku. Z Hiszpanii przylecieli rodzice Kepy oraz oczywiście Abi. Moja mama oraz Toni miały ręce pełne roboty, ale nie narzekały, tylko z radością pichciły tradycyjne potrawy. Kiedy chciałam pomóc zostałam odesłana z kwitkiem. Miałam nie wchodzić nikomu w drogę, ani nie pałętać się pod nogami. Siedziałam naburmuszona na kanapie myśląc, że do niczego się nie nadaję. Kepa stał nade mną niczym kat, za co nagradzałam go nieprzyjemnymi spojrzeniami. John oczywiście mu wtórował, bez tego nie byłby sobą.
Nie jestem obłożnie chora, pozwólcie mi coś zrobić! – jęknęłam czując smakowite aromaty napływające z kuchni.
Pozwalamy ci leżeć i odpoczywać – powiedział Kepa zachowując stoicki spokój. – Rosie, rodzisz za nieco ponad miesiąc, więc musisz się oszczędzać!
Oszczędzam się już od jakiegoś czasu! – prychnęłam. – Jesteście okropni – Oburzyłam się i założyłam ręce na piersi robiąc nadąsaną minę.
Czy Toni też była nie do wytrzymania, gdy poród zbliżał się wielkimi krokami? – Kepa skierował to pytanie do Johna, który pokiwał głową.
Nie przypominaj mi o tym, błagam! – parsknął. – Dostawałem po głowie za byle co! Gdy byłem w domu kazała mi wychodzić, gdy byłem poza domem wiecznie narzekała, że mnie nie ma… Dziękuję Bogu, że mam to już za sobą!
Jesteś okropny – stwierdziłam. – Ty też twierdząc, że jestem nie do wytrzymania! – Fuknęłam w stronę narzeczonego, który jedynie wzniósł oczy ku górze, zapewne prosząc o więcej cierpliwości. – Chcę już urodzić! – Stwierdziłam rozpaczliwie patrząc na swój wielki brzuch.
My też tego chcemy! Uwierz mi, my też tego chcemy, Rosie – mruknął Kepa, po czym ulotnił się z salonu zostawiając mnie w towarzystwie Johna.
Nic nie mów – uprzedziłam go widząc, że już otwiera usta, by podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami. – Pierwsze dwa tygodnie za tobą… Jak się czujesz panie trenerze? – Zapytałam czując poruszające się maleństwa.
Z początku myślałem, że sobie nie poradzę… Obawiałem się reakcji niektórych chłopaków, zwłaszcza tych, z którymi jeszcze nie tak dawno grałem, ale niepotrzebnie. Przyjęli tę wiadomość z uciechą, a po pierwszym treningu David i Eden zlali mnie i Franka szampanem, więc… Nie jest źle! – oznajmił dumnie gładząc mój brzuch. – Dają ci nieźle popalić, prawda?
Prawda – jęknęłam. – Ale już niedługo… Już niedługo będę mogła tulić je do piersi, co wynagrodzi mi wszystko – Stwierdziłam.
Ani się obejrzysz, a już nadejdzie ta chwila – pocałował mnie w czoło i wyszedł do jadalni, by w towarzystwie pozostałych domowników udekorować stół. Już niedługo…

 Po świątecznym obiedzie większość domowników kręciła głową, gdy moja mama proponowała deser. Ja jednak nie mogłam odmówić skosztowania jej wypieków, co spotkało się z rozbawionym wzrokiem Kepy. Wzruszyłam niewinne ramionami pałaszując kawałek ciasta. Omiotłam spojrzeniem moją rodzinę. Wszyscy byli szczęśliwi, wszyscy byli zdrowi, zadowoleni oraz pełni miłości. Uśmiechnęłam się pod nosem do moich myśli. Kochałam tych ludzi bezgranicznie, a oni kochali mnie. Byłam szczęściarą, bo posiadałam ich wszystkich, bo wszyscy byli blisko. Święta Bożego Narodzenia to magiczny i piękny czas. Popatrzyłam na pięknie przystrojoną choinkę oraz na nierozpakowane jeszcze prezenty. Popatrzyłam na śnieg, który delikatnie prószył na zewnątrz. Popatrzyłam na kominek, w którym wesoło trzaskały płomienie. Popatrzyłam na Kepę, na Johna, Toni, moich rodziców, na Abi, na rodziców Kepy i wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. Ogarnęło mnie uczucie ciepła oraz bezpieczeństwa. Rodzina. Jedno słowo oznaczające tak wiele. Ja, Kepa i nasze maluchy…
Rosie, to prawda, że Emerson rozstał się ze swoją dziewczyną? – spytała Abi siadając obok mnie i nakładając sobie na talerz porcję słodkości.
Prawda – potwierdziłam upijając łyk soku. – A czemu pytasz? – Uniosłam jedną brew ku górze patrząc na nią uważnie.
Tak tylko – niedbale wzruszyła ramionami. Zauważyłam, jak próbuje ukryć rumieńce, które pojawiły się na jej policzkach.
Podoba ci się?! – pisnęłam.
Co? Och, może tylko troszkę – odpowiedziała zawstydzona. – Ale to bez znaczenia, bo Kepa i tak nigdy na to nie pozwoli…
Kepa nie ma nic do gadania!
W jakiej sprawie? – zainteresował się znikąd pojawiając się obok nas. – Spowiadać się!
Ani mi się śni – prychnęła Abi, a Kepa posłał jej srogie spojrzenie. Parsknęłam śmiechem przypominając sobie wzrok Johna, kiedy nas nakrył. – Dobrze, podoba mi się twój kolega – Powiedziała w końcu spuszczając głowę. Pogłaskałam ją po włosach dodając jej otuchy.
Który? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Emerson – wyszeptała bawiąc się swoimi dłońmi.
Emerson?! – Kepa zbladł w jednej chwili. – Ani mi się śni!
Kochanie, naprawdę nie masz w tej sprawie nic do gadania – oznajmiłam słodko.
Jak to nie mam? – oburzył się.
Normalnie! Śmiałeś się z Johna, a teraz zachowujesz się tak, jak on! – stwierdziłam fakt oczywisty.
Abi jest moją młodszą siostrzyczką!
Jestem już dorosła!
Coś cię z nim łączyło! Całowałaś się z nim! – wybuchnął.
Ty sypiałeś z Andreą, więc się nie wypowiadaj – wytknęłam mu język świętując zwycięstwo. Kepa fuknął coś pod nosem, po czym poszedł do bliźniaków. – Już masz jego błogosławieństwo – Wyszczerzyłam się do Abi.
Cudownie mieć cię w rodzinie!

Londyn, 09.02.2020 r.

 Zostałam odholowana do mieszkania Davida, bo Kepie zachciało się robić zakupy. Do porodu został tydzień, więc nie było mowy o tym, by zostawił mnie samą. Zresztą już od miesiąca nie odstępował mnie na krok chodząc za mną jak cień. Dobrze, że z toalety mogłam korzystać samodzielnie!
Jak się miewa słonica i jej małe słoniątka? – tymi słowami przywitał mnie mój przyjaciel. Zgrzytnęłam zębami wchodząc do środka. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że Kepa powstrzymuje wybuch śmiechu. – Tylko żartowałem!
Nie wierzę w twoje żarty! – odkrzyknęłam dostrzegając krzątającego się w kuchni Edena. – Wy dwaj razem? Jak ja mam to przeżyć? – Załamałam ręce z trudem siadając na krześle barowym.
Co tak skrzypnęło?! – zainteresował się Luiz wchodząc do pomieszczenia. – Ach, już myślałem, że coś złamałaś!
Hej! To, że mam ogromny brzuch i że trochę przytyłam nie upoważnia cię do nabijania się ze mnie! – powiedziałam chwytając w dłoń banana.
Widzę, że cierpisz na brak seksu – Eden otaksował spojrzeniem mnie i trzymany przeze mnie owoc.
Eden! – warknęłam odkładając banana do miski. – Jak Natacha z tobą wytrzymuje?
Ona nie może wytrzymać beze mnie! – odparł dumnie.
Powątpiewam – mruknęłam pod nosem. – Mam nadzieję, że Kepa szybko upora się z tymi zakupami… Nie chcę tutaj zwariować! – Oznajmiłam czując skurcz. Zmarszczyłam brwi, ale zbagatelizowałam to. David wdał się w jakąś bezsensowną wymianę zdań z Edenem, a ja poszłam skorzystać z łazienki. Poczułam zaniepokojenie, gdy skurcze zaczęły się nasilać i pojawiać się z regularną częstotliwością. Ogarnęła mną panika, ale nie mogłam się jej poddać. – David, Eden! – Krzyknęłam łapiąc się za brzuch. Przybiegli wymieniając między sobą zatroskane spojrzenia.
Rosie… – zaczął niepewnie David. – Myślałem, że poszłaś do łazianki… Tymczasem chyba nie zdążyłaś z niej skorzystać, co nie? – Dopytał, a ja z trudem przełknęłam ślinę.
Ty imbecylu! – Eden zdzielił go po głowie. W innych okolicznościach parsknęłabym śmiechem, ale w tym momencie do śmiechu było mi bardzo daleko. – Rosie rodzi! Wody jej odeszły!
Co… Ale jak to?! Jak to rodzi?! – pisnął Brazylijczyk. – Gdzie jest Kepa?! Czy on pojechał robić te zakupy na drugi koniec Londynu?! – Zaczął panikować.
Po prostu zabierzcie mnie do szpitala i zadzwońcie po niego! Błagam, ja naprawdę zaczęłam rodzić! – krzyknęłam, by dać im do zrozumienia, że sprawa jest niezwykle poważna. Pierwszy oprzytomniał David. Wziął mnie na ręce stękając głośno. Nie wiem, jakim cudem zszedł ze mną po schodach i umieścił mnie w samochodzie. Eden biegł za nim wrzeszcząc do telefonu. Przymknęłam powieki oddychając miarowo. Kepa, gdzie jesteś?!

 Gwiżdżąc pod nosem wpakowałem zakupy do bagażnika. Wchodząc do samochodu zakląłem siarczyście widząc migający ekran telefonu. Dziesięć nieodebranych połączeń od Edena i piętnaście od Davida. Z ciężko bijącym sercem wybrałem numer tego pierwszego.
No nareszcie! – po drugiej stronie usłyszałem spanikowany głos Belga. – Czyś ty rozum postradał?! Robiłeś te zakupy w kopalni, albo w miejscu, gdzie nie ma zasięgu?!
Zostawiłem telefon w samochodzie! Mów, o co chodzi! – zażądałem włączając się do ulicznego ruchu. Zatłoczony Londyn, korki… Nic nowego!
Rosie zaczęła rodzić! – krzyknął do mnie, przy okazji wrzeszcząc na Davida, by nie skręcał tak gwałtownie. – Jedziemy do szpitala!
Co?! Jak to zaczęła rodzić?! – pisnąłem dodając gazu.
Normalnie! Najwidoczniej maluchom zachciało się wcześniej poznać świat!
Jak ona się czuje?
Stary, nie zadawaj tak idiotycznych pytań!
Dlaczego? – zdziwiłem się. – Wszystko w porządku?
Mówisz do ojca trójki dzieci! – wrzasnął. – Kto wie, może niedługo czwórki, ale wierz mi na słowo, nie zadawaj takich pytań!
Natacha jest w ciąży?! – zacisnąłem dłonie na kierownicy czując, że kręci mi się w głowie od tych wszystkich rewelacji.
Nie wiem, nie łap mnie za słówka, tylko przyjeżdżaj, bo Rosie ma ochotę nas zabić!
Wcale się jej nie dziwię – mruknąłem. – Postaram się być, jak najszybciej! – Zapewniłem rozłączając się. Nie miałem pojęcia, jak przecisnę się przez zatłoczone miasto, ale wiedziałem jedno. Musiałem być przy Rosie.

 Niecałą godzinę później, jak szalony wpadłem na szpitalny korytarz. David siedział na krześle zielony na twarzy, Eden klepał go po ramieniu, spanikowany John chodził tam i z powrotem, jedynie Toni trzymała rękę na pulsie.
Urodziła już? – wysapałem omiatając wzrokiem zgromadzone towarzystwo. – Dowieźliście ją żywą?
Oczywiście, że tak! – oburzył się David.
Jeszcze nie urodziła – powiedziała Toni obdarzając mnie zatroskanym spojrzeniem. Chwilowo odetchnąłem z ulgą. Ale tylko chwilowo! Gdy minuty zamieniły się w godziny pełne niepewności nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Oddałbym wszystko, by wiedzieć, co się dzieje! Z chwilą, w której usłyszałem otwierające się drzwi zamarłem.
Który z panów jest tatusiem? – zapytała uśmiechnięta pielęgniarka.
Ja – odpowiedziałem słabo.
Gratuluję panu! Pani Rosie urodziła przed chwilą dwa śliczne maluchy… Zarówno one, jak i mamusia mają się dobrze – poinformowała mnie. Uszczęśliwiony David wpadł w ramiona Edena, John zalał się łzami szukając pocieszenia u żony. – Zapraszam za mną – Zwróciła się do mnie, po drodze podając mi fartuch. Z emocji nie mogłem go na siebie włożyć, ale z pomocą pielęgniarki udała mi się ta sztuka. Delikatnie pchnąłem drzwi sali, w której leżała Rosie. Widok, jaki zastałem momentalnie złapał mnie za serce. Moja ukochana. Kobieta mojego życia. Moja Rosie trzymająca w ramionach dwa maleństwa.
Rosie… – zacząłem podchodząc bliżej. – Ja…
Wiem, co chcesz powiedzieć – posłała mi zmęczony uśmiech. Zmęczony, ale szczęśliwy. – Chodź tutaj, ktoś chce cię poznać – Zaśmiała się. Stanąłem obok jej łóżka, a wzruszenie odebrało mi mowę. Bliźniaki. Córeczka i synek. Moje dzieci. Nasze dzieci.
Jesteś moją bohaterką – szepnąłem przez łzy. Pocałowałem ją w czoło, po czym nachyliłem się nad maluchami, by im również skraść całusy. Rosie zrobiła mi miejsce, bym usiadł obok niej. Objąłem ją ramieniem i razem, urzeczeni wpatrywaliśmy się w nasze dzieci. – Są idealne – Powiedziałem cicho.
Po takich rodzicach nie mogło być inaczej – oznajmiła z powagą. Przyznałem jej rację. Zaczęliśmy nowy rozdział w życiu. Ja i Rosie. Ja, Rosie oraz nasze dzieci. Ariana i Philipp. My. Rodzina. Byłem spełniony, miałem wszystko…


***

Witam!

Mam nadzieję, że ten rozdział czytało Wam się równie przyjemnie, jak mi się go pisało :) 

Szczęśliwego Nowego Roku! <3 



Do napisania w 2019! 

https://ukryte-pragnienie.blogspot.com/ zapraszam na prolog! :) 

Pozdrawiam ;* 

5 komentarzy:

  1. W końcu nastał długo wyczekiwany i upragniony przez wszystkich moment.
    Ariana i Philipp przyszli na świat. <3 Na szczęście cali i zdrowi. Z miejsca skradając wszystkim serca. A przede wszystkim przyprawiając Rose i Kepę o poczucie niewyobrażalnego szczęścia. Teraz już mają wszystko o czym marzyli. Jestem pewna, że będą cudownymi rodzicami i stworzą wspaniałą rodzinę.
    Spędzone przez nich Święta w tak licznym i rodzinnym gronie. Na pewno na długo zostanie im w pamięci. W końcu nie ma nic lepszego niż możliwość spędzenia czasu z najbliższymi. Nawet jeśli stroją sobie na każdym kroku żarty z upetytu Rose i są nadopiekuńczy.
    Abi i Emerson? To może być bardzo ciekawe. 😁
    Biedny Kepa chyba tego nie przeżyje. Na szczęście Rose czuwa nad wszystkim i stoi po stronie jego siostry, co na pewno się jej przyda. David i Eden stanęli przed ogromym wyzwaniem. 😄 Bliźniaki wybrały sobie idelany moment na narodziny. WWujkowie jednak spisali się na medal i na czas przywieźli Rose do szpitala. Choć pewnie najedli się niemało strachu i nerwów. To było naprawdę zabawne.
    Czekam jak zawsze z niecierpliwością na następny rozdział. 🙂

    OdpowiedzUsuń
  2. Rose spędziła na pewno cudowne święta w tak licznym gronie :) Abi i Emerson :) Już się cieszę :) Kepa dostanie zawału :) Zazdrosny braciszek. Dobrze, że Rose jest całym sercem za Abi bo jeszcze nie wiadomo jakby to się skończyło.
    W końcu nadszedł upragniony moment opowiadania. Rose urodziła :) Ale sobie dzieciaki wybrały moment. Akurat gdy Kepa wybrał się na zakupy. David i Eden mimo lekkiej paniki, doskonale sobie poradzili.
    Rose i Kepa w końcu mają swoje maleństwa przy sobie. I teraz czeka ich już tylko szczęście i cudowne życie.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Święta to czas rodzinnych spotkać. A rodzina Terry plus rodzina Arrizabalaga (nie myśl sobie, że nauczyłam się to pisać, skopiowałam ^^ hihi) równa się duża dawka humoru :) Oczywiście wśród czytelników, bo takiej Rosie na pewno do śmiechu nie było, gdy została oddelegowana na kanapę. Chociaż ja tam bym się nie kłóciła, ale co kto lubi!
    Oczywiście nie mogło obyć się bez sprzeczki. Kepa to istny John z początku tej historii! Mówią że Karma to ... ekhem :) Coś czuję, że Abi wpadła po uszy. W końcu nie na byle kogo zwróciła uwagę. Teraz tylko pytanie, czy miała okazję poznać go osobiście i jakie o niej zdanie ma Emerson :) Na całe szczęście, dzięki Rose trzymającej rękę na pulsie, Kepa "wyraził" zgodę na jakiekolwiek zaloty. Bowe, co ja pisiam ;o
    "Jak się miewa słonica i jej małe słoniątka?" "Co tak skrzypnęło?! / Ach, już myślałem, że coś złamałaś!" David i jego wyczucie taktu :D Plus niewyżyty seksualnie Eden i mamy mieszankę wybuchową. Ten Kepa to się z głupim przez ścianę macał, gdy zostawiał Rose pod ich opieką :D Ale nie będę się czepiać, bo przeprowadzili akcję prze zarzutu. Z małymi nerwami, ale jak na nich to i tak było idealnie :D I nawet David wziął słonicę na ręce!!! <333
    Ale summa summarum, mimo wszystkich nerwów i przeciwności losu, Ariana i Philipp pojawili się na świecie, wprowadzając w życie ich rodziców jeszcze więcej kolorów :) Cały Londyn oszaleje na ich punkcie, a przynajmniej jego niebieska część :) Wielkie gratulacje dla Rosie ... urodzenie bliźniaków to nie jest wcale prosta sprawa. Ale skoro wytrzymuje z wariatami, to co tam dla niej takie "coś" :D Kepa ma rację! Jest bohaterką :D Taka Wonder Woman nie ma przy niej szans ^^
    Szczęśliwego Nowego Roku <333

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja dzisiaj krótko ( nawet bardzo), bo jest już późno, a mnie czeka jutro wczesna pobudka.
    Bliźniaki są już na świecie! Biedny Kepa prawie zszedł na zawał, gdy dzieciaki postanowiły się trochę pospieszyć. Ale powinien być na to przygotowany –– bliźniaki często przychodzą na świat wcześniej.
    Adi doświadczyła na własnej skórze, co oznacza nadopiekuńczość, a Kepa pokazał twarz starszego brata. Mam jednak nadzieję, że nie będzie robił siostrze problemów.
    To tyle. Dużo weny życzę i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam
    Violin

    OdpowiedzUsuń
  5. https://everything-for-him.blogspot.com/2019/01/3.html
    Zapraszam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń